Monday 27 June 2011

Radiostacja 3



Where Your Home Is
27.06.2011, Kopenhaga

Niedzielny program, goście jeszcze się schodzą, pokorni Hindusi składają ręce i kładą jabłka, melony i słodycze w sreberku na ołtarzu, dźwięki rozgrzewającego się harmonium, zapach kadzidełek, Gaura i Nitay przyglądają się duszom z uśmiechem.

Nie wiem, czy przeżyłbym ten bhajan tak mocno, gdyby nie mała, znikoma scenka, której nikt pewnie oprócz mnie nie zauważył. Oskar, młody brahmacarin, jeszcze nieinicjowany, jedyny miejscowy bhakta, który co niedzielę podchodzi do mnie z nieśmiałym uśmiechem i pyta co słychać – z gracją przeciska się pomiędzy siedzącymi na podłodze gośćmi, podchodzi do szafki z instrumentami. Zamiast wziąć pierwszy z brzegu instrument, nachyla się, sięga ręką głębiej i zza kupki śpiewników wyciąga karatale. Zerka ukradkiem na boki, czy nikt nie zauważył i jakby nigdy nic siada pod filarem i zaczyna grać z przymkniętymi oczami. Zdaję sobie sprawę, że chłopak ma po prostu swoje ulubione karatale i specjalnie chowa je jak najgłębiej, żeby nikt oprócz niego ich nie zabrał. Serce mi mięknie – przypominam sobie, że robiłem dokładnie to samo! Ta świątynia jest jego domem, tak jak kiedyś ja miałem swój dom wśród bhaktów. Pewnie z podekscytowaniem czeka na niedzielny program, kiedy zjawią się goście i przełamie się codzienna rutyna, ciekaw nowych twarzy, rozmów. A w czasie wykładu urwie się do swojego pokoju, gdzie spróbuje wyczytać Prabhupada choć z pół godziny, żeby nie czuć się winnym, nie zmarnować dnia…

Już dziesiąta wieczór, a za oknem ciągle jasno, pokój gorący i parny, ciało już zapomniało o miłym chłodzie wody w basenie dziś w południe, co najwyżej pamięta o saunie i drewnianych ławkach, tak gorących, że prawie niemożliwe było usiąść bez przypalenia tyłka. Nie jest wcale tak trudno łączyć codzienne, zwykłe rzeczy z Kryszną, kiedy większość dnia spędziło się słuchając o Nim, o bhakti, o Vaisnavach. Wtedy umysł sam z siebie sięga do tych rzeczy, zastanawia się na przykład, czy na Goloce Kryszna też ma saunę, albo przypomina sobie, jak kiedyś po sankirtanie chodziło się z bhaktami na basen i ludzie z nieufnością i zdezorientowaniem patrzyli na nici bramińskie i sikhy, kiedy wielbiciele pryskali się jak dzieci i wrzucali Viśvarupę na głęboką wodę, kiedy ten akurat zaczynał mantrować Gayatri, mocząc lotosowe stopy w chlorze.

Fajne obrazy – zmieszaj je z muzyką, nie ma dobrej audycji, bez dobrego podkładu muzycznego. Przerzucam płyty, coś z bhajanów? Vayasaki? Nie, nie dzisiaj. Hiszpańskie rytmy? Przecież odpoczywam od anarchizmu. New age? W sumie już wieczór, zwykle przed spaniem pozwalam sobie na te smętne nuty, kojarzące się z tarotem, astralnymi podróżami, Indianami, wspomnieniami starych snów… Więc New age it is. Lovers Lane „Island Memories”.

Co w Bhagavad-gicie słychać? Czy Pieśń Boga ma jeszcze dziś dla mnie choć jedną małą naukę? Otwieram na chybił trafił….

kasmac ca te na nameran mahatman
gariyase brahmano ’py adi-kartre

ananta devesa jagan-nivasa
tvam
aksharam sad-asat tat param yat

Bg. 11.37


"A dlaczego mieliby się Tobie nie kłaniać, o Wielki, większy nawet od Brahmy, pierwotnego stwórcy? O Nieskończony, Boże bogów, jesteś siedzibą wszechświata, niezniszczalnym, objawionym i ukrytym, i tym, co leży poza tym."

Potężne słowa. Odbijają się dźwięcznym echem, jak w katedrze, pośród monumentalnych witraży, gdzie ułożony z kolorowych szkieł, poważny, groźny Bóg, spogląda z góry na swoje stworzenie. W takim miejscu dusza czuje się mała i bezradna, ogarnięta bożą bojaźnią. Mam takie wspomnienie z dzieciństwa - mama zabierała mnie do kościoła, z którego najbardziej pamiętam (oprócz starych kobiet, od których czuć było stęchlizną i zwiędłymi kwiatami) witraż nad ołtarzem. Przedstawiał on brodatego Boga wśród chmur. Zahipnotyzowany monotonnym głosem kapłana i dymem kadzideł miałem wrażenie, że unoszę się wśród zimnych, kamiennych ścian i powoli zatapiam w puch sinoróżowych chmur, gdzie kiwa do mnie poważny, smutny starzec, obiecujący, że wyjawi mi tajemnice wszechświata…

Nie pociąga mnie taki Bóg. Szczerze mówiąc to odstrasza mnie majestatyczna wielkość Stwórcy. No i poznawanie tajemnic wszechświata też chyba nie jest dla mnie. Ile tajemnic będę w stanie poznać, zanim pęknie mi głowa? Dokładnie pamiętam z jaką ulgą wybiegałem z kościoła, wciągając w płuca pachnące latem powietrze, patrząc na drzewa, samochody, kolorowe stoiska odpustowe, słuchając gwaru rozmów, krzyków i pisków innych dzieci. Ulga. Wolę Boga-człowieka, bawiącego się z wielbicielami.

Kryszna, księżyc Gokuli, w swoich kolejnych narodzinach stał się Panem Gaurą. Przebrawszy się w strój chłopca pasterza Vrajy, Pan Gaura tańczy w ekstazie.

Nitai i piękny Ramai tańczą w ekstazie, jak chłopcy pasterze. Za nimi biegnie Advaita z garnkiem pełnym jogurtu i wylewa go na głowę Nitaia.


Srivas i inni wielbiciele żartują sobie z Advaity i ze śmiechem posypują go kurkumą. Śankar i Murari tańczą w przebraniu chłopców pasterzy, trzymając w rękach pasterskie torby.

Mukunda i inni wielbiciele śpiewają i grają na różnych instrumentachm patrząc na piękne jak księżyc oblicze Gaury. Narahari mówi, że tonie w oceanie szczęścia.

(Śrila Narahari Chakravati Thakur - Śri Bhakti-ratnakara 12.3169-3172)


Jak daleko od tego jestem… Zmagając się z samym sobą, próbując przejść kolejne transformacje, zamiast na celu, skupiając się na bólu zrzucania zużytej skóry. Jedyna szansa dla kogoś tak zanurzonego w materii to schronienie się u stóp Vaisnavy.

Moja new age’owska wiązanka, jakby podkładając muzę myślom, wyśpiewuje:

The warm air is flowing over your skin
The wind is whispering secret things
Feel the silence deep inside
Imagine a sunset embracing the night
Diving deep into your mind, you can let your soul unwind
There's no fear to keep you down
Trust yourself with your own sound

Get back to serenity
Come one strong, set your spirit free
Get back to serenity
Tune yourself in to a true reality

Where do you come from, where do you go
Is there a reason that keeps you in flow
Walking on water lighter than air into the ocean now you are there
Peace of mind is all around
Rising up when the sun goes down
Into the ocean of your bliss
Into the light where your home is

Do oceanu szczęścia
Do światła, gdzie jest twój dom…


No właśnie. Ale do domu jeszcze kawał drogi. Choć Visnujana Swami powiadał, że w porównaniu z odcinkiem, który przeszliśmy (pomyślmy o tym nieskończonym kalejdoskopie żyć), ten kawałek, który nam został przed dotarciem do domu, to tylko mały błysk.

Niedługo północ, będę już kończył.
A wiecie, co pisze w Padma Puranie?

[Kryszna powiedział:] Cały świat znajduje się pod opieką Vaisnavów. Bogowie są chronieni przez Vaisnavów. Tak naprawdę to nawet Ja sam jestem pod opieką Vaisnavów. Dlatego Vasinavowie są najlepsi ze wszystkich.


Saturday 25 June 2011

Radiostacja 2



Miłość a ego
25.06.2011, Kopenhaga

Włączam przycisk “play”, z głośników spływają kosmiczne, ciche nuty, jakby wszechświat ucinał sobie drzemkę i tylko śnił o nas i naszych małych sprawach, tęsknotach i zagubionych ścieżkach.

Dziś w Radiostacji chciałbym porozmyślać nad ego… „Porozmyślać” to nie jest zbyt dobre słowo. Myślenie, analizowania, używanie intelektu, szukanie definicji, którymi duch mógłby przysłonić sobie świat. Mam przecież doświadczenie, jak bezowocne, a czasami nawet bolesne może być patrzenie na świat tylko intelektem. Umysł jest martwy i ma tendencję do wysysania życia z tego, czego dotknie. W taki sposób ten łajdak może czuć się spokojny, ściągając wszystko na swój poziom. Na szczęście (nieszczęście dla niego), kiedy już raz rozbudzi się duszę, to już nigdy nie da spokoju i będzie próbowała się wznieść, popłynąć przez melodię śpiącego wszechświata, do góry, do jego granic, szukając małego tunelu, którym mogłaby się wymknąć do prawdziwego świata.

Wybrałem temat ego, kiedy czytałem dziś po raz kolejny te słowa Radharani:

Kiedy Kryszna wyjechał z Mathury, Radha powiedziała Lalicie: “Droga przyjaciółko, jeżeli Kryszna nigdy nie wróci do Vrindavany, wtedy nigdy go nie osiągnę, a on nie osiągnie mnie. Jaki pożytek będzie płynął z utrzymywania tego ciała, jeśli pozbawiona będę służby dla niego?”

Następnie zaczęła się modlić:
Chylę czoło przed Stwórcą i błagam go o błogosławieństwo, że kiedy to ciało umrze i jego elementy zmieszają się z elementami materii, niech woda mego ciała zmiesza się z wodą rzeki, gdzie bawi się Kryszna. Niech ogień mego ciała wejdzie w lustro Kryszny. Niech eter mego ciała zmiesza się z przestrzenią wokół jego podwórza. Niech ziemia mego ciała stopi się ze ścieżkami, po których on chodzi, a powietrze mego ciała niech posłuży do jego wachlowania. (Padyāvalī, text 340)

Mocne. Tutaj znalazłem cudowny przykład miłości – a jakie lekarstwo lepiej leczy chore ego, niż uczucie? Kiedy się kocha, to bardziej od życia liczy się obiekt miłości. Gdy wgłębimy się w te słowa… Radharani kocha Krysznę tak mocno, że nie liczy się dla Niej jej własne życie – śmierć nie jest wcale problemem. Problemem jest brak towarzystwa Kryszny, a śmierć jest ulgą, tym większą, kiedy może zbliżyć Ją do Niego. Wiem, że to wzniosłe tematy, ale nie po to wybrałem tę ścieżkę, żeby unikać najważniejszych rzeczy, sedna tajemnicy, która, jak mówią mędrcy, przerasta wszystko, co możemy osiągnąć w tym świecie, łącznie z wyzwoleniem z materii i rozkoszą duchowego blasku Brahmana. Miłość.

Skąd bierze się cierpienie? Skąd neurotyczna koncentracja na procesach zachodzących w głowie (jakby sucha, pełna słomy głowa stracha na wróble była aż tak ważna)? Skąd ta wieczna agonia ego, próbującego określić siebie, znaleźć własną definicję? Kierunek koncentracji. Uwaga duszy zogniskowała się do środka, zamiast na zewnątrz (do materialnego środka, zamiast na duchowe "zewnątrz"). Wystarczy zmienić tylko tę małą rzecz – kierunek skupienia – z siebie na Absolut, a zawirowania ego stają się niczym. Radharani nie ma egzystencjalnych problemów, nie zastanawia się nad sobą. Jej cała uwaga przyciągnięta jest ku Krysznie. To jest właśnie to – miłość.

Sztuczne odwrócenie uwagi od siebie na Absolut jest trudne i męczące. Wyobrażam sobie siebie z długimi dredami, splątaną brodą, siedzącego na zboczu góry i wpatrzonego nieporuszenie w horyzont, za którym wschodzi i zachodzi ognisty krąg słońca, odliczający dni, które zbliżają nas ku śmierci. Klepsydra boga słońca, kpiącego z wysiłków ludzi, którzy jak mrówki biegają po powierzchni ziemi, szukając spełnienia swych marzeń. Biedne, zmęczone dusze, rzadko zwracają oczy do góry, ciągle licząc na znalezienie domu i harmonii w tej krainie snów.

No więc siedzę na zboczu góry, próbując zapomnieć o potrzebach, marzeniach, pragnieniach, krusząc ego, czy raczej próbując o nim zapomnieć, bo ego to potężny przeciwnik, nie tak łatwo jest go skruszyć. Dzień po dniu, rok po roku, próbując umrzeć, dla świata czekając aż wreszcie gdzieś ze środka rozbłyśnie spokojne światło Brahmana… W jakiś sposób ten obraz wydaje mi się smutny. Szkoda mi joginów. Z wielkim wysiłkiem znajdują schronienie w blasku i na tym kończą poszukiwania. A przecież gdyby spróbowali zajrzeć trochę dalej, gdyby nie zatrzymali się, ale z ciekawości przeszli jeszcze parę kroków, to przecież mogliby natknąć się na Niego.

Tak jak Śukadeva Goswami. To była dusza wyzwolona od urodzenia, pieśń materialnego wszechświata, jakkolwiek kusząca dla większości zagubionych dusz, dla niego nie miała już żadnego uroku. Zrozumiał znaczenie pojęcia nirguna – rzeczywistości bez cech i jego umysł osiągnął spokojną równowagę, pełną satysfakcję. A jednak nie do końca – kontakt z wyższą rzeczywistością zakłócił tę równowagę i jak powiedział sam Śukadeva, z potężną mocą porwał go na drugą stronę.

„Całkowicie uwiódł mnie urok takiego życia, rozrywek, strumień pełnej nektaru aktywności. Wszedłem w kontakt z tamtym światem - grhitaceta rajarse – mój umysł został porwany z wielką siłą i zaangażował się w tamtejszą aktywność. Nie mogę odejść, nie mogę zejść z tamtej uroczej krainy.”

To wszystko brzmi tak mistycznie i tajemniczo, a przecież cała tajemnica wyjaśniona jest w tym wersecie wygłoszonym przez Radharani. To, czego szukają mędrcy i jogini, na co setki, a nawet tysiące lat pracują wielkie dusze, które poświęciły się znalezieniu wyjścia z tego labiryntu, jest tylko cieniem tego, co opisuje Radharani. Najlepszym i tak naprawdę jedynym lekarstwem na ego jest miłość.

Wiem, że to nie jest tanie i łatwe. Proste – tak, ale nie łatwe. Miłość jest celem, jest też środkiem, ale póki co, to pozostaję w krainie teorii. Miłość może narodzić się tylko z miłości – nic innego nie może zrodzić uczucia. Bhakti rodzi bhakti. Mogę filozofować, czytać, rozmyślać, ale prawda jest taka, że muszę wziąć przykład z tego jogina siedzącego na szczycie góry, i tak jak on poświęcił się w stu procentach znalezieniu światła w ciemności, tak ja powinienem poświęcić się kompletnie wołaniu o łaskę, z czystym, szczerym sercem.

Bramini modlą się w Bhagavatam:

Do diabła z naszymi narodzinami w rodzinach bramińskich! Do diabła z naszą uczonością w pismach! Do diabła z naszymi ofiarami i przestrzeganiem zasad pism! Do diabła z naszymi rodzinami! Do diabła z tym wszystkim, co sprawiło, że sprzeciwiliśmy się kochaniu błogosławionego Najwyższego Pana, który znajduje się poza zasięgiem naszego ciała, umysłu i zmysłów.
— Bhāg.10.23.40.

Dokładnie. Do diabła ze wszystkim. „Mój najlepszy przyjaciel znajduje się poza zasięgiem mojego ciała, umysłu i zmysłów.”

Wszechświat ciągle śni, nucąc przez sen historie milionów dusz, dumnych władców opatulonych w miękkie szaty, zmęczonych włóczęgów z zardzewiałymi rewolwerami i w zakurzonych, skórzanych kapeluszach, magików, żebraków, gangsterów, dzieci, kochanków, którzy przysięgają sobie miłość na wieczność… W nutach tej pieśni czuć smutek wszechświata. Smutek Pana Visnu. To jest inny aspekt miłości.

Mówiłem o kochaniu Boga, choć jest tak daleko od nas. A jest jeszcze Jego miłość do nas, Jego współczucie. Przecież Visnu jest w naszych sercach, wieczny towarzysz, świadek. Zna nasze marzenia, problemy, grzechy i zrywy duszy w stronę światła. Pomyśl o tym – pomyśl ile smutku, ile współczucia i ile wynikającej z tego miłości ma w sobie. I kierowany uczuciem raz za razem miesza się z nami, gubi się w tłumie, Avatar, szukający sposobu na uratowanie tych małych iskierek, przygaszonych przez mokre fale materialnej natury. Jeśli to nie jest piękny obraz, to nie wiem, co jest. Radharani płacząca z rozłąki, pragnąca połączyć się z obiektem miłości, nawet za cenę życia, Bóg zstępujący na nasze ulice, żeby nas obudzić, uratować, rozkochać w sobie. Cały wszechświat opiera się na miłości. Nie na prawach, fizycznych zasadach, które próbują posegregować i usystematyzować naukowcy i filozofowie, ale na zwykłym uczuciu.

Swami napisał takie krótkie zdanie: „Ciągle jednak każdy pasterz czuje, że Kryszna kocha go najbardziej i każdy ma rację. Taka jest opinia Śri Brhad-bhagavatamrty.” Mówi tutaj już o „tamtej stronie”, gdzie nie ma już wątpliwości i poszukiwań, kiedy svarupa śakti staje się naszym powietrzem, a nie marzeniem. Tutaj, w świecie materii, miłość jest jak powiew wiatru odświeżający kamienne korytarze materialnego wszechświata. Tam miłość jest wszystkim – i kamieniami, i korytarzem, i wiatrem. I choć nie da się zliczyć duchowych iskier, które tam zamieszkują, to tamten świat jest tak zrobiony, że każda z iskier czuje, że Kryszna kocha ją najmocniej.

To jest serce Vaisnavizmu.

Monday 20 June 2011

Radiostacja 1



Pierwsza transmisja
20.06.2011, Kopenhaga

Czuję potrzebę nowego projektu. Czasami, żeby znaleźć drogę do środka, aby znaleźć nowy język, którym można by komunikować się z sobą, dobrze jest zacząć coś nowego, świeżego, opartego na nowej koncepcji.

A koncepcja jest taka, że nie chcę się ograniczać w formie i temacie. Rozmyślałem ostatnio o tym, że brakuje mi bhaktowskiej fikcji, opowiadań, powieści. Z rozrzewnieniem wspominałem, jak dobrze czytało się cykl o Nitaiu Satsvarupy Maharaja, pomimo niedociągnięć, czy czasami nawet naiwności. Chciałbym sam zacząć tworzyć w tym kierunku, choć na razie, kiedy próbuję znaleźć temat, czy historię, to mam pustkę w głowie. No ale jeśli będę próbował, medytował nad tematem, to pomysły się pojawią, nie ma obawy. A jaki to ma związek z Radiostacją? Nie jestem do końca pewien. Chyba taki, że może tutaj pojawią się pomysły.

Skąd tytuł cyklu? Radiostacja. Luźne kojarzenie słów. Radiostacja – nawiązywanie kontaktu – pozaziemska inteligencja – ja – Bóg – próby znalezienia jakiejkolwiek relacji, porozumienia, wymiany. Nadaję do wewnątrz i na zewnątrz, nadaję sygnał S.O.S. i mam nadzieję, że Kryszna mnie usłyszy, i że szukając, odsłaniając się, koncentrując, może usłyszę Jego komunikat, Jego radiostację. Są tacy, którzy mówią, że On nadaje bez przerwy, że musimy się tylko zestroić z Jego częstotliwością. No więc jestem tutaj - bezradny, słaby, zagubiony, pyłek rzucany kosmicznymi wiatrami. Kryszno! Po raz kolejny Cię szukam…

W Gopal Tapani Upanisad (Purva Tapani, 25) Brahma mówi, że medytował i wielbił Najwyższą Osobę, która pojawiła się przed nim w stroju chłopca pasterza. Gopal Kryszna. Nie stało się to od razu. Najpierw Brahma, stwórca wszechświata szukał swego źródła. Spędził miliony, miliony lat, szukając wszędzie, aż wreszcie usłyszał: „tapa” – wyrzeczenie. Usiadł więc w medytacji i w końcu objawił mu się Kryszna. Brahma wspomina, że Kryszna uścisnął mu dłoń jak przyjaciel.

Sam nie wiem, co robię. Z jednej strony chcę używać „free writing”, z drugiej nie chcę tylko sięgać do środka, chcę też dotykać śastr, słów wielbicieli. Obok mnie na łóżku leży stos książek, Prabhupada, Swami Tripurari, Śridhara Maharaja i inni. Zdaję się na los, sięgam do pierwszej książki z brzegu, otwieram spontanicznie gdzieś w środku i czytam, próbując zrozumieć, poczuć, znaleźć ślad, który przyprowadziłby mnie bliżej. Zdaję się na intuicję.

Na przykład ten fragment o Brahmie. Swami pisze w komentarzu, że choć niektórzy komentatorzy uważają, że Brahmie objawił się Narayana, to istnieją dowody na to, że to był tak naprawdę sam Kryszna. Jak choćby to, że uścisnął dłoń Brahmy. Narayana tak nie robi, wielbi się Go z czcią i szacunkiem, a On dostojnie przyjmuje wielbienie. Tylko Gopal, chłopiec pasterz mógłby tak sobie potrząsnąć czyjąś dłonią. Transcendentalne śledztwo, transcendentalni detektywi, znajdujący dowody na to, że Bóg jest beztroskim chłopcem, łowiący chciwie każdą wzmiankę, poszlakę wskazującą na człowieczeństwo Najwyższego. Jest w tym coś… uwodzicielskiego. Coś, co sprawia, że Gaudiya Vaisnavizm jest najlepszy. Żadna koncepcja boskości nie dociera tak daleko, tak głęboko i dlatego nie ma w sobie tego uroku.

Ciekawa rzecz – co mi tam, napiszę też o tym – pociąga mnie człowieczeństwo Boga, ale coś we mnie boi się, że Bóg jest czymś przeciwnym. Nigdy chyba nie uświadamiałem sobie tego tak jasno, jak teraz. W zeszłym roku zażyłem halucynogenne grzyby, szukając wizji, mając nadzieję na odnalezienie zagubionej, może nawet urwanej nici połączenia z Absolutem. Jak wystraszony mały chłopiec stałem na szczycie góry, pod rozgwieżdżonym niebem, czekając na boski głos wskazujący drogę do domu. Zamiast tego zimni, potężni półbogowie o mały włos nie stratowali mnie kopytami kosmicznych wierzchowców, a później ujrzałem Boga jako czarną, drwiącą Nieobecność, dla której jesteśmy tylko żartem. Potworne doświadczenie, tym bardziej, że szukałem czegoś zupełnie przeciwnego – czarującego, ludzkiego aspektu Absolutu.

Wiele razy od tamtej nocy zastanawiałem się, dlaczego tak się stało. Myślę, że to doświadczenie zostawiło na mnie głęboki ślad, ciągle niezagojoną zadrę na duszy, i gdybym nie miał Swamiego, sukcesji uczniów, Bhagavad-gity, wiedzy o Krysznie, to być może musiałbym przyjąć tę wizję jako część mnie. I w pewnym sensie jest częścią mnie – ale jedynie jako doświadczenie głęboko zakorzenionego lęku, który próbuję przezwyciężyć. Chciałem doświadczyć harmonii z Najwyższym, zamiast tego zobaczyłem wyraźnie, co mnie od Niego oddziela. W pewnym sensie to też osiągnięcie.

Ufff, powiedziałem to. Zrzuciłem ciężary. Czas na coś lżejszego. Marzenia, wiersze, żartobliwe spacery, sny o długim marszu za wozem pada yatry w Indiach. O tak, o tym długo marzyłem. Kiedy byłem brahmacarinem, moim największym marzeniem, a przynajmniej jednym z najgorętszych było przyłączenie się do pada yatry Lokanatha Maharaja. Egzotyka, obcy kontynent, starożytne świątynie, kamienne bóstwa, zapach kurzu, tilaka, przypraw, kadzideł, spoconych wołów, bhaktowie, pokorna służba, intonowanie świętych imion o świcie, wieczorne opowieści o rozrywkach Vaisnavów, yoginach, mistykach, cudach… Był taki okres, że co noc, zasypiając w śpiworze, po długim, nudnym dniu brahmacarińskiego życia świątynnego, układałem sobie długie scenariusze, wyobrażałem sobie indyjskie scenerie, przygody. Dodawało mi to sił, naprawdę. No bo w sumie wiedziałem, że to marzenie da się spełnić. Oddzielał mnie od niego tylko czas. Rok, dwa i przecież mogłem pójść do Kasi Miśry albo Trivikrama Maharaja, powiedzieć im o swoich planach, pewnie by się zgodzili, szczególnie jeśli byłbym uparty (a to potrafiłem bardzo dobrze!) i mógłbym zacząć zbierać pieniądze na Indie. No ale w gwiazdach było zapisane inaczej.

Co nie znaczy, że ominęła mnie największa przygoda życia. Czasami myślę, że największa przygoda jeszcze przede mną. Przed świtem przychodzi największa ciemność, tak mówią. Ostatnie parę lat w moim życiu nie jest skoncentrowane na Krysznie i życiu duchowym, ale myślę, mam nadzieję, że mam to na tyle głęboko w sobie, że może się rozpalić od najmniejszej iskry.

Pranipata oznacza, że zakończyłem moje doświadczenia tutaj. Nic w tym świecie nie ma już dla mnie uroku, nie dążę do niczego. Następnie mamy paripraśna, czyli szczere i pokorne dociekania, ze szczerym entuzjazmem, bez wyzywającego nastawienia. Bez tego doskonała wiedza nie zstąpi do nas. (…) Kryszna nie może być nam podległy, ponieważ jesteśmy malutkimi osobami z mizernymi możliwościami doświadczania (…)”
(The Search For Sri Krishna – Swami B.R. Sridhar)

Za niecałe trzy tygodnie spotkam się wreszcie ze Swamim. Po siedmiu latach słuchania, korespondowania, inspiracji (i unikania spotkania) doszedłem wreszcie do takiego momentu, że jestem w stu procentach pewny, że tego chcę i że będzie to oznaczało milowy krok w moim życiu. Bhakta potrzebuje korzeni. Bez guru człowiek jest jak… tak jak napisał wyżej Śridhar Maharaja – „jesteśmy malutkimi osobami z mizernymi możliwościami doświadczania”.

Chodzę ostatnio w niedziele do świątyni Iskconu, na Vanlose. Czasami też w tygodniu, po południu, kiedy nikogo nie ma w świątyni, tak jest nawet lepiej. Dam jakiś owoc bóstwom Gaura Nitai, ostatnio dałem im melona, poczytam Bhagavatam, napiję się caranamrity. Miejscowi wielbiciele nie wiedzą chyba nawet, że jestem bhaktą, z brodą, zmierzwionymi kudłami wyglądam jak typowy, zakręcony gość, ale to nawet dobrze, na uczcie siadam sobie w kącie, szybko wcinam prasadam i uciekam, żeby czasem nie wdać się w jakieś polityczne rozmowy, czy tłumaczyć się, z jakiej jestem sangi i dlaczego. Jeśli wykład jest po duńsku, to świetnie, włączam sobie wtedy na mp3 Swamiego, jeśli natomiast po angielsku, to staram się jakoś przetrzymać. Nie piszę tego złośliwie, czuję szczerą sympatię do tych bhaktów, jak zresztą do większości. Chodzi o to, że te wykłady są dla mnie bardzo suche, pozbawione smaku, bhaktowie powtarzają bez entuzjazmu to, co słyszeli setki razy i myślą, że tak właśnie trzeba, że to jest guru parampara. Brakuje w tym realizacji, przetrawienia tej wiedzy i przekazania owocu, który wyrosnął w nas samych.

Będę już kończył. Pierwszy „odcinek” Radiostacji dobiega końca. Nie jestem do końca zadowolony i szczerze mówiąc sam nie zajarzyłem do końca koncepcji, na jakiej chcę to oprzeć. Miałem nadzieję, że wyklaruje się w trakcie. No ale tak też dobrze. Pisząc myślałem o Krysznie i Vaisnavach, i o to mi chodziło.

Na koniec wezmę ze stosu jedną książkę i jak w loterii wybiorę na ślepo stronę i akapit. Losujmy…

„Guru, mistrz duchowy jest reprezentantem Kryszny. Jest bardzo drogim wielbicielem Kryszny, który jest caitya-guru, mieszkający w sercu jako Naddusza. Mistrz duchowy zawsze z nami jest. Nie myśl, że ponieważ nie jest obecny fizycznie, nie ma go. Jest. Zawsze jest. Jeśli rozwinąłeś miłość dla mistrza duchowego, jeśli rozwinąłeś takie spojrzenie, możesz go widzieć, możesz z nim rozmawiać, obecny jest też w swoich książkach.”

(Sri Srimad Gour Govinda Swami Maharaja, Darsana, 18 lipiec 1986, Paryż)



Bhakti-lata - nowa stronka



Zebrałem wszystkie dotychczasowe numery Bhakti-laty w jednym miejscu - tutaj. Jeśli ktoś jeszcze nie trafił - Bhakti-lata to niewielki magazyn internetowy, w którym zamieszczam przekłady inspirujących tekstów napisanych przez Vaisnavów. Trafiają tam zarówno starożytne sanskryckie wersety, pieśni, jak i bardziej współczesne rzeczy. Pozdrawiam.
mad