Monday 31 May 2010

Kilka snów - komiks

Kilka snów - komiks

Odkopywanie staroci trwa:) Komiks ten narysowałem w 2001 albo 2002 mieszkając na farmie pod Madrytem. Przy braku talentu plastycznego było to dla mnie przedsięwzięcie tytaniczne, ale po dwóch tygodniach pracy udało mi się skończyć. Był to ostatni komiks w życiu jaki zrobiłem (przynajmniej jako rysownik).

Trzon snu opiera się na pięknym śnie, jaki przeżyłem w pierwszych latach brahmacarii. Odwiedzili mnie w nim trzej Visnuduci. Żadnych dodatkowych rąk i innych bajerów - milczący, poważni mężczyźni o uśmiechniętych oczach. Przyszli zabrać mnie na drugą stronę.

Ilustracje otwierają się w pełnym rozmiarze po kliknięciu na poszczególne obrazki (później można powiększyć jeszcze bardziej). Może się przydać, jeśli ktoś chce czytać dymki.
























Sorry, że nie pisałem



Listy do Pavitrama - 10

Kilka lat po pierwszej serii listów do Pavitrama, cztery lata temu, odezwałem się do starego druha ponownie. Myślałem, że korespondencja rozkwitnie, ale skończyło się na tym jednym liście.

02.09.2006

Drogi Pavitramie

Kopę lat. Cztery? Pięć? Pomyślałem, że skrobnę do Ciebie. Po takiej przerwie dobrze byłoby znów dowiedzieć się o naszych życiach. Zacznę pierwszy i mam nadzieję, że zainspiruję i Ciebie. Tym bardziej, że nikt do mnie nie pisze i powoli zaczynam się zastanawiać, czy włócząc się po świecie znalazłem jakichś przyjaciół?

Nie mogłem znaleźć przyjaciół wśród bhaktów, więc rzuciłem to wszystko w diabły i spróbowałem zanurzyć się w ludzki tłum, mając nadzieję, że rozbudzę w sobie wizję, o której tyle się mówi w świątyniach – że wszyscy są duszami. Chyba trochę się udało. Poznałem wiele dobrych dusz. Poetów, cyrkowców, włóczęgów, pielgrzymów i zwykłe osoby, nie wychylające się z tłumu. Fajnie było. Nauczyłem się nowych rzeczy, poznałem bardziej siebie, świat.

Z drugiej strony trochę się rozczarowałem – przyznaję się szczerze. Nie znalazłem tego, czego szukałem (sam nie wiem czego, ale na pewno mi się nie udało). Dlatego znów próbuję szukać Kryszny, Pavitramji. Chyba z tego powodu postanowiłem napisać do Ciebie. Mam nadzieję, że przyjmiesz ten list, choć to ja zawaliłem. Wiem, że nie odpowiadałem na Twoje listy, nie mówiłem nic o moim losie, a oprócz tego (o czym wiesz), kiedy odwiedzałeś Kraków, to byłem tylko kilka ulic dalej, grając muzykę na Floriańskiej, popijając piwko i paląc Gitanesa. Wiedziałem, że wróciłeś z Indii i pytałeś o mnie. Moja wina, ale wtedy nie mogłem z Tobą rozmawiać. Miałem coś do przeżycia i nie było w tym miejsca dla Ciebie. A później, kiedy zajarzyłem, znowu Cię nie było – Indie musiały wołać Cię głośno.



Przeżyłem wtedy sporo przygód, podsyłam Ci linka, zerknij kiedyś, jak będziesz miał czas, choć ostrzegam – Kryszny tam tyle, co na lekarstwo. Po co więc to opisałem? A bo ja wiem? Chyba to, co zawsze. Żeby nie być sam. Niech ktoś zajrzy, przeczyta i poczuje choć trochę tego, co ja. Mam nadzieję, że też zajrzysz. Nie pisałem wtedy o Tobie, ale czułem, że jesteś blisko. Jakaś część mnie odcięła się, ale przecież nie da się tak kompletnie kogoś odciąć. A na pewno nie Kryszny.

Jest wieczór, sobota. Jestem w Polsce, w małej wiosce, w Pomorskim, razem z Tulasi (co u nas? Super. Kryszna wiedział, czego potrzebuję, żeby jakoś się trzymać). Słucham jakiegoś rocka, Tulasi czyta stare komiksy. Próbuję się odnaleźć, porozmyślać, ale nie pozwala mi na to wielka, zielona mucha, która upatrzyła sobie mój kąt. Brzęczy, obija się o ścianę, lampkę, o mnie… No ale przecież jej nie zabiję...

Trochę pracuję w warsztacie, uczę się stolarki, ale to chyba nie dla mnie. Wiesz, jak cenię wolność, a ciężko być wolnym przy rodzinie, a na dodatek w rodzinnym biznesie. Niewiele się zmieniłem pod tym względem. A pod innym? Sam nie wiem. Na pewno przybyło mi siwych włosów i chyba nie pcham paluchów do ognia tak szybko, jak dawniej. Ale ogólnie rzecz biorąc to ciągle ja.

Znów próbuję odnowić życie duchowe. Wiesz, jak to ze mną jest: próbuję, później próbuję jeszcze bardziej, później osiągam szczyt próbowania i na jakiś czas kończę próbowanie, nabierając sił do następnej próby. Jak tym razem? Chyba podobnie, choć czuję, czy raczej mam nadzieję, że z każdym podejściem jest trochę lepiej.

Poznałem fajną osobę. „Poznałem” to trochę duże słowo, jak na kontak emailowy. Znasz Leśnego Swamiego? Zaczęło się od tego, że natknąłem się kiedyś na kilka jego wykładów na CD. Trochę posłuchałem, a później CD leżały w szufladzie chyba z dwa lata, czekając aż znów je wykopię. No i wykopałem. Trochę z ciekawości, a trochę z nadzieją, że znajdę coś, co zbliży mnie choć trochę do Kryszny… Eee tam, ściemniam. Nie chodziło mi o Krysznę (przynajmniej nie bezpośrednio). Potrzebowałem spokoju, ulgi, wolności.

Zacząłem słuchać jego wykładów na spacerach nad rzeką, albo rowerowych wycieczkach po górskich szosach. Powiem ci, że mądrze gościu gada:). Wie wszystko o Krysznie, świecie duchowym, odpowie na każde pytanie, a poza tym ma coś w sobie, coś co wzbudza zaufanie. Nie do końca wiem, co, ale próbuję to odkryć. Leśny Swami. Myślę, że tego brakuje mi najbardziej, Pavitramji – towarzystwa Vaisnavy.

Spytasz pewnie, co z naszym Guru Maharajem. Nie będę Cię oszukiwał – nasze drogi rozeszły się na dobre. Myślę, że było w tym sporo mojej winy – Guru jak Kryszna: odwzajemnia się na tyle, na ile mu się oddajesz, a ja nie mogłem. Za bardzo się różniliśmy. Oczekiwałem od niego rzeczy, których nie mógł mi dać. Wiesz, co jest najważniejsze dla niego. Ten ruch. Nie potrafiłem patrzeć jego oczami. Dla mnie najważniejszy pozostał indywidualny rozwój. I jeszcze, żeby widzieć Mistrza, jako najlepszego przyjaciela, a nie generała. Nie, tak jak kiedyś, kiedy biegaliśmy za nim i wołali „guruji! guruji!", ha, ha, pamiętasz?

Chciałbym czuć głęboko w sercu braterstwo i pełne współporozumienie, dzielić wizję… i wiesz jeszcze co? Żeby tej osobie zależało na mnie, żeby moje życie duchowe było dla niej najważniejsze, nie instytucja, misja… Myślisz, że mam za duże oczekiwania? Całkiem możliwe, ale coś Ci powiem – nie interesuje mnie nic mniejszego. Bycie częścią „Kościoła”? To już przerabiałem. Z Kryszną też się teraz nie zaprzyjaźnię. Na tym etapie jestem bez szans, mrzonka. Uważam, że jedyną szansą na postęp dla mnie jest zaprzyjaźnienie się z Vaisnavą. Mówię o przyjaźni przez duże „P”. Niech Cię nie boli, Pavitramji. Jasne, że jesteśmy przyjaciółmi (mam taką nadzieję), ale piszę tutaj o czymś innym. Myślę, że rozumiesz. Kto jak kto, ale Ty zawsze byłeś mądrzejszy ode mnie. I mam nadzieję, że ciągle jesteś i wybaczysz mi wszystko.

No więc duże „P”. Czy myślę, że to Leśny Swami? Nie mam pojęcia. Zobaczę. Co mam do stracenia? Czekam więc na spotkanie. Zżera mnie niecierpliwość, tym bardziej, że czuję się teraz uwiązany w tej pracy i nie mam ani grosza, żeby się wyrwać, ale samo czekanie też ma wyższy sens. Jeśli szczerze się czegoś pragnie, to Los, Gwiazdy, czy nawet sam Kryszna pokierują tak, jak trzeba.

Uff… Rozpisałem się. Aż mi się odcisk na palcu zrobił od długopisa. No ale myślę, że należało Ci się trochę wyjaśnień. Mam nadzieję, że mnie rozumiesz. Odpisz, proszę. Chcę, żebyś wiedział, ile znaczy dla mnie Twoje zdanie.

Pozdrawiam Cię serdecznie, przyjacielu i czekam na list.

Twój, błagający o przebaczenie sługa
Madhavendra


Listy do Pavitrama - 9



Listy do Pavitrama - 9

19.06.02. NVM

Haribol Pavitramji!

Przyjmij pełne szacunku pokłony. Wszelka chwała Srila Prabhupadzie!

Dziękuję Ci za Twój ostatni list. Co mogę powiedzieć? Znów ratujesz mi życie. To jest właśnie, to czego potrzebuję: kilka słów otuchy i zachęty od starego druha. Wiesz, kiedyś zastanawiałem się, jaka jest nasza przyjaźń. Wiesz, co mam na myśli? Duchowa, czy materialna? Czasami się z sobą zgadzaliśmy, czasami nie, ale zawsze byliśmy razem, od początku bhakti yogi, a później się ożeniłem, a Ty spróbowałeś szczęścia w Indiach i balem się, że to koniec. Ale tyle już czasu minęło, a ja wcale nie czuję, żebyśmy się oddalili. Rozumiemy się tak samo, jak kiedyś, kiedy dzieliliśmy pokój w świątyni, kiedy skakaliśmy w szafranowych kirtanach, czy na książkowych akcjach "kamikadze".
Fajnie, co?

Ok, co u mnie?
No wiec ciągle jestem w mayi, nic się nie zmieniło, ale nie będę się wgłębiał. Lepiej opowiem Ci o Ratha Yatrze w Madrycie.

Działo się to 15.06.02 w sobotę. Pojechałem z Tulasi, Savitą, Mar i Angelą autobusem. Potem wzięliśmy metro i wysiedliśmy na Tribunal. Chcieliśmy iść do świątyni, ale po drodze spotkaliśmy dwie bhaktinki, które powiedziały, że lepiej iść od razu na miejsce, skąd ma wyruszyć wóz Pan Jagannatha. Plaza Callao (nie jestem pewien, czy tak się to pisze, ale dla Ciebie to i tak bez znaczenia, chodzi tylko o to, żebym się popisał przed Tobą znajomością Madrytu).
Wóz już tam stal. Czerwonożółty. Tak zobaczyłem mój pierwszy rathayatrowy wóz. Pan Jagannatha, Baladeva i Subhadra już tam na nas czekali.

No więc było tam już sporo bhaktow, głównie z Barcelony i Madrytu. Pujari ozdabiali jeszcze Bostwa. Dziewczyny poszły do toalety MacDonalda namalować sobie gopidhaty, a ja zająłem się rozglądaniem. Porozmawiałem trochę z Prema Murtim, ale głównie to po prostu patrzyłem dookoła. Nie znalem nikogo, więc za bardzo nie czułem, żeby do kogoś zagadywać, szczególnie, że wszyscy biegali.

W końcu Ratha Yatra ruszyła. Intonowanie poprowadził ekstatycznie, jak zwykle Kadamba Kanana Swami. Zacząłem ciągnąć wóz i w międzyczasie pstrykać zdjęcia, wysyłam Ci kilka.
Był też Atmarama i też prowadził kirtan, zaraz po Maharaju.

Aha - i w końcu kiedy zostawiliśmy wóz i ruszyliśmy w kierunku, gdzie miał się odbyć festiwal, zaczął śpiewać Sudama i też był czad, z tego kirtanu na pewno muszę Ci przesłać zdjęcia, szczególnie z tego, jak stoimy przy murzyńskim barze i czarne chłopaki tańczą z nami w kirtanie.
Później dostałem małego udaru słonecznego, prawie przestałem widzieć i chciało mi się rzygać, ale jakoś to przetrwałem, i w nocy, kiedy spadla temperatura, wróciłem do normy.
Wróciliśmy autokarem i do łóżka padłem około 2 rano.
To tyle

Sorry, że nie był to zbyt ekstatyczny reportaż, ale czasy ekstazy skończyły się chyba u mnie bezpowrotnie, he he.
Może jeśli zdecydowałbyś się przyjechać, to Twoje towarzystwo postawiło by mnie na nogi.
A tak, to nic mi się po prostu nie chce.

rozleniwiony i apatyczny
Twój na zawsze
Madhavendra

PS. I jeszcze wiersz dla ciebie, żebyś wiedział, że coś tam jeszcze myślę o naszym Krysznie :)))

"PROSZĘ ZACZEKAJ"

Zamiotłem już pokój
i włożyłem na miejsce
zabłąkaną książkę
Porcelanowy jeleń wysłał mi zachęcający gest
już czas - uśmiechnął się zegar
a zza okna zmierzch
zagwizdał trzy razy-
to nasz znak
Wziąłem do reki dwa buty
buty? - zaśmiałem się cicho
po co ci buty, skoro wiatr
użycza ci swoich piór?
I po co ci strach skoro sam wilk
dal ci swoje kły?
Już czas - zamknąłem powieki
i otwarłem oczy-
pod stopami gwiazdy
a nad głową Ty
już lecę - proszę czekaj
jeszcze tylko dwie chwilki...
na dole przez sen ktoś zapłakał
jeszcze jedna...
na Ziemi zaszczekał pies
oto moja ręka...już nie jestem swój
oto moja twarz...jestem już tylko Twój...

Listy do Pavitrama - 8



Listy do Pavitrama - 8

03.05.02. NVM

Haribol Pavitram!

Właśnie skończyłem gotowanie i trochę ogarnąłem pokój, bo wkradł się tu ostatnio mały nieporządek. Tulasi siedzi na łóżku i robi chyba już setną girlandę dla Bóstw.

Zacząłem pracować ostatnio nad ogrodem Prabhupada. Chciałbym go całego zasadzić kwiatami, żeby znów było tam tak pięknie, jak kiedyś. Widziałem stare zdjęcia i myślę, że będę mógł przywrócić mu choć trochę dawnej świetności.

Jak na razie ściągnąłem warstwę z trawą i spulchniłem to, co było pod spodem. Jutro, albo pojutrze zacznę przywozić kompost i kiedy tylko podłączę wodę, zacznę sadzić. Myślisz sobie pewnie, że w końcu się za coś naprawdę wziąłem i zacząłem czuć bluesa, ale musze Ci szczerze powiedzieć, że jest tak, jak zwykle; po prostu zmagam się, żeby coś robić, ale nie mam do tego serca. Ciągle czegoś brak.

Ostatnio jestem tak zawalony służbą, rundami i różnymi społecznymi uwikłaniami, że nie mam czasu, żeby spokojnie się nad sobą zastanowić. Nie mam czasu na mój świat. To jedna rzecz. A druga, to nie mogę wysiedzieć w jednym miejscu, gdzieś na wsi, ciągle te same sprawy (małe sprawy), te same małe problemy, które przysłaniają cały świat. Tęsknię za Krakowem, albo nawet za Warszawą, za godzinami w tramwaju, albo w autobusie, za patrzeniem przez okno na ludzi tak zajętych swoimi małymi sprawami (jak ja teraz).

Wiem, co powiesz. "Mieszkasz z bhaktami, służysz Radharani i Krysznie, studiujesz sastry, czego więcej możesz chcieć?" Masz rację. Tylko dlatego jeszcze tu jestem i toleruję problemy i niektóre osoby, szczególnie kiedy pakują mi się z butami w życie, bez żadnego wyczucia i próbują mnie ocenić i wepchnąć w swoje ciasne ramy.

Choć minęło tyle lat, to ciągle jestem anarchista. Co jakiś czas muszę siąść sobie samemu, włączyć Ga-Gę, czy Dezertera i przypomnieć sobie, że jestem wolny i "przeciw" (zawsze jest coś złego, przeciwko czemu można być "przeciw") i że "oni" mnie nie dostaną i że jakoś to będzie.
A potem mogę już zmienić kasetę na Aindrę, wziąć do ręki Srimad Bhagavatam i znów iść do przodu.

Ale Ci dałem wykład, co? Chyba już dam spokój.

Wiesz, zastanawiałem się kilka razy, czy nie zebrać tych listów, którymi Cię prześladuję i nie udostępnić ich szerszemu gronu, np. w Pada Sevanam, a może w jakiejś małej książeczce, ale chyba się nie zdecyduje. Zbyt osobiste - to raz, a po drugie, jaki z tego pożytek? Ludzie mają dosyć własnych problemów. Dlatego zostaniesz jedynym czytelnikiem moich wynurzeń, stary.

Pomódl się za mnie, gdziekolwiek teraz jesteś.

Twój przyjaciel
Madhavendra

Listy do Pavitrama - 7



Listy do Pavitrama - 7

27.04.02. NVM

Haribol Pavitramji!
Srila Prabhupada ki Jay!

Ten czas leci tak szybko i jest go tak mało. Już prawie dziewiąta i leżę pozwijany w śpiwór, ale pomyślałem, że jeszcze skrobnę parę słów, zanim zasnę.

Najpierw - dlaczego się ostatnio nie odzywasz?! Trochę jestem zły. No i się martwię. Daj jakiś znak życia, jakąś kartkę chociaż.

Wczoraj wyjechał Candramauli Maharaja. Nie wiem czy miałeś okazję spotkać go kiedyś? Pierwszy raz miałem z nim kontakt w Polsce, na ostatnim Woodstocku. Bardzo go wtedy polubiłem, wzbudził we mnie dużo sympatii. Pamiętam, jak w którymś momencie zobaczyłem, że Maharaja stoi sam (zwykle cały czas obstawiali go jacyś bhaktowie) i bez namysłu skoczyłem i spytałem: "Czy jest jakaś służba, którą mógłbym dla ciebie zrobić, Maharaja?" Spojrzał na mnie i odpowiedział cicho: "To ty mi powiedz, czy jest jakaś służba oddania, którą mógłbym zrobić. Przyjechałem tutaj służyć, a nie żeby mi służono" Powiedział to tak pokornie i szczerze, że skradł mi serce.

Tutaj zobaczyłem go na kirtanie, po powitaniu Bóstw. Kirtan prowadzi Kadamba Kanana Swami, jak zwykle pięknie i melodyjnie. Na wykładzie spytałem Candramauli Maharaja, czy to nie jest zanieczyszczenie, jeśli spełniając służbę oddania myślimy, że chcemy zostawić ten materialny świat. Odpowiedział, że ostatecznie, żeby zostawić ten świat i wrócić do Boga, musimy Go pokochać, więc jeśli cierpienia materialnej egzystencji i pragnienie wydostania się z niej dadzą nam jakiś impuls do pokochania Kryszny, to nie ma w tym nic złego. A kiedy już pokochamy Go naprawdę, to nie będzie miało dla nas znaczenia, czy jesteśmy w świecie materialnym czy duchowym, bylebyśmy mogli Mu służyć.

"Pamiętasz mnie, Maharaja?" spytałem tego samego dnia
"Oczywiście, że pamiętam, tylko imię mi wyleciało z pamięci... uczeń Trivikrama Maharaja, tak?"
"Tak" odpowiedziałem zadowolony. "Jestem Madhavendra Puri, mieszkam tutaj jakieś pół roku, z żoną. Cieszę się, że Cię widzę, Maharaja"
"Czym się zajmujesz?" spytał.
"Gotuję, jestem pujarim, trochę też w ogrodzie"
Położył mi rękę na ramieniu:
"Jeśli będziesz chciał porozmawiać, to nie wahaj się, zawsze jestem gotowy"
"Dziękuję Maharaja"
Złożyłem pokłon i zacząłem schodzić po schodach.
"Jeśli masz dla mnie jakąś służbę, to czekam" dodał.
Pamiętał, czy zawsze w ten sposób prosi o służbę?

Później przegapiłem wieczorne seminaria z Siksastaki, ale wieczorem naprawdę nie nadaję się do siedzenia w świątyni. Wieczorem leżę w łóżku i czytam, albo piszę. Kiedy wyjeżdżał, to chciałem mu coś dać, albo coś zrobić, ale nic nie wymyśliłem.

Kończę już, późno się zrobiło
Ściskam Cię Pavitramji. Jesteś tam?

Madhavendra

Listy do Pavitrama - 6



Listy do Pavitrama - 6

21.04.02. NVM

Haribol Pavitram!

Przyjmij moje pełne szacunku pokłony. Wszelka chwała Sri Sri Guru i Gaurandze! Srila Prabhupada ki Jay!

W końcu udało mi się siąść (w sumie to już nawet leżę) i skrobnąć parę słów do Ciebie.
Kilka ostatnich dni było naprawdę ciężko i nie mogłem nawet spokojnie poczytać, a co tu mówić o pisaniu.

Przede wszystkim mieliśmy przeprowadzkę. Przenieśliśmy się z guest house do budynku naprzeciwko i nie myśl, że to "przenieśliśmy się" oznaczało tylko przeniesienie paru rzeczy. Przed nami mieszkał tam Alberto i jego piecyk strasznie dymił, tak więc dostaliśmy pokój z kompletnie czarnymi ścianami. A jaki smród... Więc trzeba było te ściany umyć, a potem pomalować, a potem jeszcze raz, a oprócz tego aranżować farby, pędzle itd. No i nikt za mnie służby nie robił, więc musiałem to wszystko organizować po służbie, w czasie wolnym. Ale na szczęście już prawie koniec. Jeszcze tylko zamontuję nowy piecyk i fajrant.
To tyle z ostatnich wydarzeń - szara rzeczywistość.

Wczoraj śnił mi się Guru Maharaja. Już dawno nikt mnie tak nie ochrzanił. Czekaj, muszę sobie wszystko ułożyć w głowie.

No więc najpierw śniło mi się, że przyjechał Kryszna Nam i chociaż chciałem z nim pogadać, to jakoś szybko mnie spławił i poszedł rozmawiać z jakimś innym bhaktą. U mnie w głowie była tylko jedna myśl: że muszę w jakiś sposób dostać się do Stanów, do Maharaja i dlatego musze się dowiedzieć, co "knuje" Kryszna Nam. Więc kiedy skończył rozmawiać z tamtym bhaktą, rzuciłem się na niego i spytałem: "O czym rozmawiałeś z Kryszna Namem?". "Jadę do Stanów, do Maharaja" powiedział beztrosko. Nie mogłem uwierzyć własnym uszom i próbowałem znaleźć coś, co załagodziłoby moją zazdrość. " Maharaja potrzebuje pewnie tylko brahmacarinów, co?" spytałem. "Nie, jadą też dwie mataji i dwie pary grihastow"
To był cios.

A później zaczęła się druga część snu. Słuchaj: Wchodzi Maharaja. Heavy nastrój. I wchodzi, jakby wcale mnie nie widział. "Maharaja, zabierz mnie z sobą" mówię.
Maharaja uśmiecha się, ale wcale nie w przyjemny sposób.
"Nie mamy tylu udogodnień" – ironia.
"To nic"- wołam entuzjastycznie.
"Tak? A jak będziesz w stanie znieść rozłąkę z małżonką? "
"Nie ma problemu" ale moja pewność siebie szybko topnieje "Mogę to zrobić"
"Tak? A dlaczego chcesz to zrobić? Dlaczego chcesz pojechać?"
Nie wiem, co powiedzieć, trzęsą mi się nogi. Maharaja ma rację!
"No to ci powiem" - mówi wreszcie Maharaja- "Bo masz taki kaprys. To jest twoja prawdziwa motywacja" Znowu cisza i tylko stalowy wzrok Maharaja wkręca się w moje serce.
"Co ty w ogóle potrafisz?" pyta .
Znowu nie wiem, co powiedzieć. Maharaja wskazuje na moje dhoti.
"Jesteś braminem, a nie potrafisz nawet zawiązać dhoti tak, jak trzeba. Co to jest!?"
Patrzę na nieporządny węzeł i próbuje się bronić.
"Potrafię! Patrz Guru Maharaja! I staram się zawiązać dhoti "po braminsku", ale kompletnie mi nie wychodzi. W końcu zniecierpliwiony Maharaja wyciąga mi z reki część dhoti i jednym ruchem wiąże je tak, jak sanyasinską chustę. I teraz jest szafranowe!
"Tak się wiąże dhoti" - dodaje i po chwili - "Ok, możesz jechać "
Z jednej strony się cieszę, ale z drugiej jestem przerażony jak nigdy. Budzę się.

I co powiesz? Ciekawy sen, nie? Tylko co on naprawdę oznacza? I czy w ogóle coś znaczy? W każdym bądź razie uświadomił mi, jak wątłe są moje podstawy oddania dla Guru Maharaja.

Oprócz tego dziś jest dzień pojawienia się Pana Ramacandry. Od kilku dni czytam "Ramayanę", żeby wejść w nastrój i naprawdę mi się podoba. Nigdy jeszcze nie wgłębiałem się w te rozrywki Najwyższego Pana, ale teraz, kiedy czytam "Ramayane" to nie mogę przestać.
Jeśli będziesz w okolicach Ayodhyi, to "nazbieraj" dla mnie trochę nieznanych rozrywek i w ogóle jakichś nektarów o Panu Ramie, Hanumanie itd, ok?
No dobra, kończę, już dawno przeleciała 21:00.
Życz mi szczęścia i powodzenia we wstaniu na jutrzejsze mangala aratai. Jakoś mi to ostatnio nie wychodzi

Twój sługa i wieczny przyjaciel
Madhavendra

PS Możesz mnie sczyścić w następnym liście, że zapomniałem napisać o wizycie Hanumat Prasaka Maharaja, ale jutro przyjeżdża Candramauli Maharaja i tym razem się postaram :)

Listy do Pavitrama - 5



Listy do Pavitrama - 5

11.04.02. NVM

Haribol Pavitram !

Pokłony. Niech żyje Srila Prabhupada!

Ogoliłem się dzisiaj, bo wyglądałem już jak zwierz. Aż wstyd było wchodzić na ołtarz z taką brodą i czupryną. A teraz znów wyglądam, jakbym miał 18 lat. Poza tym jutro albo pojutrze przyjeżdża dwóch swamich: Kadamba Kanana Maharaja i Hanumat Prasaka Maharaja. Trzeba się jakoś prezentować.

Trochę dziś zelżało napięcie ostatnich dni, ale przyznaję się, że ciągle mam nerwy napięte jak postronki. Marzy mi się jakaś świadoma Kryszny przygoda, coś co by mnie postawiło na nogi. Chyba brakuje mi tutaj nauczania. Pamiętam, że nastrój nauczania dawał mi pewien rodzaj spokoju i w ogóle sensu życia. Jakiś wyższy cel. Teraz w sumie też mam wyższy cel, chcę być świadomy Kryszny, ale jest mi trochę "sucho" i coraz bardziej trzeba się zmagać. Może dlatego pojawiają się problemy? Tak jak ten ostatni z szefostwem? Zmęczony tym jestem.
Chcesz posłuchać bajki na dobranoc, Pavitramji? ;)

Dawno, dawno temu był sobie... a tam - wolę w pierwszej osobie - no więc dawno, dawno temu byłem w sankirtanowej grupie. Mieliśmy kilka garnków, karton z warzywami, mąką i przyprawami, który w każdy weekend uzupełnialiśmy w świątyni, kabinę prysznicową, kilka obrazków na ścianie, parę pudeł z orzeszkami i pełne książek skrzynie, na których spaliśmy, jeśli nie było za zimno i chcieliśmy zaoszczędzić na schronisku.

Mój wódz miał siwe włosy, indiański nos i zawsze jakąś książkę po angielsku, z której czasami nam czytał, jeśli znalazł coś naprawdę pasjonującego.

Rano, po wstaniu i kilku rundach gotowaliśmy pyszne, sankirtanowe kitri i wcinaliśmy go ze świeżym kefirem i ciemnym chlebem z masłem.

Później wykopywałem się na ulicę i przez parę godzin modliłem się intensywnie: "Kryszno, niech weźmie te orzeszki", " Kryszno, niech weźmie tę książkę" "Kryszno, jesteś tu?"

A później wracaliśmy do samochodu i opowiadaliśmy sobie rozrywki, realizacje i czasami też o tym, jak nam ciężko i beznadziejnie, i chyba trzeba będzie zmienić służbę.

A wieczorami w śpiworach, po kilku miłych słowach, powoli i szczęśliwie (albo nieszczęśliwie) zasypialiśmy, a zza okna kołysały nas do snu, co wieczór inne odgłosy; czasami szum drzew, czasami silników i fajnie było wtedy wiedzieć, że jesteśmy w domu, z naszym siwym, indiańskim wodzem.

No to dobranoc, Pavitram.
Madhavendra

Listy do Pavitrama - 4



Listy do Pavitrama - 4

26.03.02 NVM

Haribol Pavitram!

Uściski i pokłony! Wszelka chwała Srila Prabhupadzie!

Jak Ci minęła Gaura Purnima? Pojechałeś do Mayapur, tak jak planowałeś, czy też wybrałeś jakieś spokojniejsze i cichsze miejsce na obchody urodzin naszego Pana Czejtanii? Czekam na raport, stary.

Ostatnie pięć miesięcy w ogóle się stąd nie ruszam (oprócz wizyty u dentysty, ale tego nie liczę) i trochę mnie już nosi, ale festiwal był ekstatyczny. Kilka dni przed festiwalem zacząłem się trochę bać, bo nikt nic nie organizował, a kiedy na ista ghosti, dzień przed Gaura Purnima nie przyszła nawet połowa bhaktów, pomyślałem sobie- Boże! Katastrofa!

Pamiętałem, jak w Polsce, żeby zorganizować takie święto potrzebne były tygodnie przygotowań i każdy wiedział, co ma robić, a i tak zawsze coś wyskakiwało w ostatniej chwili. No ale hiszpańscy bhaktowie są bardzo "transcendentalni". Dlatego postanowiłem, że nie mam zamiaru się martwic - mam swoja służbę, którą postaram się zrobić najlepiej, jak umiem, a reszta świata niech się wali, jeśli chce.

Oczywiście nie udało mi się nie martwic i jak zwykle trochę przesadzałem. Podstawowe rzeczy były w końcu zaaranżowane. W dzień festiwalu, na powitaniu Bóstw wszystkim aż dech zaparło. W przenośni i dosłownie - Omkara przy współpracy Sity, Savity i Kalacakry zrobiła z ołtarza prawdziwe dzieło sztuki, a dosłownie, bo dym ze stu chyba kadzideł ( a może z tysiąca?! ) natychmiast wypełnił pokój świątynny i nie było czym oddychać. Ołtarz był ozdobiony a la las Jaranikhanda; wszędzie zwisały liany i gałęzie, pomiędzy którymi stały tygrysy (dzieło Savity) i skakały małpy (dzieło Kalacakry )

Potem był kirtan i tak mi się grało na mrdandze, że jeszcze teraz mam rany i bąble na dłoniach. (nie chwaląc się zrobiłem spory postęp, odkąd widzieliśmy się ostatnio i nie uwierzyłbyś , że to ja gram).

Miałem też służbę w kuchni. Szybko ugotowałem raja-bhoga i postanowiłem dołożyć się do 108 potraw, którymi głównie zajmowała się Savita. Kiedy zacząłem, do końca zostało jeszcze jakieś czterdzieści preparacji. Zrobiłem sabji ze smażonego kalafiora i ziemniaków w jogurcie, koftę w sosie pomidorowym, halawę z marchwi, gulabjameny (po ofiarowaniu, Tulasi je dla mnie wykradła - nektar! ) simplisy, sok owocowy i jeszcze coś, ale już nie pamiętam.
No a potem był kirtan, abhisek i uczta.

Tak mniej więcej przeleciała mi Gaura Purnima. Było trochę mentali, jak zwykle zresztą w duże festiwale i trochę całkiem miłych momentów, jak zwykle. I choć cały dzień byłem zajęty, to kilka razy przeleciało mi przez głowę, co Ty teraz robisz i jak Pan Gauranga obdarza Cię Swoją łaską.
Pomyślałem sobie, jakby to fajnie było choć na pięć minut wyskoczyć do Ciebie (przez mój tunel czasoprzestrzenny) i razem zatańczyć w kirtanie i czuć przez te pięć minut (to jednak za krótko) jak miło znów służyć Krysznie razem.
No niestety nie tym razem.

Trzymaj się, stary, ściskam Cię mocno.

Twój, na zawsze
Madhavendra

Listy do Pavitrama - 3



Listy do Pavitrama 3

26.03.02 NVM

Haribol Pavitram!

Pokłoniki.
Wiesz jakie mamy tu ostatnio upały? Co Hiszpania to nie jakaś tam zawiana Polska, ale za to, że sobie pofolgowałem trochę na słońcu cała twarz mnie piecze. Oprócz tego zacząłem działać w polu, a dokładnie mówiąc zreperowaliśmy jedną ze szklarni na domek dla pawi, bo bez tego to byśmy raczej nic tu nie wyhodowali - ptaszyska wyjadają każde zasiane ziarno.

Miałem też trochę trudności z jednym z szefów, ale już dobrze, Kryszna pomógł przejść ten kryzys, gotowałem też dziś obiad (sabji z czerwonej kapusty i pulao) i śpiewałem Gaura-arati i jeszcze zjeżdżałem po poręczy schodów i trochę mnie teraz boli kręgosłup. No i nic więcej. To krotki list, żeby po prostu przypomnieć Ci, że jestem.

Twój sługa
Madhavendra

PS. Tulasi przesyła Ci obrazek Sarasvati na pamiątkę, no i pozdrowienia

Listy do Pavitrama - 2



Listy do Pavitrama 2

21.03.02

Haribol Pavitram!

Przyjmij moje pełne szacunku pokłony. Wszelka chwała Srila Prabhupadzie!

Mam przed sobą Twój ostatni list, który dostałem dzisiaj i przyznaję Ci się, że jak zwykle jestem zazdrosny. Szczególnie kiedy czytam : " Słońce zachodziło już za wierzchołkami Himalajów, kiedy w końcu udało nam się rozpalić ogień, a pobliski strumień śpiewał starą pieśń, której slow nie mogliśmy rozróżnić. Mimo to koiła nasze zmęczenie i dodawała sił do dalszej drogi"

Poeta się z Ciebie zrobił Pavitramji.

Sorry, czasami jestem zgryźliwy, sam wiesz, ale tak naprawdę, to tęsknię za Tobą i często jestem z Tobą w moich snach. Poważnie. Dwa dni temu, albo trzy, nie jestem pewien, śniłem o Vyasa Pujy Guru Maharaja. Zjechało się setki bhaktów, kirtany, super - hiper power i wtedy Vanamali wysłał nas do kuchni, żebyśmy pomyli garnki! I to nie były dwa, czy trzy garnki, ale wielka góra garów, przypalonych, zaschniętych i tłustych. Miałem wielki mental, ale ty byłeś w kompletnej ekstazie, ciągle śpiewałeś i opowiadałeś historie, aż miałem Cię już dość, szczególnie że garnków nie ubywało, aż nagle... obudziłem się, he he. Żadnej mistycznej rozrywki:))

Chciałem dziś napisać wiersz, albo coś innego, jakiś esej, historię, ale nie mogłem nic wymyślić. Czułem się jakbym stracił wiarę, że to moje pisanie ma jakąkolwiek wartość. To tylko fałszywe ego i bąbelki umysłu i znikąd zaprzeczenia, że tak nie jest i żadnej pozytywnej myśli, że wszystko w porządku, że nie jestem głupi, samolubny i bezwartościowy. Bla bla bla...

Chyba nic więcej już dzisiaj z siebie nie wyduszę. Powiem Ci tylko, że z niecierpliwością czekam na Twój kolejny list, a już nie mówię, że uściskałbym Cię w końcu osobiście. Może starczy na jakiś czas tej włóczęgi i przyjedziesz do mnie? Pomyśl o tym.

Twój sługa i przyjaciel

Madhavendra

Listy do Pavitrama - 1



Listy do Pavitrama - 1

Osiem lat temu, mieszkając w Nueva Vraja Mandala pod Madrytem zacząłem pisać serię listów do wymyślonego przyjaciela, Pavitrama. Pavitram jest moim bratem duchowym, który wybrał pełne przygód życie brahmacarińskie, wyjechał do Indii, poświęcił się w pełni życiu duchowemu. Lubię gościa, tak więc pewnie jeszcze wrócę do naszej korespondencji.

* * *

22.02.02 NVM

Haribol Pavitram!

Przyjmij moje pełne szacunku pokłony. Wszelka chwała Sri Sri Guru i Gaurandze! Wszelka chwała Srila Prabhupadzie!

Szkoda, że Cię tutaj nie ma. Na pewno by ci się spodobało, a poza tym brakuje mi Ciebie jak nie wiadomo co.

Pisałem Ci już o naszych pięknych Bóstwach. Ciągle jestem pujarim i nie uwierzysz, ale polubiłem ta służbę. Wyobrażałeś mnie sobie kiedykolwiek z czamarą na ołtarzu? A jednak... Kryszna ma Swój plan dla każdego.

Dzisiaj Radha Govinda-Candra wyglądali cudownie. Zawsze czekam na piątek i sobotę, bo wtedy przychodzi pewna mataji i ubiera Bostwa tak pięknie. Chyba jestem w mayi, bo codziennie powinienem tak czekać na darsan Bostw, bez względu na to, kto Je ubiera. Ale co ja mogę poradzić? Zresztą w inne dni też udaje mi się dostrzegać cos pięknego i twarz Radhiki zawsze jest piękna. Dziś rano prowadziłem kirtan i nie mogłem oderwać od Niej wzroku. Ale nie jestem sahajiya- znasz mnie. Wiesz że jestem nadęty i czasami nie da się że mną wytrzymać, ale staram się trzymać ziemi.

Miałem robić tę służbę na ołtarzu, dopóki nie zjawia się jacyś "prawdziwi" pujari, ale myślę, że kiedy to się zdarzy, to poproszę głównego pujariego żebym mógł zachować popołudniowe ofiarowanie owoców. Ta służba pozwala mi utrzymać poziom.

No wiec to jedna strona mojego życia- pujaruję, siedzę w jednym miejscu, ale przyznam się, że zazdroszczę Ci tego, co robisz. Zawsze razem marzyliśmy o Indiach i Tobie w końcu się udało, a mi jeszcze długo będzie poczekać. Czasami sobie myślę, jakby to było cudownie odwiedzić te wszystkie świątynie o których piszesz i spotkać tych wszystkich wspaniałych bhaktów , którymi się tak zachwycasz.

Gdybym tam był, to moglibyśmy siąść wieczorem pod jakąś świątynią, nad głowami gwiazdy, jakaś ciepła wieczorna bryza (to moja spekulacja- macie tam cieple wieczorne bryzy?) i rozmawialibyśmy o tym, co się tego dnia zdarzyło, o naszych realizacjach, o Krysznie i w ogóle... myślę, że byłoby mi lżej. Bo teraz nie jest mi za łatwo. Szczególnie od kiedy nasze ścieżki się rozeszły (wiem, wiem , już to słyszałem - nasze ścieżki wcale się nie rozeszły… te parę tysięcy kilometrów to nic?! ).

Tęsknie za tymi czasami, kiedy nie martwiliśmy się przyszłością i żyliśmy słowami Guru Maharaja: " podążajcie tą ścieżką, a wasza przyszłość będzie świetlana". I jak czasami namawiałeś mnie, żebym wyszedł z Tobą na książki i w końcu z oporami się zgadzałem i dzięki temu przeżyłem parę naprawdę dobrych chwil. I było mi wtedy szkoda tych ludzi na zewnątrz, którzy nie maja Kryszny, prasadam, kirtanów i na pewno takiej przyjaźni, jaką my mieliśmy (sorry- mamy, nie mieliśmy... nasze ścieżki itd... wiem, wiem:)).

Dziś pojechałem z Sambą i Abhinandą do Guadalajary. Szukaliśmy zbiornika na wodę do irygacji, a raczej oni szukali, a ja po prostu intonowałem rundy. Zatrzymaliśmy się w kilku miejscach i miałem trochę czasu, żeby poobserwować ludzi, którzy wysiadali z samochodów, kupowali coś, pędzili przed siebie.

I wiesz co mnie wystraszyło? Nie było we mnie tego współczucia, które miałem kiedyś, kiedy wychodziłem z książkami, czy prasadam, ale raczej myślałem, że ten ma taki wóz, może sobie pozwolić na tyle rzeczy, o których ja tylko mogę pomarzyć, a ten chłopak na rowerze o nic się nie musi martwic, starzy go utrzymują i może robić, co chce i jeszcze zobaczyłem basen (w tym miejscu gdzie szukaliśmy zbiornika, robili też baseny) i pomyślałem z żalem, że pewnie nigdy mnie nie będzie stać na taki.

Wiocha, co? Wstyd mi przed Tobą, ale piszę o tym, bo musze się przed kimś wygadać i mam nadzieje, że jakoś mi pomożesz. Chciałbym znów być idealistą i wierzyć, że jestem w najlepszym z możliwych miejsc, robiąc najlepszą z możliwych rzeczy. I jeszcze chciałbym rozwinąć współczucie wobec ludzi, którzy tak naprawdę nic nie mają. Bo nie maja Kryszny. Brakuje mi takiego nastawienia.

O Boże, ale mentale! Zepsułem Ci pewnie humor na cały dzień? Najlepiej to znajdź teraz jakieś święte jeziorko i wykąp się natychmiast ;)
A tak na poważnie to czekam na list. Napisz co u Ciebie i pociesz trochę starego druha.

Twój Madhavendra

PS. Leżałem ostatnio w łóżku i przypominałem sobie, jak było na sankirtanie. Pojawił mi się taki obrazek. To dla Ciebie do powspominania:

"OBRAZEK"

Leżę na skrzyniach
z tylu zielonego mercedesa,
a może białego ducato.
Rozłożyłem karimatę,
pod głową śpiwór,
wieczór, zima.

Żeby wyjechać z miasta,
musimy przejechać przez centrum.
Światła neonów migają w szybie,
ludzie biegają
w wieczornej pasji,
albo spacerują powoli,
ciesząc się , że już po pracy.
I nikt nie zwraca uwagi
na nasz statek kosmiczny
z Krysznaloki
i na młodych astronautów,
wyglądających z zaciekawieniem
przez okna.

Już późno,
w dodatku po uczcie
i kirtanie z Guru Maharajem.
Trochę zasypiam,
zmęczony, szczęśliwy i zdziwiony-
- jak to się stało, że tu jestem?
Na przednim siedzeniu starsi bhaktowie
rozmawiają półgłosem
(na pewno Visvarupa nie wiem kto jeszcze )
o tym, gdzie zatrzymamy się na noc.
Lubię dźwięk ich glosów,
czuję się bezpiecznie
i jeszcze jakaś muzyka Vaisnava.

Naprzeciwko leży Sebastian
i chyba też ma taką jazdę jak ja,
święcą się mu oczy
i uśmiecha się w oszołomieniu.
Chyba nawet go spytałem,
czy to nie cudowne,
że tak sobie jedziemy
przez rozjaśniony miastem wieczór
i nawet nie wiemy, gdzie spędzimy noc.
Gdzie by to nie było -
łaska Kryszny.
I kiedy tak jadę,
to przez sekundę
miga mi myśl,
że chciałbym tak zawsze jechać,
wyglądać przez okno
na ulice Krakowa,
słuchać Visvarupy
i pytać Sebastiana
czy to nie cudownie
tak jechać
do Kryszny...



Sunday 30 May 2010

Ratha Yatra w Birmingham - 2007



Ratha Yatra w Birmingham
12.08.2007

Nalałem sobie miskę zupy, kiedy do kuchni wszedł Paravyoma.
- Hare Kryszna prabhu, powiedziałbyś mi łaskawie jak dojechać do biblioteki?
- Jasne, nie ma sprawy, a co tam ciekawego?
- No właśnie dostałem smsa od Mahasimhy, że o 12 zaczyna się tam Ratha Yatra.
- Poważnie?? Pierwsze słyszę!
Odłożyłem zupę na stół i pobiegłem do pokoju, zerkając równocześnie na zegarek. 11:40.
- Tulasi, ruszaj się, za 20 minut zaczyna się Ratha Yatra.
Tulasi nie wiedziała, czy żartuję, czy nie, ale widząc, że zaczynam się przygotowywać uwierzyła i popędziła wziąć szybki prysznic. W międzyczasie skończylem zupę, żeby nie paść w połowie festiwalu; nie ma nic gorszego niż dumać o tym co będzie na uczcie, zamiast wczuć się w nastrój. Tulasi w międzyczasie skończyła prysznic i też nalała sobie michę, choć widząc, że już skończyłem i że Paravyoma z Anandą Bhakti też zbierają się do wyjścia, nie była pewna, czy ma to jeszcze sens.

Po dziesięciu miesiącach w Birmingham, byliśmy podekscytowani widokiem na jakieś duchowe wydarzenie. Kto tu mieszkał wie co mam na myśli.

Wszystko to zajęło jakieś 10 minut. Pierwszy zbiegłem na dół, wyniosłem na zewnątrz wszystkie cztery rowery i zacząłem pokrzykiwać spod domu, co by się wszyscy ruszyli, bo troche się tam jedzie.

W końcu ruszyliśmy. Tulasi na przedzie, Paravyoma i Ananda w środku, żeby się nie zgubili i ja na samym tyłu. Nadaliśmy im tempo i Ananda, tylko powtarzała przy co ostrzejszym hamowaniu: „Ale z was piraci drogowi”. Muszę jednak oddać sprawiedliwość Paravyomie; że jakby znał droge to zostawiłby nas wszystkich w tyle.

Rowery zaparkowaliśmy na New Street, koło banku i dalej poszliśmy pieszo, wypatrując znaków obecności Pana Jagannatha i Waisznawów. Wkrótce pojawiły się pierwsze sikhy, a kiedy doszliśmy na Victoria Square weszliśmy do całego ich lasu.

Zacząłem wypatrywać znajomych twarzy i od razu na schodach zobaczyłem Rukminiego, a Tulasi pokazała mi, że siedzi z nim też Sana. Nie widzieliśmy się z nimi od lat, od czasu jak mieszkaliśmy w Kopenhadze, tak że bardzo się ucieszyliśmy. Sana też nas dostrzegła i wybiegła nam na spotkanie. Wyściskaliśmy się z nią ze wszystkich sił, Rukmini też nas zobaczył i przywitaliśmy się serdecznie. Aż mi łzy do oczu napłynęły, spędziliśmy z sobą sporo czasu i choć byliśmy blisko siebie (w sercach), to jednak los nas rozłączył. Paravyoma z Anandą widząc, że wsiąkliśmy, poszli dalej sami, poszukać wozu Ratha Yatry, a my zaczęliśmy opowiadać sobie co u nas, jak toczy się życie, świadomość Kryszny i nie tylko.



Nie zdążyliśmy się jeszcze nasycić swoim towarzystwem kiedy z oddali dojrzał mnie Taruna Kiśor. Jest to uczeń Narayana Maharaja, były sankirtanowiec Iskconowy, sterany przez życie, ale słodki Waisznawa. Jakiś czas temu wspomniałem mu, że rozerwały mi się koraliki Tulasi i nie mogę nigdzie zdobyć nowych i od tego czasu codziennie jak spotykaliśmy się na ulicy obiecywał mi, że on je dla mnie załatwi. No więc dojrzał mnie i na jego twarzy pojawił się wielki uśmiech.
- Madhavendra! Madhavendra ukradł mój słodki ryż! Madhavendra ukradł mój słodki ryż! (Zawsze to mówi kiedy mnie widzi)

Oderwałem się od moich przyjaciół i poszedłem do Taruny.
- Madhavendra, chodź za mną – rozkazał mi z triumfująco-tajemniczym uśmiechem i poprowadził mnie prosto do wielkiego stoiska z różnymi bhaktowskimi gadżetami, i między innymi z koralikami Tulasi. Taruna wskazał na stojak z koralikami:
- Bierz ile chcesz, płacę za wszystko. (Taruna jest bardzo szczodrą osobą; czasami kiedy widzi mnie na ulicy, wyciąga portfel i próbuje wcisnąć mi w ręce, 10, albo 20 funtów- zwykle odmawiam)
Tym razem nie mogłem już odmówić i wybrałem 3 korale: dla siebie, dla Tulasi i na zapas. Taruna Kiśor zapłacił i poszedł w swoją stronę. Szalony facet.

Wróciłem więc do Tulasi, Rukminiego i Sany, którzy już zaczynali się zbierać w strone wozu Pana Jagannatha, Baladevy i Subhadry, który właśnie wyłonił się zza zakrętu. Tzn najpierw usłyszeliśmy głośny i odjazdowy kirtan, prowadzony przez wielbicieli z Gujaratu; mocne nagłośnienie. Zaraz za nimi szła spora grupa wielbicieli, głównie Hindusów, choć nie brakowało bhaktów z Zachodu, a za nimi jechał już wielki wóz Ratha Yatry. Okazało się, że w jakiś sposób przed wozem idą dwie grupy kirtanowe, ale pierwsza była tak głośna, że druga po kilku próbach przebicia się, dała sobie spokój i dołączyła do pierwszej.

Choć łatwo było dać się wchłonąć przez to kolorowe, śpiewające zamieszanie, to spróbowałem się jakoś wyciszyć i popatrzeć na Bóstwa. Śmiejący sie wielbiciele ciągnęli wóz, patrzyłem na Pana Jagannatha i starałem się pamiętać o tym, jak gopi i Radharani po spotkaniu na Kurukszetrze próbowały zaciągnąć Krysznę do Vrajy i jak Pan Wszechświata, który siedzi na tym ogromnym wozie, jest pięknym chłopcem pasterzem, oszołomionym oddaniem Radharani i innych gopi.

No ale jednak muzyka i ogólny nastrój festiwalu wciągnął mnie tak, że nie miałem wyjścia, jak tylko przyłączyć się do kirtanu. Dawno nie skakaliśmy w kirtanie z bhaktami, tak że nie mogliśmy się nacieszyć. Sana dostała skadś kolorową flage, którą niebezpiecznie wywijała na wszystkie strony, Rukmini zaczął grac na jambeju, a my z Tulasi po prostu zaczęliśmy skakać, przytrzymując tylko torbby na ramieniu, żeby nie wytrzepać z nich dokumentów, czy aparatu.
W pewnym momencie pojawił się Jayapataka Maharaja, z szerokim uśmiechem patrząc na skaczących wielbicieli. Rukmini oczywiście przecisnął się blizej niego, żeby pokazać się swojemu guru i my też przepchaliśmy się bliżej do serca kirtanu. Kirtan był naprawde mocny, przechodnie nie mieli szans- musieli się zatrzymać i nawet ci najtwardsi przytupywali do rytmu. Oprócz kilku mrydang, było kilka jambejów, darbuk (nie wiem jak się to pisze) i innych, bliżej mi nie znanych instrumentów perkusyjnych, na których chłopaki grali po mistrzowsku.

Pamiętam jak czasami na wielkich festiwalach stało się gdzieś z brzegu i myślało o tym, że czuję się nie na miejscu w tym wszystkim i pewnie każdy może zobaczyć moją zdezinspirowaną minę, ale ten kirtan to był taki, że raczej nie było możliwości się mu oprzeć; po prostu nogi same skakały, a na twarz wypływał wielki uśmiech. Jayapataka Maharaja wyciągnął swoje ogromne czynele i kirtan zrobił się jeszcze potężniejszy. Część bhaktów próbowała się dopchać do lin, żeby pociągnąć wóz (co nie było w ogóle łatwe- tzn dopchanie sie do lin, a nie samo ciagniecie wozu), część próbowała znaleźć się jak najbliżej Jayapataki Maharaja i kirtanu.



My z Tulasi próbowaliśmy się dorwać do lin i wreszcie nam się udało (dotknąć powrozów, choć nie można było nazwać tego ciągnięciem), ale kiedy zobaczyliśmy jak Sana ze swoją flagą podskakuje coraz wyżej, przebiliśmy się w jej stronę. W pewnym momencie pojawił się Aśrama Maharaja, uczeń Narayana Maharaja i przywitał się serdecznie z Jayapataką Maharajem. Zacząłem wołać do Tulasi, żeby zrobiła zdjęcie tego ekumenicznego momentu, ale zanim ta sirota wyciągnęła aparat z torby, było już po wszystkim.

W międzyczasie znaleźliśmy się też z Paravyomą i Anandą. W jednym momencie zmęczony trochę skakaniem zrobiłem sobie przerwę, żeby nabrać tchu. Zauważył to Paravyoma i zaczął podawać mi swój wielki plecak:
- Prabhu, jak nie skaczesz, to ponieś mi plecak! – krzyknął poprzez kirtan.
- Co?! – udałem, że nie usłyszałem, próbując wymyślić na szybko jak nie dać powiesić na sobie takiej kotwicy.
- Plecak! I tak nie skaczesz!
- Ale ja przecież skaczę!
Co też pełen nowych sił wprowadziłem w czyn. :lol:

Wreszcie doszliśmy do końca ulicy, gdzie zaplanowano małe przemówienie Jayapataki Maharaja. Maharaja mówił o… no dobra, nie będę zmyślał. Nie słuchałem, bo zacząłem rozmawiać z Saną, a później Rukmini poprosił mnie, żeby pokazać mu gdzie jest jakaś toaleta, więc zniknęliśmy na jakieś 20 minut, wykorzystując nieobecność żon na mały man’s talk.

Kiedy wróciliśmy śpiewał właśnie jakiś angielski bhakta, którego pamiętałem też z Woodstocku, z zeszłego roku. Muszę przyznać, że strasznie nie pasowało mi jego śpiewanie i odezwał się we mnie krytyk. Śpiewał w taki rockowo-sentymentalny sposób. No więc narzekałem w umyśle na niego, kiedy Tulasi nagle pokazała mi dwóch chłopaków stojących przed nami. Byli to typowi mieszkańcy Birmingham, widać, że pochodzący z biedniejszych rodzin, po szkole imienia Ulicy. Jeden miał urodziny 27 marca, 1976 roku, jak wyczytałem z tatuażu na jego karku, czyli miesiąc młodszy ode mnie. No więc tych dwóch chłopaków, których spotykając wieczorem, w ciemnej uliczce, trochę byśmy się bali, stało z otwartymi ustami i łzami w oczach, słuchając tego bhakty. Najwyraźniej byli kompletnie urzeczeni nastrojem jego śpiewu i w ogóle bhaktami i momentem. Było to bardzo wzruszające. W pewnym momencie jeden z nich dostał mały magazyn o Ratha Yatrze i zaczął chciwie wertować kartki, na co ten drugi zabrał mu go, żeby samemu poczytać o co w tym chodzi, no więc ten pierwszy stał trochę wkurzony, pokazując na bhaktę roznoszącego magazyn, że jego kolega, jak chce może sobie sam wziąć egzemplarz dla siebie. Szkoda mi ich było bardzo i pomyślałem sobie że może właśnie zaczął się ich powrót do Kryszny? Byłoby super.

W końcu wóz zawrócił i zaczęliśmy się kierować tą samą ulicą do miejsca, z którego ruszyliśmy. Po paru krokach zauważyłem Maha Kale Prabhu. Jest to uczeń Śrila Prabhupada, Brazylijczyk, który przyjął schronienie Narayana Maharaja. Super facet, bardzo serdeczny, robi zawsze sankirtan i zawsze po drodze do pracy zamienialiśmy parę słów, po czym jakieś pół roku temu zniknął. Poszedłem się z nim przywitać, objął mnie ciepło i okazało się, że podróżował po Anglii i Irlandii, a teraz wrócił na kilka miesięcy do Birmingham. Obok niego stał inny uczeń Prabhupada, Acala Prabhu, którego poznałem wcześniej, kiedy pytał o prace w naszej restauracji (której nie dostał). Wczoraj też wpadł do nas, po paru godzinach grania na gitarze, na ulicy, i jako, że szefowa poszła już do domu, mogliśmy go ugościć po królewsku, za darmo :- . Maha Kala Prabhu i Acala Prabhu znali się jeszcze z Brazylii, gdzie razem robili sankirtan.

Tak czy inaczej, kirtan ciągle trwał, tym razem prowadził Jayapataka Maharaja, brzmiało to niesamowicie, Maharaja ma power.

To było coś cudownego tak tańczyć po ulicy, którą normalnie idzie się codziennie do pracy, która zwykle pełna jest jakiejś szarości, wszyscy biegają tylko po sklepach jak szaleni itd. Tak jakby całe miasto nabrało prawdziwego życia, jakby w to zmęczone miejsce weszła dusza. Piękne to było. I myślę, że nie tylko wielbiciele to czuli, ale zwykli ludzie też. Wiadomo, że część z przechodniów była podejrzliwa, czy obojętna, ale w niektórych twarzach można było zobaczyć odbicie tego co czuli wielbiciele; niektóre osoby stały i patrzyły na bhaktów z pewnym zaskoczeniem, ale w pozytywny sposób, coś jak: „O, co to jest? Oni naprawdę wyglądają szczęśliwi.” I ci ludzie, na małą chwilę odkrywali się, tak jakby czuli, że na chwilę nie muszą być w gotowości obronnej, bo ci śpiewający szaleńcy nie będą chcieli ich wykorzystać, bo wydaje się, że mają coś naprawdę cenniejszego. Miło zobaczyć coś takiego. Widać, że ludzie w jakiś sposób, głęboko w środku tęsknią za Kryszną i za normalnym życiem, poza tym smutnym więzieniem.

Wszystko to trwało chyba z trzy godziny. W międzyczasie trzaskaliśmy zdjęcia, wygłupialiśmy się z Taruna Kiśorem i Saną (Rukmini nie opuszczał swojego guru, ani na moment) i muszę powiedziec, ze głód zaczął coraz bardziej dawać się nam we znaki. Kiedy doszliśmy wreszcie do celu zmroziło mi krew w żyłach, bo okazało się, że kolejka do prasadam ma chyba z kilometr. Na szczęście zobaczyłem machającą do nas postać, gdzieś z początku kolejki. Był to Paravyoma, który zniknął jakiś czas wcześniej. Jak zwykle, jeśli chodzi o prasadam to na niego można zawsze liczyć. W kolejce dołączył do nas Murli (dawny Mahasimha, uczeń Harikeśy Prabhu) z żoną.

Prasadam było proste, ale pyszne. Ryż, sabji z panirem w pomidorach i halava. Halava bomba! Mamy małą niezgodność z Tulasi, czy była to halava z kaszki manny (moja wersja), czy z mąki ziemniaczanej (iluzja Tulasi). Rukmini zniknął, Sana poszła pomagać w sklepiku, a my usiedliśmy na schodach, na Victoria Square i w miłej atmosferze posililiśmy się, napychając po uszy. Żeby nie było jakichś niedociągnięć, kupiłem jeszcze dla wszystkich po kawałku ciasta czekoladowego z kremem, a Tulasi poszła wydawać nasze ciężko zarobione pieniądze na pobliskich stoiskach 8) . No ale nie narzekam, kupiła sobie ładne Tulasi w srebrze, wisiorek z Panem Jagannathem, woreczk na japas i dwie plakietki: dla mnie z Prabhupadem, a dla siebie z Kryszną.
Posłuchaliśmy jeszcze przez chwilę wykładu Bhakti Bringa Govindy Maharaja, wzięliśmy dokładki prasadam i pożegnaliśmy się z przyjaciółmi.

Do domu wracaliśmy sami, Paravyoma i Ananda pojechali już wcześniej.
Całą drogę czuliśmy się jakbyśmy płynęli w powietrzu, a nie jechali na rowerach. Smutno było tak wjeżdżać z powrotem w ciszę i na naszą ulicę gdzie wszyscy wydali się nam bardzo smutni i biedni, ale z drugiej strony czuliśmy obecność Kryszny i szczęście, że udało nam się spędzić weekend w tak niespodziewany sposób.

Jagannatha, Baladeva, Subhadra Maharani ki jay! Śrila Prabhupada ki jay! Wszyscy Waisznawowie ki jay!



Krople 29



Krople 29
Czytając Krishna Kathamrta Bindu

01.12.08

Ciężki dziś miałem dzień. Dosłownie mogłem czuć jak niższe siły natury wypierają tą odrobinę sattva guny w jakiej udało mi się ostatnio schronić. Myślę, że to przez ten remont, jaki mieliśmy ostatnio w mieszkaniu. Wybił mnie z rytmu, a ta już mam, że jeśli ktoś naruszy moją „niszę twórczą” to nie mogę się pozbierać. No ale już wszystko w porządku, sytuacja wraca do normy. Pokój nagrzany, z głośników cichutko leci Village of Peace, Tulasi rozłożyła na oknie ołtarzyk, czuć zapach kadzidełek ofiarowanych Bóstwom Gaura Nitai w Warszawie (dzięki Aśikunda!). Pomyślałem, że poczytam KKB.

- Podstawowa zasada sukcesu – Śrila Prabhupada
- Zrozumienie pism Bhaktivinoda Thakura – BSST
- Sadhu jest zawsze obecny – Gour Govinda Maharaja

Jezu, ale ciężko się wygrzebać z tej gęstej mazi, jaka oblepia mój umysł…

„Podstawowa zasad sukcesu” – Śrila Prabhupada

Wtedy Pan, będąc z niego zadowolony, przekazał mu nauki o celu życia i o sposobie jego osiągnięcia. Powiedział mu, że podstawową zasadą sukcesu jest intonowanie świętego imienia Pana (maha-mantry Hare Kryszna).
(Cc. adi. 16.15)

W objaśnieniu do tego wersetu Śrila Prabhupada pisze, że religia Czejtanii Mahaprabhu oparta jest na intonowaniu maha-mantry Hare Kryszna, ale czasami niektórzy wprowadzają do swojej praktyki zbyt wiele książek i metod wielbienia, które na wiele sposobów rozpraszają ich uwagę. W tym wersecie Pan Czejtania poleca Tapana Miśra (nie mam pojęcia jak to odmienić. „Poleca Tapanie Miśrze”??), że przede wszystkim powinien skupić swój umysł na intonowaniu.

Ważna rzecz do zapamiętania. Wprawdzie Bhaktivinod Thakur pisze w „Jaiva Dharmie”, że sambandha jnana, czyli wiedzy o Krysznie, duszach i naszym związku jest bardzo ważna w osiągnięciu czystej bhakti, ale jednak intonowanie świętych imion jest esencją. Wszystko inne – wiedza, wyrzeczenia, sadhana, służy jako podstawa do intonowania. Prabhupada nie neguje zdobywania wiedzy duchowej, w końcu sam dał nam dziesiątki książek, ale to na co wskazuje w objaśnieniu do tego wersetu, to zbytnie poleganie na intelekcie i innych niż intonowanie maha-mantry sposobach wielbienia Kryszny.

******************************

A gdzie ja w tym wszystkim jestem? Czy mam wystarczającą wiarę w święte imię? Czy nie czytam za dużo książek? (A może za mało?) Wierzę, że święte imię jest najważniejsze. W jakiś sposób, od samego początku przede wszystkim szukałem schronienia w intonowaniu. Pamiętam, jak jeszcze w ośrodku u Dvaraki, praktycznie nie wypuszczałem zapasu z ręki i cały tydzień czekałem z utęsknieniem na niedzielne, kilkugodzinne bhajany.

Miałem dość ciężką przeszłość; narkotyki, dużo alkoholu, papierosy, zagubienie, wielu bhaktów to zna i choć świadomość Kryszny pojawiła się w naszym życiu jak wybawienie od chaosu, to jednak początki życia bhakty mogą być bardzo ciężkie. Umysł ciągle pozostaje zaczadzony i nieszczęśliwy, bo pozbawiony swoich standartowych zadawalaczy, no i wyrwany ze znajomego otoczenia. Tak więc nie było łatwo, ale całą energię i wiarę skupiłem na świętym imieniu, wiedząc, że jeśli nawiążę połączenie, to Kryszna mnie ocali. Z czasem cierpienie zelżało, rany się zabliźniły i intensywność zwracania się do Kryszny nie była już taka sama, myślę jednak, że pierwsze miesiące zostawiły na mnie głęboki ślad.

Łapię się na tym, że próbuję się cenzurować, kiedy myślę o tym, że będę się dzielił tymi zapiskami z innymi, tak jak do tej pory. Boję się, że ludzie stwierdzą, że jestem egocentrykiem i za dużo piszę o sobie. No ale to jest mój duchowy dziennik, o kim mam więc pisać? Moje doświadczenie rzeczywistości to tak naprawdę wszystko co mam. Myślę jednak, że te notatki mogą mieć wartość nie tylko dla mnie (a faktycznie pomagają mi bardzo w przyciąganiu mojego umysłu i intelektu do świadomości Kryszny), ale również dla innych, którzy być może będą w stanie dostrzec w nich swoje własne odbicie, odbicie swoich własnych problemów, z którymi muszą się zmagać.

Wiem jak mi to pomaga, kiedy uda mi się znaleźć dziennik innych poszukiwaczy duchowych i kiedy mogę widzieć, że nie jestem osamotniony na swojej ścieżce. Każdy z nas, w ten czy inny sposób, wcześniej, czy później musi zmierzyć się ze swoimi demonami. O ile łatwiej jest to zrobić, wiedząc, że miliony dążących do doskonałości dusz było, jest, albo dopiero będzie na tym samym zakręcie życiowym.

„Zrozumienie pism Bhaktivinoda Thakura” – BSST

Bhaktisiddhanta Maharaja zaczyna od stwierdzenia, że powinniśmy być bardzo wdzięczni Bhaktivinodowi Thakurze, ponieważ on jako pierwszy zaczął zwracać się bezpośrednio do materialistów, przywiązanych do empirycznej metody poznawania rzeczywistości. Aczaryowie nauczający religii bhakti przed nim, byli bardziej miłosierni wobec osób, które przejawiały naturalną skłonność do słuchania o Absolucie.

Podoba mi się ten fragment: „Pisma Bhaktivinoda Thakura są złotym mostem, dzięki któremu mentalni spekulanci mogą bezpiecznie przejść ponad rozszalałymi wodami bezowocnych, empirycznych kontrowersji, które zakłócają spokój tych, którzy zdecydowali się na nich polegać w swoich wysiłkach poznawania prawdy.”

Pisze dalej, że niestety, choć niektórzy nauczyli się jego pism prawie na pamięć, ciągle nie są w stanie zrozumieć ich esencji, ponieważ zabrali się do ich studiowania, bez pomocy aczaryi. BSST pisze: „Niech te nieszczęśliwe osoby przyjrzą się dokładnie swojemu sercu, gdzie znajdą przyczynę swojego złego losu.”

„Osobista służba dla czystego wielbiciela jest niezbędna do zrozumienia duchowego znaczenia słów Bhaktivinoda Thakura.”

Kolejny raz w KKB i w ogóle we wszystkich pismach Vaisnava wysuwa się na czoło kwestia ważności towarzystwa i służby dla czystego wielbiciela. Jest to esencja wszystkiego. Tym właśnie jest Gaudiya Visnavizm – służenie Vaisnavom i to dzięki tej służbie zostaje nam objawione subtelnie, duchowe znaczenie pism. W jaki sposób Narada Muni stał się tym kim jest teraz? Jest to jedna z moich ulubionych historii ze Śrimad Bhagavatam. Narada Muni był tylko małym chłopcem i synem służącej, która usługiwała wielkim Vaisnavom. Mały Narada z entuzjazmem i oddaniem pomagał swojej matce, wykorzystując każdą okazję, żeby im służyć, albo spróbować resztek ich pożywienia. Tylko dzięki temu otrzymał ich błogosławieństwa i sam został wielkim Vaisnavą.
Jak daleko jesteśmy w stanie zajść dzięki własnemu intelektowi? Nasza logika może być nam pomocna do pewnego etapu, ale ta sama logika może nas zaprowadzić w kompletnie inną stronę. W końcu to ciągle materialne narzędzie.

Inne mocne stwierdzenie: „Wielbiciel zawsze ma rację, a niewielbiciel w osobie pedantycznego empiryka zawsze się myli.”

BSST dodaje, że nawet jeżeli wielbiciel pomyli wersety, czy popełni inny, pozorny błąd i tak będzie miał rację, natomiast nawet najdoskonalsze cytowanie pism przez niewielbiciela nie będzie miało żadnej wartości.

Rozumiem to w ten sposób, że wielbiciel nie przekazuje po prostu wiedzy – razem z wiedzą wlewa on do naszego serca oddanie, czyli innymi słowy dotyka nas svarupa śakti. Co może nam przekazać osoba, w której sercu nie ma oddania? Jej słowa odbiją w naszym sercu jej własne uwarunkowania i niedoskonałe zrozumienie.

„Sadhu jest zawsze obecny” – Gour Govinda Swami

Ten wykład również mówi o tym samym, czyli o potrzebie towarzystwa czystego wielbiciela. Zaczyna się od pytania pewnego bhakty i od razu widać jaka jest jego koncepcja – że skoro Śrila Prabhupada powiedział, że żyje w swoich książkach, w takim razie czytając je, bezpośrednio z nim obcujemy i nie mamy potrzeby służenia żyjącemu guru. GGS z mocą niszczy jego rozumowanie. Co z książkami Jivy Goswamiego, Rupy Goswamiego, Bhaktivinoda Thakura? Oczywiście, że oni są w swoich książkach, ale ciagle potrzebne jest towarzystwo żyjącego sadhu. Dlaczego ludzie chowają się w takiej filozofii?(„Wystarczy czytać książki Prabhupada, nie jest nam potrzebny nikt inny”). Ponieważ uważają, że nie ma sadhu, nie ma prawdziwych, czystych wielbicieli, od których można by się uczyć. GGS odpowiada na to – Zawsze jest czysty wielbiciel. Może nam być ciężko go zobaczyć, ale zawsze jest.

Następnie podaje jedną rzecz do przemyślenia (mówi temu bhakcie: „Przemyśl to bardzo głęboko.”): „Zawsze myślisz, że jesteś drasta, tym który widzi, a sadhu jest drsta, tym którego ty masz widzieć. Wszyscy myślą w ten sposób, ale tak naprawdę jest całkiem na odwrót. Ty jesteś osobą, którą oni mają zobaczyć.”


Krople 28



Krople 28
Czytając Krishna Kathamrta Bindu

27.11.2008

Ok. Madhavendra – przestań myśleć, że musisz napisać coś szczególnego, że jeśli nie zanotujesz jakiejś głębokiej myśli, to lepiej w ogóle nie brać się za długopis. To bez sensu. Piszesz dla siebie, żeby znaleźć siebie i Krysznę.

Dzień szybko przeleciał, no ale to dlatego, że już o piątej jest całkiem ciemno, a w lecie przecież o tej porze ciągle pozostaje kilka godzin światła słonecznego. No ale co ja znowu o pogodzie. Miało być o Krysznie. Wymantrowałem dziś dwie dodatkowe rundy. Nie żeby była jakaś ekstaza, ale tak po prostu, nie przeszkadzało mi to. Później byliśmy z Tulasi na zakupy; w tamtą stronę na nogach, a z powrotem autobusem, bo to w sumie kawał drogi, a byliśmy obładowani po uszy. Ustąpiłem miejsca starszej pani, a później podałem jej papierosy, które wypadły jej z kieszeni. W domu przekąska, a później rozwiesiłem na lustrze światełka choinkowe (dobrze mi robią na wieczorne chandry) i puściłem wieczorną muzyczkę (mój mix smooth jazz-new age). To tyle z podsumowania dnia. A co w KKB?
- We Vrajy nie ma cudów – Śrila Prabhupada
- Odrzucenie tanich pokazów ekstazy – z życia Gaur Kisora dasa Babajiego
- Lotosowe stopy guru – BSST
- Rama i piękny Śyama – Nasir Mamud

„We Vrajy nie ma cudów” – Śrila Prabhupada
(Pytania i odpowiedzi, 06.09.1968, Nowy Jork)

Jeden z wielbicieli spytał Prabhupada, że jak to jest, że kiedy Kryszna podniósł Wzgórze Govardhana, nikt nie powiedział, że to cud, ale kiedy Jezus Chrystus robił różne rzeczy, ludzie ogłaszali je cudami?

To ciągle jeszcze lata sześćdziesiąte i bhaktowie są bardzo prości w swoich dociekaniach. Prabhupada we wspaniały sposób odpowiedział, że Vrindavanie najważniejsza jest miłość do Kryszny, a te różne mistyczne rzeczy, które dokonuje Kryszna, dla mieszkańców Vrajy nie są niczym niezwykłym. Jeśli wydarza się coś ponadnaturalnego, Vrijavasi przechodzą nad tym do porządku dziennego. Oni zapomnieli, że Kryszna jest Bogiem. Dla nich jest On tylko małym chłopcem. Prabhupada mówi, że taka czysta miłość możliwa jest tylko we Vrindavanie.

„Odrzucenie tanich pokazów ekstazy”

Są tutaj opisane dwie historie z życia Gaura Kiśora dasa Babajiego, w których odrzuca on fałszywe oznaki ekstazy. Jeśli ktoś naprawdę rozwija miłość do Kryszny, to zawsze będzie próbował to ukryć, podobnie jak wierna żona, która nigdy nie pokazuje swojego ciała, nikomu oprócz męża. Ktoś, kto rozwinął swoją relację z Kryszną, nigdy się tym nie chwali, a raczej trzyma ją ukrytą głęboko w sercu.

„Rama i piękny Śyama” – Nasir Mamud

Oprócz słynnego towarzysza Mahaprabhu, Śrila Haridasa Thakura, w historii Czejtania Vaisnavizmu istnieją opisy wielu osób, pochodzących z muzułmańskich korzeni, które później przyjęły Gaudiya Vaisnavizmu, albo przynajmniej było pod jego dużym wpływem. Bengalski uczony, Vraja-sundara Sanyal wydał zbiór pieśni skomponowanych przez islamskich poetów Vaisnava, pod tytułem „Musulman Vaisnava Kavi”. Zamieścił w nim dzieła ponad czterdziestu różnych muzułmańskich poetów Vaisnava.

Następująca pieśń pochodzi z książki „Pada-kalpa-taru” i została napisana przez Nasira Mamuda.

Balarama i piękny Śyama
idą przed Siebie, niosąc kije
do pasienia krów, sznury, żeby
móc je przywiązać i flet,
z którego płyną słodkie dźwięki

Kryszna woła: „O drogi Śridamo!
O Sudamo! Pobawmy się razem
na brzegu córki Tarani (Jamuny).”
Kryszna idzie, wołając Swoje krówki
„Dhabali! Śyamali! Idźcie za Mną!”

Młodość jest Jego wiekiem
Uroda jest jego pięknem
Jego twarz jest doprawdy księżycem,
a Jego cera to ciemna chmura
Jego ozdoby to pawie pióro we włosach
i naszyjnik z nasion gunja.
Jego twarz wygląda
jak twarz boga miłości.

Chociaż jest on esencją
i jedynym Bóstwem wielbionym
w agamas, niyamas i Wedach,
to raduje się rozrywką
pasienia krów.

Nasir Mamud trzyma się nadziei,
że Kryszna da mu schronienie
Swoich lotosowych stóp.

*********************

„Nasir Mamud trzyma się nadziei”. Ile serc skradł Kryszna, w różnych wiekach, kulturach i religiach? To nie jest po prostu religia, której się naucza, żeby ktoś mógł się na nią nawrócić. To nie jest jedna z małych, stworzonych przez człowieka dharm. Kryszna i Vraja to transcendentalna rzeczywistość.

Krople 26



Krople 26
Czytając Krishna Kathamrta Bindu

26.11.2008

Jestem zmęczony, ale zmęczony w pozytywny sposób. Spędziłem jakieś trzy godziny na rowerze, ciesząc się jednym z ostatnich słonecznych dni w tym roku. Całą drogę słuchałem wykładów Swamiego. To było wspaniałe doświadczenie. Nowe widoki, blask słońca, pastwiska, las, a ze słuchawek piękne słowa o służbie oddania, miłości do Guru i Kryszny. Jak to zrobić, żeby się tego chwycić i już nie puszczać? To jest dopiero wyzwanie. Łatwo być świadomym Kryszny, kiedy umysł i zmysły siedzą cicho, ujarzmione duchowymi dźwiękami, ale sprawa komplikuje się, gdy stajemy w obliczu wyzwania, kiedy stoimy twarzą w twarz z mayą.

- Święte imię jest zawsze czyste – Śrila Prabhupada
- Praktyka tolerancji – BSST
- Kwalifikacje do słuchania rozrywek Kryszny
- Nie depcz po prasadam – z Narasimha Purany

„Święte imię jest zawsze czyste” – Śrila Prabhupada

W pierwszym artykule, który jest fragmentem objaśnienia Śrila Prabhupada do Cc. madhya 25.200, Śrila Prabhupada pisze, że normalne jest, że na początku popełniamy obrazy wobec świętego imienia, nie powinniśmy jednak myśleć, że przed podjęciem się intonowania musimy się najpierw oczyścić. Nie. Powinniśmy zacząć intonować od razu, wiedząc, że święte imię nas oczyści.

Obok mnie Tulasi czyta „Prabhupada lilamritę” SDG i właśnie przeczytała mi fragment opisujący, jak Prabhupada budził się w środku nocy, okrywał się czadarem i przy świetle lampki nagrywał tłumaczenia i swoje komentarze do duchowych ksiąg. Lubię myśleć o takim Prabhupadzie; pochłoniętym swoją misją i wierzącym, że może nas uratować.

To co się rzuca w oczy, w wielu miejscach tej książki, to jego pełna wiara w święte imię. Wcześniej Tulasi przeczytała mi fragment „Lilamrity”, gdzie opisana jest pierwsza wizyta Śrila Prabhupada w San Francisco. Prabhupada nie spodziewał się, że na lotnisku przywita go kilkudziesięciu nowych bhaktów, którzy przyłączyli się dzięki nauczaniu Mukundy i kiedy usłyszał intonowanie nie posiadał się ze szczęścia. Zachęcająco podniósł ręce w górę i zaczął kołysać się do rytmu intonowania wielbicieli, odpowiadając im wielkim uśmiechem. I nie miało znaczenia, że jeden z nich miał na sobie samurajskie kimono, inny strój Arlekina, a jeden gość ubrany był w owcze skóry. Prabhupada był w stanie widzieć rzeczywistość taką jaką była naprawdę, a nie zewnętrzne okrycie. Wiedział, że święte imię zaczęło już działać, i to jest najważniejsze.

„Praktyka tolerancji” – BSST

BSST komentuje, że wielbiciel powinien zrozumieć, że ataki na jego osobę są owocem jego przeszłej karmy i dlatego powinien przyjmować je z pokorą i spokojem. Jeśli nie podejmiesz zaczepki zawistnego człowieka, automatycznie zostawi cię w spokoju.

Muszę to zapamiętać i próbować stosować w praktyce. Za często odpowiadam na zaczepki, szczególnie kiedy jestem przekonany, że mam rację. Widzę to w ten sposób; powinno się mieć wewnętrzne przekonanie, jest to częścią bycia dorosłą i dojrzałą osobą, ale w momencie konfrontacji dobrze byłoby się zastanowić jakie motywacje nami kierują: czy jest to miłość do prawdy, czy też chęć wywyższenia siebie i czerpanie radości z pozycji „wygranego”.

„Nie depcz po prasadam” – z Narasimha Purany

Fajna historia, pokazująca jak Bóg dba o Swoich bhaktów, nawet do punktu uciekania się do podstępu.

Była sobie kiedyś para biednych braminów. Wszystko co mieli to ogród z kwiatami. Można tam było wejść tylko przez chatkę, w której mieszkali, a dookoła ogród otoczony był wysokim murem. Bramin i jego żona robili z tych kwiatów girlandy, które sprzedawali do świątyni i z tego się utrzymywali. Niestety w pewnym momencie Jayanta, syn króla Indry upodobał sobie kwiaty z tego ogrodu i co noc udawał się tam w swoim niebiańskim samolocie i kradł wszystkie kwiaty. Ravi (hmm, chyba się zagalopowałem z tym braminem, to był po prostu ogrodnik, bramin chyba nie sprzedawałby niczego) nie wiedział jak ktoś jest w stanie wkraść się do jego ogrodu, ale pewnej nocy zaczaił się tam i zobaczył, że złodziejem był Jayanta. Jak mógł postawić się synowi Indry? Zasmucony ogrodnik zasnął i przyśnił się mu Pan Nrisimhadeva, który powiedział mu, żeby ofiarował Jego Bóstwu kwiaty, po czym, żeby rozrzucił je po ogrodzie. Ravi zrobił tak, jak poradził mu Pan i kiedy Jayanta znowu przyleciał „na szabry”, skradając się po ogrodzie, nadepnął na te maha kwiaty, prasadam od Pana Nrisimhadevy. Z powodu tej obrazy stracił całą swoją moc i nie mógł wrócić na Indralokę. Musiał dopiero przez 12 lat służyć braminom, żeby przeciwdziałać obrazie.

*********************

Mówi się, że Bóg nie jest stronniczy. To prawda, Bóg nie jest, ale Kryszna jest. Kryszna jest bhakta-vatsala, czyli tym, kto bardzo kocha swoich bhaktów i chce sprawić im radość. Jest to wspaniała cecha Kryszny. W jednym z wykładów, które dziś słuchałem, Swami mówił właśnie na ten temat. Podawał przykład prezydenta kraju. Możesz być posłusznym i dobrym obywatelem, ale prezydent i tak będzie bardziej kochał swoje dzieci, nawet jeśli te będą sprawiały problemy, jeździły po pijanemu, czy paliły trawę.
Kryszna mówi o tym nawet w Gicie. Nie pamiętam jak ten werset idzie dokładnie, ale Kryszna mówi tam, że nie powinno się zwracać uwagi na wady Jego wielbiciela, bo są one jak plamy na księżycu – nie zakrywają tak naprawdę blasku jego miłości do Niego.

Oczywiście, ktoś może wziąć to jako przyzwolenie na robienie głupot, ale tu nie o to chodzi. Tutaj jest mowa o prawdziwych bhaktach, którzy mają w sobie choć trochę prawdziwego i szczerego oddania dla Kryszny. Swami podał również przykład Jarasandhy, który był bardzo religijną osobą, przestrzegającą w 100 % systemu varnasrama-dharmy, a jednak zaatakował on Krysznę 18 razy. Bycie osobą religijną, a bycie czystym bhaktą, to mogą być dwie różne rzeczy.

Nie chce mi się wchodzić tutaj w tłumaczenie, co mam na myśli. Prawie mogę słyszeć głosy podważające takie postawienie sprawy. „Co masz na myśli? Bhakta nie musi być religijny?!”
Nie będę odpowiadał, bo mi się nie chce. Zresztą kto by brał poważnie „głosy w głowie” ;)
Kto chce, zobaczy gdzie tu jest piękno i wcale nie będzie widział furtki do wykorzystywania pozycji wielbiciela.

To co jest najpiękniejsze w tym, jak Kryszna zachowuje się w stosunku do Swoich wielbicieli, to fakt, że dla nich Kryszna nie jest Bogiem. Jest po prostu ich przyjacielem.

***********************

Skoro już jestem przy wykładzie Swamiego, to napiszę jeszcze o jednej, pięknej rzeczy, którą powiedział. Wielbiciel nie ocenia innych na podstawie tego kim byli, albo kim są, ale na podstawie ideału do jakiego dążą. Tak samo robi Kryszna. Mogliśmy kiedyś robić rzeczy, których się wstydzimy i teraz ciągle daleko nam jeszcze do doskonałości, ale Kryszna widzi jaki ideał przyjęliśmy głęboko w sercu i to jest dla Niego najważniejsze. Myślę, że jest to bardzo ważny sposób widzenia rzeczywistości i powinniśmy o tym czasami medytować, żeby weszło to głębiej. Serce Kryszny i Vaisnavów jest bardzo szczodre.


Krople 25



Krople 25
Czytając Krishna Kathamrta Bindu

25.11.2008

Złapał mnie lekki ból głowy, ale wziąłem proszki i zaraz powinien przejść. Byłem dziś trochę pograć na ulicy. Nie chciało mi się, ale okazało się, że złodzieje, od których udało mi się odebrać w sobotę mój rower, zepsuli tylnie koło i musiałem je wymienić, a że konto puste, to wziąłem akordeon na plecy i na ulicę. No i z tego chwycił mnie ból głowy.

Chcę jakoś ożywić to pisanie. Znowu łapię się na tym, że kiedy próbuję być bhaktą i pisać, to z czasem zaczynam coraz bardziej temperować siebie, nie wiem… bojąc się, że zamiast świadomości Kryszny, będzie się odzywał tylko mój materialny umysł. Ale właśnie o to chodzi – żeby tak zawirować i polecieć w górę, że choć umysł będzie czuł się wolny, to jednak nie straci z oczu Kryszny. No a nawet jeśli to nie zadziała, to jaki problem? Stąd gdzie jestem i tak mogę się tylko wspinać, już gorszym sadhaką chyba nie mogę być. Kiedy tylko któryś z nawyków leciutko kiwa na mnie palcem, nie oglądam się na nic i jestem na każde zawołanie. Potrzebuję tapa – wyrzeczenia.

- Nazywa się ich sahajiya – Śrila Prabhupada
- Kto tak naprawdę słucha? – GGS
- Kryszna, żebrzący sannjasin – Śrila Govinda das

„Nazywa się ich sahajiya” – Śrila Prabhupada

Bardzo ciekawy fragment rozmowy Śrila Prabhupada z uczniami na temat osób mających tzw. „duchowe wizje”. Prabhupada rozwala na kawałki wszelki fałsz: „Pierwsza rzecz – czy ten mężczyzna, który mówi, że ma duchowe wizje, jest przywiązany do kobiet?”

Dokładnie. Ludzie wyobrażają sobie, że są bardzo zaawansowani, że mają duchowe wizje, ale to jest prawdziwy test – czy ciągle masz materialne przywiązania? Jeśli tak, to te wizje są tylko wyobrażeniem, albo zwykłym oszustwem, dzięki któremu chcemy wyglądać na bardziej zaawansowanych niż jesteśmy.

Bardzo mi się to podoba w Śrila Prabhupadzie: żadnych bzdur, żadnych egzaltowanych panienek New age, obwieszonych wahadełkami i kryształami, albo „wzniosłych” bhaktów, którzy nie mogą oderwać wzroku od ładnej dziewczyny. Życie duchowe to rozsądek i uczciwość. A kiedy już przyjdzie prawdziwy postęp duchowy, to bhakta będzie starał się to ukryć, co nie będzie łatwe, bo miłość do Kryszny szuka ujścia na zewnątrz.

Jak mam to wziąć do siebie? Gdzie ja jestem? Ok., nie uważam się za wzniosłego bhaktę, ale czy to oznacza przyzwolenie na robienie głupot? Jeśli ktoś w szafranach siedzi na vyasasanie, ale myśli o kobietach to źle, ale mi wolno? Przecież też mówię, że chcę zaprosić Krysznę do swojego serca, jeśli jednak trzymam tam tyle brudów, jak On może tam wejść? Swami porównuje oczyszczanie serca do przygotowywania sceny, na której mają się rozegrać rozrywki Radhy i Kryszny. Jak na razie mam tylko kupę desek i zardzewiałych gwoździ i jeszcze nawet nie zacząłem budować.

Ważnie jest, żeby wiedzieć co jest autentyczną duchowością, a co zwykłym blichtrem, ale najważniejszą rzeczą jest skupienie się na naszym własnym życiu duchowym. Trzeba być zawsze świadomym gdzie się jest i nie pozwolić, żeby kierowały nami nasze wyobrażenia o tym, kim jesteśmy. Zobacz jak bardzo pociągają cię materialne rzeczy i wtedy będziesz wiedział jak bardzo jesteś zaawansowany. No i? No i kiepsko. Na szczęście, jak bardzo byśmy nie byli upadli, zawsze naszym skarbem może być nasza uczciwość wobec siebie i innych.

„Kto naprawdę słucha?” – Gour Govinda Swami

GGS znowu kładzie nacisk na bycie prostym. W życiu duchowym trzeba być prostym i bezpośrednim. Czasami ludzie mówią: „Ale jeśli będę prosty, zostanę oszukany!”. Tak naprawdę jest na odwrót – nasza pokrętność, unikanie bezpośredniości i brak szczerości sprawiają, że nie możemy zbliżyć się do Kryszny. GGS mówi: „Śri Czejtania Mahaprabhu lubi prostych ludzi. Oni są naturalnymi Vaisnavami. Prostota jest Vaisnavizmem.”

Coś pięknego. „Prostota jest Vaisnavizmem”. Nie jakaś głęboka, wystudiowana wiedza o astrologii, albo specjalne dojścia i kontakty, które osiągnęliśmy dzięki dyplomacji i kombinowaniu. Nic z tych rzeczy. Zwykła prostota i szczerość, serce na dłoni.

Kryszno, Ty widzisz, czy jestem prosty. Zwykle mówię to co myślę, ukrywanie wad nie idzie mi za dobrze, lubię jak się mnie chwali, ale kto nie lubi być doceniony? Mam parę słabostek, z których trudno mi zrezygnować, ale jest mi przykro, że nie umiem jeszcze rzucić ich dla Ciebie i głupio, że tak słabo próbuję. Łatwo osądzam ludzi, ale jeśli widzę, że się myliłem, łatwo mogę kogoś przeprosić za swoją pochopność. Lubię też uciekać w krainę fantazji (o dżizas, ale ja książek fantastycznych wchłonąłem w swoim życiu) i jeśli mogę ściągnąć coś za darmo z Internetu, to nie mam żadnych skrupułów. Boję się, że umrę za wcześnie, np. na raka płuc i nie zdążę… nie wiem co. Nacieszyć się życiem? Pokochać Krysznę? Zbudować dom i mieszkać tam z Tulasi przez 10 000 lat? Ups, to nie uda mi się na pewno. Ale choć 40-50 lat więcej? To by się dało zrobić, gdyby nie ten cholerny rak płuc, albo wojna.

Czy jestem już przejrzysty? Mogę jeszcze powiedzieć jakie dziewczyny mi się podobają i dlaczego lubię kotlety sojowe, ale to już by było zwykłe popisywanie się (no tak, ten koleś lubi się popisywać).

Są też inne rzeczy, z których nie da się żartować i za które naprawdę mi wstyd, ale tych rzeczy też nie chowam przed Tobą, Kryszno. Obiecuję, że będę się starał.

„Kryszna żebrzący sannjasin” – Śrila Govinda das

Kiedy Radharani gniewa się na Krysznę, czasami odmawia Mu Swojego towarzystwa i wtedy Kryszna na różne sposoby próbuje Ją oszukać, żeby w ten czy inny sposób móc Ją zobaczyć.

W tej historii Kryszna przyszedł do domu Radhiki, przebrany za sannjasina. Kiedy Jatila, teściowa Radharani chciała ofiarować Mu jałmużnę, Kryszna odmówił, mówiąc, że przyjmie coś tylko od Radharani, a kiedy Radharani wyszła do Niego, przyznał się Jej kim jest i powiedział, że odejdzie tylko wtedy, kiedy Mu wybaczy. I kiedy to zrobiła, Kryszna, uznawszy Swoją misję za spełnioną, poszedł w Swoją stronę.