Saturday 29 May 2010

11 dni - 5



11 dni - 5
(dziennik modlitwy i zapiski z Woodstocku)

Dzień piąty

9:48

Dzień zaczął się jak zwykle czterema rundami. Później planowałem ugotować coś na szybko, ale pomyślałem, że to dobry moment (z moim maratonem modlitwy), żeby ugotować coś dla Kryszny. Odłożyłem więc cebulę z powrotem do spiżarki i ugotowałem kitri, a do tego usmażyłem jeszcze purisów. Myślę, że to pierwsze moje purisy od paru lat. Małe kroczki. To najważniejsze. Bez wielkich rewolucji. Po prostu po kawałku, przyciągając umysł bliżej do Kryszny.

13:15

Podobno Bhaktivinod Thakur pisze gdzieś, że istnieje wielu siddha-purusów, którzy poruszają się po tym świecie w niewidzialnych ciałach i pomagają sadhakom.

15:00

Znów siedzę pod jesionem w cieniu drewutni. W słońcu nie da się wytrzymać z gorąca, z kolei w cieniu trochę chłodnawo, ale nie chce mi się ruszać i znowu stracić ciąg czytania. Wczoraj robiłem wszystko, co tylko możliwe, żeby się nie zatrzymać i w ten sposób uniknąć czytania. Tyle pomysłów. Trochę popisać, trochę pożonglować, sprawdzić maila i Vrindę ze sto razy.

SDG pisze: „Muszę zapracować na prawo do płaczu za czystą świadomością Kryszny, przez zdanie sobie sprawy, że jej nie mam.” Trochę to straszne. Rozumiem, że to dobry symptom, myśleć, że nie ma się ani za grosz świadomości Kryszny i ten brak, ta potrzeba sprawią, że będę bardziej za nią tęsknił, robił wysiłek w kierunku jej osiągnięcia, ale jednak ta pustka jest czasami przytłaczająca. Może jakoś źle to wszystko rozumiem? Wiem, że nie ma we mnie zbyt wiele świadomości Kryszny, ale chciałbym czuć Jego obecność w moim życiu. To by oznaczało spokój i równowagę, bez względu na to, co się dzieje. Ale to nie jest tanie. Bycie wolnym od strachu? Fiu, fiu, to nie byle co.

Muszę uważać, żeby nie pisać pod publikę. Od momentu, kiedy stwierdziłem, że będę chciał podzielić się się z innymi tym dziennikiem, zaczęło mi być trudniej wyrażać swoje myśli i uczucia i rozróżniać pomiędzy tym co prawdziwe, a pozą. A przecież najbardziej chodzi mi o to, żeby wyjść poza pozę i być w stanie widzieć siebie takiego, jakim jestem. Ostrożnie chłopcze.

Najbardziej ze wszystkiego chciałbym zostawić to wszystko już za sobą, jak stary film i zacząć normalne, prawdziwe życie w prawdziwym świecie. Visnujana Swami zwykł mówić, że odcinek jaki został nam do przejścia, jest o wiele, wiele mniejszy niż droga, którą przeszliśmy do tej pory. Pocieszające. Kiedyś przecież to wszystko będzie bladym wspomnieniem. Nawet już za 40-50 lat. Tata miał 60 lat kiedy odszedł. To dopiero miesiąc, a już uczymy się żyć bez niego, co chwila jednak zastanawiam się gdzie jest teraz. Czy już zaczął nową drogę, w nowej rodzinie? Nowe lekcje i związki, które ostatecznie też rozwieją się jak… nie wiem. Za 40-50 lat nie zostanie po nim nawet wspomnienie (mam na myśli, że zniknie wraz z moim odejściem, czy odejściem mojego rodzeństwa).

Za dużo myślę o śmierci. To chyba przez to, że nie widzę swojego miejsca. Czuję się tutaj jak na dolepkę, piąte koło u wozu. Zazdroszczę ludziom, którzy mają jakąś pasję, którzy znają swoje miejsce w porządku świata i z entuzjazmem spełniają swoja rolę. Mogę mówić, że czuję się wolnym, ale w głębi serca brakuje mi tego.

He, he- postanowiłem być szczery i od razu z pisania o Krysznie wszedłem tam, gdzie naprawdę jestem – zamrożony, nie będący w stanie spełnić swoich psycho-fizyczno-społecznych potrzeb (no ale jak je spełnić, skoro się ich nie zna?).

Czas na moją codzienną modlitwę.

Kryszno.
To znowu ja. Wiem, że w jakiś sposób przenikasz wszystko. Jesteś w tym starym jesionie, pod którym schroniłem się przed słońcem, w Rokim, siedzącym obok mnie z wywieszonym językiem, w każdym źdźble trawy, jednym słowem wszędzie. Nie wiem tylko, jak bardzo jesteś w tym wszystkim obecny osobiście. Nie wiem czy jako Paramatma uśmiechasz się, potrafisz żartować itd., czy jesteś tylko życzliwą ale nieruchomą obecnością. Wolę myśleć o Tobie jako o Krysznie, chłopcu pasterzu, ale z kolei nie wiem, czy jako sadhaka mam do Ciebie dostęp.

Ufff… Miała być modlitwa, a wyszło filozofowanie. Świadomość Kryszny to ćwiczenie serca, nie głowy. Kryszno- nie potrafię wyłowić Cię w tym hałasie i szumie. Kiedy bardzo się skupię, mogę czuć Cię jako ciszę, ale na więcej mnie nie stać. Proszę, daj się poznać bliżej. Chciałbym Cię czuć jako przyjaciela, stojącego tuż obok, na tyle blisko, żebym mógł przeczuwać Twoją kochającą osobowość, tyle by mi wystarczyło.
Pozwól mi być bhaktą. To jest najtrudniejsze.

po chwili…

26 rozdział 3 Pieśni Bhagavatam. Zrozumienie materialnej natury. To było ciężkie. Musiałem się zmusić, żeby przez to przebrnąć. Tego właśnie nie chcę na tym chwiejnym etapie – zmęczenia suchą (dla mnie, w tym momencie) wiedzą.

No comments:

Post a Comment