Tuesday 26 October 2010

Sadhana, czy łaska?



Nowe krople 3
(KKB 35 do ściągnięcia)

26.10.2010 Rycerka

Fragment wykłady Prabhupada. Przetłumaczę cały, jest świetny.

Zapisujcie swoje przemyślenia*

Każdy z was powinien pisać o swoich przemyśleniach. Po co jest Back to Godhead? Zapisujcie, co zrozumieliście o Krysznie. To jest wymagane. Nie bądźcie bierni, zawsze działajcie. Kiedykolwiek znajdziecie czas, powinniście pisać. Nie przejmujcie się, czy to będą dwie linijki, czy cztery, po prostu piszcie. Śravanam kirtanam, pisanie, czyli ofiarowywanie modlitw, pisanie o chwałach. Jest to jedna z funkcji Vaisnavy. Słuchacie, ale musicie także pisać. Pisanie oznacza smaranam, pamiętanie tego, co usłyszeliście od waszego mistrza duchowego, co przeczytaliście w pismach. Piszcie dla Visnu, nie piszcie nonsensów dla nonsensownych ludzi, to strata czasu. Piszcie o Visnu, Krysznie. To jest dbanie o świadomość Kryszny. Słuchajcie, piszcie, pamiętajcie i próbujcie zrozumieć. Nie bądźcie tępogłowi. Bez bycia bardzo inteligentnym, nikt nie może mieć pełnej świadomości Kryszny. To jest dla najbardziej inteligentnych. Ta inteligencja przyjdzie, jeśli będziecie próbowali zrozumieć Krysznę. Mamy tak wiele książek. Zawsze próbujcie zrozumieć Krysznę. Wtedy będziecie wyzwoleni.

(Wykład z Brahma-samhity, Los Angeles, 14 sierpnia 1972)

* Angielskie „realization” przetłumaczyłem jako „przemyślenia” oraz „zrozumienie”.

* * *

Podobał mi się ten wykład. Pewnie dlatego, że sam piszę ile się da. Wprawdzie nie piszę tylko o Visnu i życiu duchowym, ale nie martwię się tym. Każdy musi z czegoś żyć, a jeśli kiedyś udałoby mi się wybić, to czym różniłoby się to od zwykłej pracy, czy biznesu? Zresztą nie potrafię i tak oddzielić pisania od siebie, więc myślę, że duchowość gdzieś tam przenika…

Nie o tym miałem pisać. Brak Kryszny w życiu jest ostatnio moim największym problemem. Nie chodzi tylko o zewnętrzny brak – próbuję mantrować, śpiewamy z Tulasi bhajany, czasami czytam śastry, czy słucham wykładów, tak że z tym nie jest aż tak źle. Chodzi o to, że nie odczuwam obecności Kryszny i to mnie martwi. Albo odsunął się ode mnie, albo robię coś źle, słabo – w obu przypadkach niewesoło. Ale nie dołuję się – będę się starał i wtedy się zobaczy. Mówi się przecież, że zrobisz jeden krok w Jego stronę, On zrobi sto w twoją. Doświadczałem tego przecież wcześniej.

* * *

Zima już za pasem. Kiedy patrzę przez okno, dodaje mi otuchy widok zrąbanych pni brzozy ułożonych pod ścianą na opał. Jest w tym coś swojskiego. Miło będzie siedzieć w środku, gdy za oknem strzela mróz, w kominku buzuje ogień, zima bez żadnej pracy (rozkosze bezrobocia:)…

„Poleganie na łasce”
Gour Govinda Maharaja

Uczeń zadaje pytania Maharajowi. Najpierw mówi, że słyszał, iż słuchanie o Krysznie jest równie dobre, jak widzenie Go. Maharaja odpowiada, że to prawda – jeśli regularnie będziemy słuchać o Krysznie od czystego wielbiciela, nasze serce oczyści się z wszystkich brudnych rzeczy.

To dodaje nadziei – co ja mogę sam zrobić? Ok, mogę próbować się poprawić, ale żeby naprawdę oczyścić serce muszę pozwolić się dotknąć Vaisnavie. Tego też dotyczy dalszy ciąg rozmowy.

Uczeń czytał gdzieś, że w tym wieku nie da się osiągnąć doskonałości przez sadhanę, po co więc ją spełniać? Maharaja odpowiada, że robimy to, ponieważ poprosił nas o to nasz guru, ale tak naprawdę całkowicie zależymy od łaski, własnymi wysiłkami nic nie możemy osiągnąć.

„Jakie mamy kwalifikacje? Nic nie mamy. Jesteśmy upadli, zdegradowani, żadnych zalet, jedynie złe rzeczy i nonsensy. Naszą kwalifikacją jest nasza dyskwalifikacja. Co w takim stanie możemy osiągnąć? (…) Polegamy jedynie na łasce”

* * *

Ważny punkt – znalezienie balansu pomiędzy wagą własnych wysiłków (bo nie zgodzę się, że nie mają one same w sobie żadnej wartości), a pokorze i poleganiu na łasce.

Wiem, że jest Kali yuga, mam kupę złych cech, nie będę ich tu wymieniał, każdy wie, co w nim siedzi, ale człowiek ma w sobie wrodzony mechanizm samodoskonalenia, który z większą, czy mniejszą skutecznością będzie prowadził go do przodu. Tak więc sadhana (nie mam tylko na myśli wstawania wcześnie, ale wszystkie rzeczy, które reprezentują to, czym chcemy się stać, w opozycji do tego, czym jesteśmy teraz) ma wartość. Pragnienie samodoskonalenia się jest zdrowe. Teraz trzeba nauczyć się pogodzić je z nastawieniem bezradności w obliczu pełnej duchowej doskonałości – własnymi wysiłkami nigdy nie uda nam się osiągnąć najwyższego, duchowego poziomu. Do tego potrzebujemy pomocy z góry.

Myślę, że ten balans przyjdzie sam, z modlitwy, przemyśleń, starań, prób i błędów. Nie widzę innej możliwości. Zrozumienie, do którego nie doszliśmy sami, ma tendencje do zesztywnienia, braku elastyczności, dlatego ważne jest dojście do niego (balansu) samemu. Uczenie się na błędach innych to mit i nieprawda. Wszyscy się różnimy i to tak bardzo, że próby stworzenia uniwersalnych zasad zachowania są śmieszne.

* * *

Trudno mi nie kwestionować tego pisania. Przeczytałem ten numer KKB, porozmyślałem, spróbowałem zrozumieć, ale nie było w tym oddania, nie poczułem się bliższy Kryszny. Trzeba próbować robić to systematycznie, na pewno się polepszy. Poza tym muszę dołożyć też inne rzeczy. Popracować nad mantrowaniem (zacząć od trzymania się systematycznie tej samej ilości rund), pomyśleć o jakiejś, nawet niedużej służbie dla Kryszny, może ofiarować Mu jakieś wyrzeczenie. Coś z serca. No i więcej słuchania wykładów Tripurari Maharaja. Kiepsko z tym ostatnio, ale przecież mam doświadczenie. Kilka tygodni temu jechałem parę godzin pociągiem i większość czasu słuchałem wykładów – niesamowity spokój umysłu i miękkość serca na takim poziomie, jakiego nie doświadczałem od paru lat. Przezwyciężyć lenistwo i apatię. W tym problem.

* * *

Gdzie jest juice? A dlaczego ciągle czekasz na juice? Może dlatego go nie masz, bo ciągle skupiasz się na sobie. Podobno prawdziwe szczęście zaczyna się, kiedy nasze „ja” schodzi na dalszy plan, zastąpione przez empatię, współczucie, świadomość czegoś poza (ponad) nami. Tak mówią święci, to samo wyczytałem u Dąbrowskiego, samemu też miewałem tego doświadczenie. Też do popracowania. Jeszcze nie wiem, jak w praktyce.

* * *

Pomaga mi czytanie starych dzienników, z czasów, kiedy naprawdę żyłem świadomością Kryszny, na każdej płaszczyźnie – wewnętrznej i zewnętrznej. Wiem, że niemożliwe jest cofnięcie się, zresztą to byłoby głupie – dlaczego miałbym odrzucić wszystkie lekcje zdobyte przez ostatnie lata? Robi mi się jednak lepiej, kiedy przypominam sobie, że możliwy jest stan umysłu, w którym czujemy bliskość Kryszny, w którym przekraczamy nasze ograniczenia dla wyższego celu, w którym czujemy głęboki spokój i przenikające szczęście w sytuacjach zewnętrznie nieprzyjemnych, zimnych, w momentach, kiedy zupełnie udaje nam się polegać na Krysznie, w chwili kompletnej bezradności i niewiary we własne siły.

Friday 22 October 2010

Pożegnanie


Radha Govinda z Govinda Dvipy

Irlandzka zawierucha 21

11.11.1998
Cork

Jutro musimy zwijać się do Polski. Dziś mieliśmy zamieszanie jak nie wiadomo co, ponieważ, żeby odzyskać nasze paszporty, które zatrzymali nam w urzędzie w Dublinie, musielibysmy pokazać bilety na samolot. problem jest taki, że samolot kosztuje około 500 funtów na osobę! A autobus 100. Radha Govinda mataji zadzwoniła do departamentu sprawiedliwości w Dublinie i spytała dlaczego nas tak traktują.

Najpierw kobieta w biurze była bardzo uprzejma, powiedziała, że musi wszystko sprawdzić i oddzwoni później. Zadzowniła po pół godzinie i już nie była miła. Nie dowiedzieliśmy się w czym problem. Powiedziała, że nie może nam powiedzieć, ale uzyskaliśmy choć tyle, że wystarczy nam bilet na autobus.

Teraz czekamy, aż w Dublinie Kalyani mataji kupi nam bilety, przefaksuje je do tutejszego komisariatu policji i wtedy będziemy mogli odebrać paszporty.

Jeszcze nie jestem pewny, co zrobimy. Pojedziemy przez Londyn i może tam się „urwiemy”? Później byśmy wrócili tutaj, do Cork.

Brzmi to nieźle, ale przez to całe napięcie boli mnie głowa i myśl o tych zamieszaniach, kombinacjach, podróżach, nielegalnych aranżacjach przeraża mnie. Odpocząłbym…

… Właśnie zadzwonił Kasi Miśra i poradził, żebyśmy wracali do Polski, bo w innym wypadku groziz nam deportacja i już w ogóle nie będziemy mogli tu wrócić. Więc po wszystkim.

12.11.1998

Wracamy. Purusa zawozi nas do Dublina. Wieczorem mamy autobus do Londynu.

13.10.1998
prom z Anglii do Francji

Jutro wieczorem powinienem być już w Krakowie. Jestem zmęczony podróżą, nie myślę zbyt jasno. Nie wiem, czy się cieszyć z tego powrotu, czy nie. Chyba bardziej nie. Nie chciałem opuszczać Irlandii.

Dzis w Londynie poszliśmy do świątyni na darśan Radha London Iśvary. pomodliłem się o błogosławieństwo służby dla Radha Govindy i szybki powrót do Irlandii. Poprosiłem też, żeby zniknęło pożądanie z mojego serca. Dostaliśmy trochę maha prasadam i po pół godzinie musieliśmy zmykać na autobus.

Jestem wdzięczny Guru Maharajowi za to doświadczenie. Zmagałem się, przeżyłem ciężkie chwile (i dobre też!), ale mimo wszystko czuję, że zrobiłem postęp duchowy. Po dwustu harinamach to chyba nie takie dziwne!
Haribol!

Harikeśa Prabhu 2


Grzebiąc nie w swoich sprawach...

Irlandzka zawierucha 20

03.11.1998
Cork

Miałem wczoraj “lekkie” załamanie. Przeczytałem listy Harikeśy Prabhu i kompletnie rozbił się mój światopogląd. najgorsze było to, że jego słowa przyciągnęły mnie. To jak mówił o GBC i swojej pozycji był mocnym ciosem, ponieważ wszystko było tam na odwrót – to on był „tym dobrym”, który chciał uchronić nasz Ruch przed upadkiem, a inni sannyasini i guru byli ślepi.

Poczułem się dziwnie, odniosłem wrażenie, że to może być prawda. Harikeśa był tak przekonywujący, że ogarnęło mnie podejrzenie, iż zostałem oszukany i ten Ruch nie jest czymś prawdziwym. To był cios.

Dlatego poszedłem do Guru Maharaja, chciałem, żeby przekonał mnie, że nie mam się czego bać.

Rozmowa była straszna. Chodzi o to, że te listy Harikeśy przeczytałem na poczcie Guru Maharaja, do której mieliśmy dostęp, kiedy Maharaja był w Polsce. Na maila do niego przychodziły też wiadomości do nas, ale kiedy zobaczyłem imię Harikeśy w temacie nie wytrzymałem i przeczytałem. Maharaja był wściekły. Wyrzucił mnie z pokoju i wezwał Anantę, słyszałem zza drzwi, jak krzyczy na niego, pytając dlaczego pozwolił, żebym czytał jego prywatną korespondencję.

Byłem rozbity. Poszedłem do łóżka i schowałem się w śpiworze na parę godzin. Nie zszedłem nawet na Gaura arati.

Dzis rano Maharaja już nie był rozgniewany. Zrobił wykład o Harikeśy Prabhu, a później zawołał mnie do siebie i pokazał mi listy jakiegoś sannyasina, chyba Tamal Kryszny Maharaja, odnoszące się do tych listów Harikeśy, które tak mnie skołowały. Tego było mi trzeba. Ochłonąłem i nawet zrobiło mi się wstyd, że tak łatwo dałem się przyciągnąć pięknym słówkom.
Ciągle czuję się zanieczyszczony tą lekturą, ale już widzę, gdzie leży błąd.

Według Harikeśy możmey pokochac Radhę i Krysznę, jednocześnie rozwijając tutaj, w materialnym świecie erotyczny związek z kobietą i w tym związku, seks pomaga w rozwinięciu duchowej miłości. Przez tą materialną miłość oczyścimy się na tyle, że będziemy w stanie pokochać Krysznę.

Mówi też, że Iskcon jest towarzystwem impersonalistów, którzy boją się kochać, że są jak kamienie. Zarzucał im, że jak możemy pokochac Boga, nie kochając siebie, jak również naszych żon, dzieci.

Jego słowa miały na mnie duży wpływ, ponieważ wiele z tych rzeczy pojawiło się już w mojej głowie wcześniej. I nadal uważam, że są to rzeczy prawdziwe. Jak na przykład to, że jak możemy pokochać Krysznę, skoro nie potrafimy rozwinąć głębokich związków tutaj, z innymi ludźmi.

Niebezpieczeństwo jest w tym, że Harikeśa Prabhu pomieszał prawdziwe rzeczy ze swoimi wymysłami, tworząc narkotyczną mieszankę, obiecującą ulgę.

Guru Maharaja powiedział na wykładzie, że nie możemy poznać Kryszny przez swoje spekulacje – można Go pokochać tylko dzięki łasce mistrza duchowego. Jeśłi odrzucamy jego nauki i wskazówki śastr, jesteśmy niczym. Jak słodka i cudowna jest czyjaś spekulacja, pozostaje czyimś wymysłem i dlatego będzie jedynie powodem dalszego uwikłania się w materialnej egzystencji.

Najbardziej odpychające (i pociągające) jest stwierdzenie, że seks nie jest grzechem, ale lekarstwem. Doświadczyłem w życiu i seksu i czystości. Różnica jest kolosalna.

Za dużo tego na raz. Żałuję, że już nie jestem tym prostym brahmacarinem, który nie wie, co się dzieje na świecie, ale skupia się na własnym życiu duchowym i modli się przed Bóstwami, żeby móc służyć, rozprowadzać te książki. Choc w sumie chyba nigdy nie byłem prostym brahmacarinem. po prostu siedziałem w ignorancji głębiej niż teraz i nic nie jarzyłem. teraz widzę, że choć mam problemy to w jakis sposób moja wiara w Krysznę jest większa niż jeszcze kilka miesięcy temu. Teraz dopiero widzę, że moja inicjacja naprawdę była początkiem. Tyle rzeczy zaczyna rosnąc w sercu. I nie mam na myśli tylko tych dobrych rzeczy.

Fajnie byłoby już być po drugiej stronie tej ścieżki i odetchnąć z ulgą.

Niedługo wyjazd





Irlandzka zawierucha 19

29.10.1998
Dublin

No i chyba koniec naszego harinama-party w Irlandii. Nie dostaliśmy wizy i jest prawie pewne, że nie dostaniemy, tak więc 14 XI będziemy musieli wrócić do Polski. Smutno mi z tego powodu, bo przywiązałem się mimo wszystko do tej służby, bhaktów (Purusa jest super i Ananta też), a nawet naszych baktinek, z którymi miałem niekończące się spięcia. Utrzymywały nas wszystkich, handlując bursztynami po całej Irlandii. Nieraz na nie narzekałem, ale teraz jestem po prostu wdzięczny. Tak zresztą jak i innym bhaktom, którzy nam pomagali na różne sposoby. dziś na przykład Kalyani mataji udostępniła nam swoje mieszkanie na noc, a sama pojechała gdzieś indziej. Praghos Prabhu próbował nam pomóc z wizami, a Gaurakiśora z żoną cały czas pomagali nam w ośrodku, niesamowite osoby.

Lubię tutejszych bhaktów. Wydaje się, że całe ich życie skupia się wokół Radha Govindy na wyspie i to ma swój urok.

Będę prosił Bóstwa, żebym mógł jakoś zostać w Irlandii. To w końcu Oni są prawdziwymi kontrolerami tego kraju.

Refleksje po Govinda Dvipie i wizyta Yamadutów



Zdjęcia z Govardhana Pujy, na Govinda Dvipa

Irlandzka zawierucha 18

18.10.1998
Cork

Jutro jedziemy do Dublina, później na Govinda Dvipę, a po festiwalu, do Belfastu, kombinować, co z wizą. Fajnie jest tak podróżować. Spotkanie z nowymi wielbicielami.

23.10.1998
Dublin

I już wracamy. To była wspaniała wycieczka. Świątynia jest piękna, otoczona lasem, wszędzie przechadzają się jelenie, pawie, wszystkiego doglądają piękne bóstwa Radha Govinda. Były kirtany, uczty, towarzystwo wspaniałych bhaktów. Żałuję, że nie pisałem na bieżąco, mam teraz nauczkę.
Były też inne rzeczy, ale o nich nie napiszę – chcę się uczyć pozytywnego myślenia.

wieczorem
Cork

Pokłóciłem się w Dublinie z Anantą, i szczerze mówiąc to była moja wina – wybuchnąłem bez powodu, byłem opryskliwy, a później nie miałem na tyle przyzwoitości, żeby przeprosić. Z matajis też się pokłóciłem. I w drodze powrotnej zdarzyła się ciekawa rzecz.

Jechaliśmy w ciemności przez deszcz, siedziałem z tyłu, obok Ananty, mantrowałem, ale w końcu zacząłem drzemać. I nie mam pojęcia kiedy przeszedłem do snu (jeśli to był w ogóle sen).



Nagle zdałem sobie sprawę, że deszcz ciągle pada, ciągle siedzę w samochodzie, słyszę szum silnika, tylko, że teraz samochód jest większy i siedzę pomiędzy dwoma wysokimi postaciami, w czerni i w dziwnych kapeluszach. Spod rond nie było widać twarzy. Zdałem sobie sprawę, że to są Yamaduci i zabierają mnie swoim powozem do piekła!
- Jak to możliwe? – zapytałem przez łzy. – Przecież byłem bhaktą, mantrowałem, robiłem harinamy, służyłem guru i Krysznie, a teraz idę do piekła?
Obie postacie zwróciły na mnie twarze (których nie widziałem zza cienia) i równocześnie powiedziały:
- Kiedy obrażasz Vaisnavów, to nic innego się nie liczy.
Zrozumiałem, że po mnie, zawaliłem sprawę. Zacząłem krzyczeć. I nagle obudziłem się w samochodzie z krzykiem. Ciągle siedziałem obok Ananty, który też spał. Mataji popatrzyły na mnie ze zdziwieniem, musiałem chyba krzyknąć na głos.

Przed chwilą przeprosiłem Anantę i opowiedziałem mu ten sen. Przyjął przeprosiny, ale powiedział, że szkoda, że przepraszam ze strachu, a nie z przekonania. Ma rację.

26.10.1998
Cork

Słucham muzyki z Govinda Dvipy, próbuję złapać tamtejszą atmosferę. Chciałbym napisać kilka refleksji w związku z tym. Przeglądałem przed chwilą czasopismo bhaktowskie z wyspy „Binding Force”. Chciałbym być częścią tej społeczności. Jest inna atmosfera niż w Polsce, bardziej rodzinna, mieszka tam dużo dojrzałych grihastów, wszyscy się znają, wspierają. Fajnie byłoby pomieszkać tam, prowadzić proste życie, rąbać drwa, gotować, intonować dla Radha Govindy. Może i byłoby ciężko, przecież już wiem, że od siebie nie ucieknę, ale warto spróbować.

Kwestia jest jednak taka – dlaczego nie spróbuję tutaj, w Cork? Przyszło mi to teraz do głowy. Dlaczego chcę zmieniać miejsce i znów ograniczam pragnienie zmiany na lepsze do fizycznej zmiany miejsca zamieszkania? Dlaczego nie zmienić punktu widzenia i nie powiedzieć sobie: „Dobra, koniec biadolenia! Jestem tutaj, ze wspaniałymi bhaktami, biorąc udział w misji guru, nauczając.

Jeśli teraz pojechałbym na Govinda Dvipę, znalazłbym się tam dokładnie z tymi samymi problemami, które mam teraz – z palącym pożądaniem, nieufnością, brakiem satysfakcji. Dlaczego nie spróbować zmienić tego teraz i tutaj? Przecież musi być jakieś wyjście z tego mojego przyciasnego pokoju.

Chcę być dzieckiem, Kryszno, pomóż mi w tym. To jest głupie, że ciągle myślę o sobie, jako o kimś wyjątkowym, szczególnym, czuję zazdrość, kiedy ktoś jest w czymś lepszy ode mnie. jak na przykład, na wyspie, kiedy te dzieciaki z gurukuli wymiatali na mrdangach, a ja zamiast cieszyć się z kirtanu, dałem się zżerać zazdrości. Ale kiedy jestem w czymś lepszy od kogoś, to też nie ma w tym prawdziwej radości.

Śyamasundar powiedział kiedyś coś mądrego – że jeśli będziemy myśleć, iż wiemy wszystko i jesteśmy najlepsi, to nigdy nie będzie szczęścia. Tylko wtedy, gdy będziemy uważać, że ktoś zna się na czymś lepiej ode mnie, jest lepszy niż ja, to nie dość, że otwierają nam się możliwości uczenia się, to jeszcze będziemy szczęśliwi, wiedząc, że są lepsi od nas.

Zacznę od prób bycia pokornym i gloryfikowania bhaktów w umyśle. Chodzi mi o wynajdywanie ich dobrych cech i unikanie myślenia o wadach. W tym może być nektar. I jeszcze myśleć o czyjejś przyjemności, nie o swojej.


Ananta Śesa daje wykład

Bóstwa, duchy i najpiękniejszy sen ze wszystkich



Irlandzka zawierucha 17

15.10.1998
Cork

Purusa powiedział dziś, że nie tylko ja mam takie problemy, wszyscy zaczynamy powoli odczuwać wpływ materialnej natury, a dzieje się tak dłatego, że dawno nie mieliśmy darśanu Bóstw. Tym bardziej cieszę się na nasz wyjazd na Govinda Dvipę. Jedziemy już w poniedziałek i do piątku, albo soboty będziemy w trasie. Boże, tak się cieszę na te wyprawę, już bym chciał, żeby był poniedziałek, a to jeszcze cztery dni!

16.10.1998
Cork

Bhaktowie zaraz idą na harinam, ale ja nie chcę iść. Zostaję w świątyni. Odkąd tutaj jesteśmy, byłem na setce (dosłownie!) harinamów i mam trochę dosyć.
Patrząc na swój stan umysłu, mam wrażenie, że jestem na wojnie i czekam, kiedy wreszcie Kryszna pozwoli mi wycofać się do taborów, na tyły, żebym sobie odpoczął. Tam jest spokojniej. Bez tego, chyba polegnę w tej bitwie i to w sposób wcale niechwalebny.

Właśnie wszyscy wyszli i zostałem sam w tym domu. Na dodatek tutaj straszy. Poważnie. W nocy męczą nas koszmary, w których powtarza się motyw chorej staruszki. Śniło mi się, że obudziłem się w aśramie i obok mojego łóżka leży inne, na którym leży staruszka podłączona do jakichś kroplówek. Zdrętwiałem ze strachu. Staruszka dostrzegła mnie i zaczęła pytać, gdzie są wszyscy, dlaczego zostawili ją tu samą. Brrr. I nieraz czuję coś dziwnego, kiedy jestem w jakimś pokoju sam. Trochę już żałuję, że nie poszedłem z resztą.

Nudny jestem jak flaki w oleju.
Chciałbym zacząć pisać tak, żeby moja ręka straciła panowanie nad sobą i żeby stała się jak wiatr próbujący dogonić umysł, który pędzi spontanicznie przed siebie, nie martwiąc się celem. Emocje, kalejdoskop barwnych zachłyśnięć, później spokój i cichy kąt, żeby odpocząć, nabrać oddechu i znowu…

Jak dostać się do serca, w którym pali się ogień duszy? Kryszno, weź ode mnie tą tępą mechaniczność pożądania, złości, dumy i daj mi skrzydła, które pozwolą mi wzlecieć nad tą bzdurną materialną dziurę. Jesteś przy mnie cały czas, wiesz co jest moim najgłębszym marzeniem, najgłębiej ukrytą tęsknotą. Kto może to widzieć, jeśli nie Ty, Nieodstępujący Na Krok?

17.10.1998
Cork

Miałem dziś najpiękniejszy w życiu sen.

Atmosfera tego snu była czystym szczęściem, wolnością, miłością. Przyszli po mnie trzej wędrowcy i zabrali mnie w Himalaje, w drogę bez powrotu. Na końcu naszej podróży miało na nas czekać piękne królestwo, będące moim prawdziwym domem.

Moi towarzysze byli niesamowici. To byli kompletnie czyści bhaktowie. Ubrani, jak zdobywcy bieguna, wysocy, piękni, mądrzy, ich przejrzyste oczy patrzyły na mnie z ogorzałych przez mroźny wiatr twarzy, uśmiechali się z otuchą.

Przenikał mnie nastrój oczekiwania i ulgi, największej na świecie, wiedziałem, że to już koniec materialnych zmagań, a za zakrętem, tuż, tuż, leży nasz cel. Żadnego strachu, obawy, że coś się może zepsuć, świadomość, że czas przeszkód już za mną, przeszedłem wszystkie klasy, zdałem wszystkie egzaminy, pozostał tylko ten mistyczny spacer przez Himalaje.

To był piękny spacer. Szliśmy bardzo wysoko. Słońce stało w zenicie i odbijało się od śniegu tysiącami iskier, które jednak nie raziły wzroku. Byliśmy tak wysoko, że niebo było prawie czarne, mróz siarczysty, mroźne powietrze, ale przyjemne, w tej mroźności był coś oczyszczającego. Wszystko, co sprawiało ból, pozostało daleko w dole, a to zimno było raczej jak atrakcja, dodająca smak drodze. Wiedziałem, ze jestem bezpieczny z moimi przyjaciółmi, już nic nie może mi się stać.

Nie doszliśmy do szczytu góry przed końcem dnia. Ostatnia scena jaką pamiętam, była taka: odpoczywamy przy namiotach. Płonie małe ognisko. Nie rozmawiamy – patrzymy w ogień, ciesząc się wolnością. To dziwne tak sobie siedzieć na dachu świata, tak wysoko i blisko celu, jak nigdy.

Czytam książkę. To dziwne, ale ta książka jest o nas i tej wyprawie. Są w niej ilustracje. Na jednej z nich siedzę obok namiotu, trochę z dala od reszty i czytam książkę w świetle ogniska i gwiazd. Jeden z moich przyjaciół uśmiecha się do drugiego i mówi, wskazując na mnie:
- Ma łaskę chłopak, nie?
Kiedy to przeczytałem, podnoszę głowę z zaciekawieniem i słyszę te same słowa, wypowiadane w rzeczywistości. Czuję spokój i najgłębsze szczęście.

***

To był cudowny sen. Kiedy przyjdzie ten dzień, że naprawdę będę siedział z wysłannikami Kryszny na dachu świata i czekał na darśan Kryszny? Jestem zainspirowany i ożywiony. W tym śnie byłem naprawdę wolny.

Prawdziwa esencja


Govinda Dvipa. Robienie girland dla Bóstw z dziewczynami. Najlepsza służba dla
brahmacarina na krawędzi:))


Irlandzka zawierucha 16

12.10.2998
Cork

Dziś mam trochę trzeźwiejszy umysł, choć rano zmogła mnie ignorancja i po mangala arati zaległem do dziewiątej rano.

W takich momentach trzeźwości łatwiej zauważyć, co się dzieje, widać rzeczy takie jakimi są. udało mi się dziś utrzymać dystans od moich przywiązań. Stałem z boku i obserwowałem siebie i otoczenie.

Jechaliśmy samochodem do Fermay zrobić tam harinam i przy okazji odpocząć od Cork. Kiedy po drodze obserwowałem wygłupy matajis, zacząłem uświadamiać sobie naturę swoich problemów i całą mechaniczność materialnych pragnień. W kobietach pociąga mnie ich emocjonalność, spontaniczność, ale dziś czułem, że nie ma w tym prawdziwej treści, tylko mentalne gry, które czasami są przyjemne, a czasami nie. Ostatnio większość czasu jestem pod wpływem tych gier. Nie mam nad tym kontroli. Takie chwile, jak dzisiaj zdarzają się rzadki, dlatego postanowiłem wszystko zapisać, może w przyszłości otrzeźwi mnie to.

Jadąc rano samochodem, dobrze było poczuć, że na chwilę udało mi się przebić przez tę błonę, która zakrywa mi oczy. Spoglądałem w okno, na mijane krajobrazy i czułem spokój, miałem świadomość, że wszyscy jesteśmy tutaj sami, wszyscy ludzie na całej planecie. Próbujemy przed tym uciec, rozmawiając, żartując, wiążąc się ze sobą, ale to nie pomaga – ciągle jesteśmy sami. I jedyny sposób, żeby to się zmieniło, to zbliżyć się do Kryszny. W tym jest prawdziwa esencja, nie iluzja, jak w innych rzeczach.

Przez jakiś czas ta miałem, coś z tej świadomości zostało ze mną do teraz. Dobrze studiowało mi się później śastry, mantrowało, umysł jest spokojniejszy i zastanawiam się, jak zbliżyć się do Kryszny, a nie do tej, czy tamtej dasi.

Wiem, że to stan przejściowy, łaska Kryszny, ze choć taki krótki moment czystej świadomości udało mi się dostać, a od jutra znów walka. Dlatego proszę Cię, Kryszno, nie pozwól mi nigdy zapomnieć. Chcę zawsze wiedzieć, że nie jestem tym ciałem, że jestem Twoim sługą i moim celem jest zakończenie spraw w tym materialnym świecie. Proszę Cię, zabierz ode mnie to materialne światło, którego blask jest tak oślepiający, że traci się wizję prawdziwego celu i człowiek znów jest zwykłym draniem.

Opiekuj się mną.

Brahmacarin? Grihasta?


Helen i Martina na pierwszym planie, z mrdangą Ananta Śesa,
obok Madhavendra.


Irlandzka zawierucha 15

05.10.1998
Cork

Dziś przyjechał pewien bhakta z Dublina, zapomniałem jego imienia. Zostanie tutaj kilka tygodni.

Rozmawialiśmy o bhaktach tutaj. Nie omieszkałem spytać o tę bhaktinkę, Gayatri dasi, która wpadła do nas w niedzielę na program. Pytałem, czy jest zamężna, czy ma narzeczonego i w ogóle.

Zaczynam podejmować kroki, świadomie zbliżać się do zmiany aśramu. Myślę, że moje małżeństwo nie byłoby zbyt udane, ale może…?

Co do cholery jest tak bardzo pociągającego w związku między kobietą, a mężczyzną? Co jest tym sednem, które sprawia, że chcemy myśleć o kobiecie, a nie o Krysznie?

Może powinienem zacząć traktować wszystko mniej poważnie, z przymrużeniem oka, może wtedy będę szczęśliwszy, nabiorę dystansu do własnych problemów.

Zaczynam czuć, co to znaczy być naprawdę samemu, nawet bez Kryszny.
Nie dalej, jak dwa lata temu byłem zupełnie sfrustrowany materialną miłością i przyjaźnią – czy teraz coś mi pomoże, jeśli znów zanurzę się w tych rzeczach? Skończyły się marzenia o zostaniu czystym wielbicielem w rok. Nie chcę wrócić do tego świata, w którym żyłem, chcę być bhaktą. Muszę coś w sobie zmienić, ale nie wiem, co.

06.10.1998
Cork

Niedługo jedziemy na Govinda Dvipa obchodzić Govardhana Puję. Ekstaza, lubię mieć coś, na co mogę czekać. Szybciej leci czas. To będzie wspaniale mieć darśan Radha Govindy. Poznamy nowych bhaktów, nektar.

Maharaja wyjeżdża jutro do Polski. Wraca 31 października. Mam nadzieję, że po jego wyjeździe nie wpadnę głębiej w mayę (a da się głębiej?).

Mam trochę problemów ze zdrowiem. Boli mnie od dłuższego czasu w pachwinie, mam kłopoty z trawieniem. Byłem dziś u lekarza, ale ciężko jest mi coś załatwić, bo Polska nie jest jeszcze w Unii Europejskiej. lekarz poradził, żebym udawał, że jest mi gorzej niżz w rzeczywistości i pojechał na pogotowie. Miło z jego strony. Zobaczymy, jak to będzie.

Dziś jest w porządku. Zastanawiam się, czy przypadkiem moje problemy z sobą nie sa spowodowane po prostu złym stanem zdrowia. W zdrowym ciele zdrowy duch, jak mówią.

Ale nic nie jest przypadkowe. Wszystko się łączy. Wydaje mi się, że gdybym kompletnie zdał się na Krysznę, przyszedłby spokój, ale nie chcę (nie mogę) zrezygnować z pewnych rzeczy. Kryszno – spraw, żebym naturalnie mógł odrzucić moje pragnienia i dążenia.

07.10.1998
Cork

Dziś wyjechał Guru Maharaja, wróci za miesiąc.

Dzień był ok, czułem się dobrze, dopiero po południu się schrzaniło, kiedy na harinamie zaczęła znów nawalać mi noga. Mam nadzieję, że to nie jakaś przepuklina.
Dzwoniłem dziś do staruszka. Znów się leczy po przepiciu. Biedny człowiek.

Żółte przeciwdeszczówki. Górki i dołki


Trivikrama Maharaja przed wykładem, Madhavendra z mrdangą.

Irlandzka zawierucha 14

01.10.1998
Cork

Guru Maharaja kupił nam dziś kurtki przeciwdeszczowe. To było fajne, bo słyszę, jak otwierają się drzwi i Maharaja woła mnie na dół. Schodzę, a on coś chowa za plecami i chichocząc mówi, że ma dla nas prezent. Okazało się, że na targu kupił u Chińczyków jaskrawo żółte kurtki przeciwdeszczowe, ale to dosłownie takie, że aż oczy bolą. Dla każdego po jednej.

Teraz możemy wychodzić nawet jeśli będzie padało. Nie powiem, żebym się z tego specjalnie cieszył, myślałem, że w czasie deszczu można będzie poleniuchować.

Miałem dziś ciężkie japa. I cały dzień zapowiada się podobnie. Dostałem dziś mailem odpowiedź od Manjari. Dziękuje za artykuł do Pada Sevanam.

03.10.1998
Cork

Dziś kontynuacja kilku poprzednich dni – dołek. Chciałem się zainspirować, więc sięgnąłem do początku mojego dziennika z bhakti yogi. Najpierw pomyślałem, że to fanatyczne i naiwne zapiski, ale później uderzyło mnie to, że pomimo wszystkich błędów, jakie wtedy robiłem, miałem czyste motywacje. Sto razy czystsze niż teraz. teraz jestem egoistą, tylko ja i ja, a wtedy w co drugim zdaniu pisałem, że chcę zadowolić Krysznę. A teraz tylko o mnie, o …. mataji, o moich tęsknotach, pragnieniach, marzeniach.

Trafiłem na zapisek z turu, gdzie wyintonowałem rundę po prostu dla zadowolenia Kryszny, nie dla siebie. Eksperyment udał się wtedy wspaniale. Spróbowałem dziś zrobić to samo – śpiewać maha mantrę tylko dlatego, że Kryszna lubi, kiedy intonuje się Jego imię. Efekt był prawie natychmiastowy – niesamowita ulga. Dawno nie czułem tej radości, jaka płynie z porzucenia ego i skupienia się na gloryfikacji Najwyższego. To była niespodzianka. Ciągle kieruje mną pasja, ale coś się przebiło przez ten mechanizm. Promyk nadziei.

Górki i dołki. Proszę Cię, Kryszno, pomóż mi to przejść. jeśli się uda, będę Ci służył, jak nie wiadomo co.

Ile dla Kryszny? I list do przyjaciela.


Przed naszą świątynią. Od lewej: Helen, Martina,
żona Gaurakiśora z synkiem (zapomniałem, jak miała na imię - bardzo
miła bhaktinka z Rosji), Madhavendra, lekko z tyłu Ananta Śesa,
w białym dhoti Medhavi Nimai odwiedzający nas przez kilka dni,
Purusa.


Irlandzka zawierucha 13

29.09.1998
Cork

Wczoraj wieczorem, gdy położyłem się spać, przypomniałem sobie, co usłyszałem kiedyś, nie pamiętam już gdzie, czy na jakimś wykładzie, czy w rozmowie… Chyba rozmawiałem z Śasabindu.

Powiedział, że kiedy kładziemy się spać, powinniśmy przypomniec sobie nasz dzień i podsumować, co zrobiliśmy dla Kryszny, jakie błędy zrobiliśmy, co sobie uświadomiliśmy.

Próbowałem przypomnieć sobie, co zrobiłem tego dnia dla Kryszny i wystraszyłem się – za cholerę nie mogłem przypomnieć sobie niczego! Zaraz, zaraz – użyłem inteligencji – A co z całym dniem? Pobudka o drugiej trzydzieści, służyłem Maharjowi, byłem na harinamie, czytałem książki Prabhupada. Zrobiłem to dla siebie? Nie. Dla Kryszny. Dlaczego więc nie pomyślałem o tym od razu? Dlaczego musiałem sobie przedstawić to poprzez logiczną argumentację?

Prawda jest taka, że wcale nie czułem, iż zrobiłem te rzeczy dla Kryszn. Może dlatego nie czuję satysfakcji? Robię te wszystkie rzeczy automatycznie, zewnętrznie i nie wkładam w nie serca. Kryszna przyjmuje miłość i oddanie, nie same czynności, ale naszą świadomość. Czy daję serce w to, co robię? Niekiedy wydaje mi się, że poświęcam całą energię na walkę z brudami, za bardzo koncentruję się na swoim wnętrzu, zamiast na służbie oddania. To oznacza, że zostaje bardzo mało dla Kryszny.

Przypominam sobie, co powiedział mi rok temu, w czasie wyjazdu do warszawy, Vanamali – jeśli będziemy koncentrowali się na pozytywnych rzeczach: służbie oddania, Krysznie, to złe rzeczy odejdą same z siebie. Muszę nad tym popracować.

* * *

Hare Kryszna!
Przyjmij moje pełne szacunku pokłony. Wszelka chwała Śrila Prabhupadzie!

Właśnie leje, tak że raczej nie wyjdziemy dziś na harinam, a matajis standartowo spóźniają się z prasadam, tak że znalazłem trochę czasu, żeby Ci pomarudzić. Piszę „pomarudzić”, bo moje poprzednie listy, skierowane do ogółu, były oficjalne i musiały być radosne, dla potomnych, ale Tobie mogę napisać trochę więcej szczegółów. Tylko nie wywieś tego listy na świątnynnej gazetce, proszę Cię.

No więc pierwsza niespodzianka: w Irlandii też mam umysł. Na początku nie mogłem w to uwierzyć, ale niestety jest, i to taki sam, jak w Polsce, a czasami wredniejszy. Pamiętasz, jak kiedyś chodziliśmy razem na bloki? (Sławetne „syfy”). Czasami, gdy trzeba wyjść na harinam, szczególnie ten drugi, wieczorno-popołudniowy, to czuję się podobnie, jak wtedy. Bez różnicy, że to jest Cork, a tamto było Kurdwanów.

Dobrze, że przynajmniej matajis mają tutaj nastrój kręcenia wiktuałów, można sobie osłodzić życie. A kręcą prawie każdego dnia – bita śmietana z czekoladą, lody, słodkie kulki… Może wrócę do Polski z brzuchem?

Ostatnio był tutaj Bhaktivikeśa Swami. Prowadził super kirtany. Dzień przed festiwalem „Mind, Body and Spirit” (Kasi dostał ode mnie list o tym festiwalu), dał taki wykład, że wszyscy leżeliśmy na podłodze w świątyni ze śmiechu. Wziął do ręki ulotkę z festiwalu i cytował po kolei różnych ezoteryków, nabijając się z nich bezlitośnie. Na koniec opowiedział nam historię z Indii (…).

Fajnie było przez te trzy dni festiwalu. Coś się działo, jakaś odmiana, a teraz znów standard: o 12 pierwszy harinam, o 17 drugi. I tak codziennie. Niekiedy jest ekstaza, ale ostatnio zaczęła boleć mnie noga i wysiadam po dwóch godzinach tańczenia. Żeby przynajmniej była jakaś odmiana, ale znamy tylko kilka melodii, wirtuozem żaden z nas nie jest i po miesiącu słuchania tego samego, mam już dosyć.

Ogólnie jest w porządku. Mamy czas na czytanie, spokój, nikt nie wchodzi do aśramu i nie świeci światła o 10 wieczorem, jedzenie jest pierwsza klasa i ludzie w porównaniu z Polakami są supermili. Nikt nas tu nie nazywa sektą i jak na razie spotkaliśmy tylko dwie osoby, które z obłędem w oczach pokazały nam znak w krzyżach. Toż to nie jest nawet średnia jednego harinamu w Polsce!

Przychodzi tutaj taki gość, Gary. O Boże! Pamiętasz Mariusza – Poetę? Coś podobnego, tylko gorzej. Ciągle gada jakieś głupoty, jest nadęty jak osioł i rządzi się jak u siebie. Ostatnio na wykładzie Guru Maharaja przerwał mu jego dywagacje i powiedział, że nie jeśli chce tutaj być, to ma słuchać, nie gadać, bo nie ma nic ciekawego do powiedzenia, a Maharaja może sobie siedzieć w swoim pokoju i czytać Bhagavatam i będzie szczęśliwy.

Ostatnio, kiedy Maharaja wrócił ze Stanów, Gary zaczął iść na górę. Pytam go, gdzie idzie, a on, że chce porozmawiać z Maharajem. Powiedziałem mu, że Maharaja jest zmęczony po podróży, a ten nic, nie słucha, dalej pcha się na górę. Podbiegłem i sprowadziłem go po schodach na dół, do pokoju dla gości. Powiedziałem, że nie jest u siebie, niech się zachowuje.

Nie wiem, kiedy wrócę do Polski. Mamy w paszportach pozwolenie do 14 listopada, ale Maharaja spytał nas, czy chcielibyśmy zostać dłużej. Oczywiście powiedzieliśmy, że tak i teraz Maharaja dzwoni do różnych bhaktów, żeby zorientować się w możliwościach. Być może pojedziemy do Belfastu i później wrócimy tutaj, w końcu to już inne państwo, ale nie jesteśmy pewni, czy da się to zrobić legalnie.

Jest tu wyspa bhaktowska, Govinda Dvipa. Sa tam przepiękne bóstwa Radha Govindy. Może pojedziemy tam na Govardhana Puję. Chcieliśmy jechać na Radhastami, ale wypadło w niedzielę, a w niedzielę musimy być tutaj, żeby zajmować się gośćmi. Fajnie byłoby pojechać do Belfastu. Tam też są bóstwa – Radha Madhava.

Przed przyjazdem tutaj byliśmy w Paryżu. Mówię Ci, ale piękne Bóstwa! Radha Paris Iśvara, ogromne. Jest też Gaura Nitai i Jagannatha, Baladeva i Subhadra. Mieszka tam jeden bhakta z Polski i dwie polskie bhaktinki, które są pujarimi. Atmosfera w świątyni kiepska. Kirtany trwają po dziesięć minut, wszyscy stoją jak drut. Najbardziej ekstatyczni są Hindusi, którzy utrzymują tę świątynię. Miałem okazję nawet gotować dla Bóstw. Ten bhakta z Polski mówi, że czasami nawet on musi gotować (a nie ma inicjacji), a podobno kilka razy, w ogóle zapomnieli. Dziwna atmosfera. Ale były też plusy. Spotkaliśmy Kadamba Kanana Maharaja i jednego ucznia Prabhupada, którego matka była Polką.

Trochę tęsknię za Polską, ale szczerze mówiąc nie chciałbym wracać. Wiem, że po tygodniu w świątyni miałbym dosyć. Zobaczymy, co Kryszna zaaranżuje. Jeśli wrócę, to chciałbym zacząć zbierać na Indie.

Napisz, co słychać u Ciebie, jak samopoczucie. Słyszałem, że siedzisz w świątni i robisz prawo jazdy. Pewnie wypałka, co? Opowiedz. Napisz też, co dzieje się w świątyni. Jak tam Grzegorz? Piotrek ciągle mieszka w świątyni? Wprowadził się ktoś nowy? Ktoś się wyprowadził?

Pozdrawiam Cię z całego serca.
Twój sługa
Madhavendra Puri das

Klucz, którego nie było


Moje ulubione zdjęcie z tamtego okresu.
Od lewej: Martina, Helen, Ananta Śesa, Madhavendra,
Purusa, Trivikrama Maharaja.


Irlandzka zawierucha 12

27.09.1998
Cork

Wczoraj przyjechał Guru Maharaja. Spytał nas, czy chcemy zostać w Irlandii, czy wracać do Polski. Zgodnym chórem odpowiedzieliśmy z Anantą, że chcemy zostać w Irlandii.
Trochę tęsknię za Polską, ale wiem, że po tygodniu w świątyni żałowałbym, jak nie wiadomo co.

Wczoraj miałem nieprzyjemną historię (choć dziś myślę, że była trochę zabawna). Po południu z Trivikramem Maharajem poszliśmy na ten festiwal ezoteryczny. Trwa trzy dni. Pierwszego dnia poszliśmy tam z Bhaktivikeśą Maharajem, ostatniego z Trivikramem Maharajem. Mieliśmy własne stoisko z książkami i prasadam.

Maharaja postanowił wrócić do świątyni trochę wcześniej, spytał, czy z nim pójdę. Oczywiście się zgodziłem. Świątynia leży na drugim końcu miasta, z czterdzieści minut spaceru. Kiedy doszliśmy, Maharaja powiedział, żebym otworzył drzwi. Zbladłem. podszedłem do drzwi, czując jak pulsują mi uszy i robi się ciemno przed oczami. Nie miałem klucza! Został z mataji na festiwalu. Zamiast od razu się odezwać, stałem przed drzwiami, udając, że próbuję je otworzyć! Co za idiota ze mnie. Wreszcie Maharaja spytał, co się dzieje. Odpowiedziałem, że nie mam klucza. Maharaja nic nie powiedział, tylko popatrzył na mnie spod przymrużonych powiek.
- Sprawdź okna – powiedział.
Zacząłem szarpać po kolei oknami. Okazało się, że to od pokoju świątynnego było otwarte. Pomogłem Maharajowi wgramolić się do środka. Myślałem, ze to koniec przygody, ale kiedy obaj znaleźliśmy się w środku, Maharaja powiedział:
- Skoro my mogliśmy wejść tak łatwo, równie dobrze mogli wejść złodzieje.
I poszedł do swojego pokoju.

Co z nowości? Maharaja pochwalił moje postępy w angielskim i w ogóle czuję się w porządku. Wolę nie zaglądać na poprzednie strony tego dziennika, żeby nie przypomnieć sobie tamtych mentali.

W każdym bądź razie ostatecznym rozwiązaniem problemów jest intonowanie. Tak, jak powiedział Bhaktivikeśa Maharaja – „Po prostu słuchaj! To jest Kryszna!”

Bhaktivikeśa Swami i święta skarpeta


Kirtan w dniu przyjazdu Bhaktivikeśy Swamiego. Od lewej:
Madhavendra, kawałek głowy Anant Śesy, Purusa, Vrisabha i
Maharaja.


Irlandzka zawierucha 11

24.09.1998
Cork

Przyjechał Bhaktivikeśa Swami. Miałem okazję służyć mu przy prasadam i później zaniosłem mu wodę do pokoju. Przypuszczałem, że będzie starszy, a nie wygląda na więcej niż czterdzieści lat. Ma bardzo przenikliwe oczy, wydaje się, że wwiercają się do samej duszy, kiedy na ciebie patrzy.

Przyjechał z nim bhakta z Chorwacji, Vrsabha. Pogadaliśmy i okazało się, że zna Gadotkacę. Opowiedział mi o nim zabawną historię.

Kiedyś Gadotkaca spieszył się na ołtarz, ale dziesięć minut przed arati poprosił Vrisabhę, żeby ogolił mu głowę. W połowie golenia maszynka wysiadła i Gadotkaca wystąpił na ołtarzu z głową ogoloną tylko do połowy. Wszyscy pękali ze śmiechu. Fajna historia, przypomnę o tym Gadotkacy po powrocie do Polski.

26.09.1998
Cork

Tam gdzie jest wielbiciel, tam pojawia się światło. Miałem intensywne doświadczenie tego. Jest coś wspaniałego w spotykaniu zaawansowanych wielbicieli. Wraz z ich przybyciem wszystko staje się prostsze.

Przed przyjazdem Bhaktivikeśy Maharaja miałem sen. Zdrzemnąłem się trochę w czasie japa i śniło mi się, że był kirtan i przyjechał jakiś Swami. Przywiózł ze sobą śpiewnik, który miał w sobie mnóstwo długich wstążek – zakładek. Kiedy kirtan się skończył, Swami poprosił mnie, żebym przyniósł mu ten śpiewnik. Próbowałem to zrobić, ale moje nogi zaplątały się w długich serpentynach zakładek. Usiadłem na podłodze i starałem się wyplątać, ale jeszcze bardziej się uwikłałem. Wtedy Maharaja podszedł i z niecierpliwością chwycił mnie za kostkę u nogi, podniósł do góry i dwoma sprawnymi ruchami uwolnił z sieci.

Obudził mnie Purusa i powiedział, że za godzinę niezapowiedzianie przyjeżdża Bhaktivikeśa Swami i musimi zrobić maha cleaning.

Zaświtała mi nadzieja, że ten sen jest dobrym omenem i oznacza pomoc od Kryszny przez Jego sługę.

Kiedy zjawił się Bhaktivikeśa Maharaja, poczułem do niego wielką sympatię. Spokojny opanowany, wyważony w swoich ruchach, słowach, kiedy przedstawialiśmy się, jego oczy badawczo spoglądały w nasze twarze, prześwietlając nam dusze.

Kiedy spojrzał na mnie, musiałem odwrócić wzrok. Poczułem się nagi z moimi zanieczyszczeniami i nie mogłem tego znieść.

I dziś, gdy Maharaja wyjeżdżał, również miałem sen. Niesamowity, a tym bardziej niezwykły, że finał miał w tej „trzeźwej”, trójwymiarowej rzeczywistości.

Około trzeciej Maharaja zapukał do naszego pokoju, żeby mnie obudzić. Wiedział, że chciałem wcześnie wstać. Mamy tylko jedną łazienkę, więc powiedziałem, żeby najpierw wstały mataji, bo one zawożą Maharaja na lotnisko, lepiej więc, żeby okąpały się pierwsze. Zresztą chciałem jeszcze pospać.

Kiedy Maharaja przyszedł mnie obudzić, złożyłem mu pokłon. Choć byłem na wpół przytomny, włożyłem w niego całe oddanie, na jakie mnie było stać. Pamiętam, że poczułem w sercu coś silnego, radość z bycia sługą… Nie pamiętam tego dokładnie, byłem w półśnie, zaraz zresztą znów zasnąłem.

I wtedy właśnie przyśnił mi się ten sen. Maharaja wrócił do mojego pokoju (we śnie). I znów złożyłem mu pokłon, ale byłem już kompletnie trzeźwy, rozbudzony, nie taki ślamazarny, jak na jawie. Ten pokłony był najsłodszą rzeczą, nektariańską. Było w tym takie szczęście, że nie mogłem się powstrzymać, żeby nie zrobić tego jeszcze raz, i jeszcze, raz za razem. Byłem szczęśliwy i ożywiony, dosłownie czułem, jak z mojego serca wylewa się oddanie i pokora. W pewnej chwili chwyciłem krawędź dhoti Maharaja i położyłem je sobie na głowie.

Maharaja cały czas uśmiechał się spokojnie. Wreszcie powiedział, że ma dla mnie na prezent swoją skarpetę, która leży w jego pokoju. Kilka razy wyszedł, żeby po chwili wrócić i przypomnieć mi o tej skarpecie. Za każdym razem zalewała mnie duchowa ekstaza.

Wreszcie obudziłem się (tym razem naprawdę). Byłem ożywiony i pełne energii. Wyskoczyłem z łóżka, z nadzieją, że jeszcze nie wyjechali, ale było już po czwartej i jedynym śladem po Maharaju były niedomknięte drzwi na zewnątrz, kołyszące się na wietrze. Musieli wyjść kilka minut przed moim obudzeniem.

Trochę smutny zerknąłem do pokoju Maharaja z taką beznadziejną nadzieją, że zobaczę na środku pozostawioną dla mnie skarpetą, ale niestety pokój był pusty.

Poszedłem się wykąpać, ciągle medytując o tym śnie, zastanawiając się, co oznacza, jeśli w ogóle, coś oznacza. Gdy już doprowadziłem się do stanu używalności, postanowiłem jeszcze raz sprawdzić pokój Maharaja, tym razem dokładniej. To było głupie i tak naprawdę nie wierzyłem, że cokolwiek mogę znaleźć. To byłoby za dużo.

Tym większe było moje oszołomienie, kiedy na szafce zobaczyłem szafranową skarpetę Maharaja! Nie mogłem uwierzyć! Kompletnie w szoku, wziąłem ją do ręki, żeby upewnić się, że nie śnię. Poczułem taką radość, że trudno to opisać. Mam tę skarpetę przy sobie i wiem, że jest to wydarzenie, które nieraz jeszcze mnie zainspiruje. Łaska wielbiciela.
Znów czuję inspirację i opiekę Kryszny.

Chciałbym jeszcze napisać coś o wczorajszym festiwalu ezoterycznym, ale musimy gotować obiad. Haribol!

Buty macie za ciężkie, łamagi?!


Od lewej: Purusa, Gaurakiśor, Ananta Śesa i Madhavendra

Irlandzka zawierucha 10

22.09.1998
Cork

Uff, co za ulga. Świat wygląda zupełnie inaczej. Wyczytałem dziś bardziej intensywnie niż zwykle i modliłem się przy tym do Kryszny o pomoc. Podczas mangala arati zmobilizowałem całą energię, jaka mi pozostała i modliłem się do Tulasi.

A później poszliśmy na harinam. Na początku nam nie szło. Łaziliśmy jak muchy w smole, dukaliśmy maha mantrę z wysiłkiem, każdy patrzył w inną stronę, normalnie masakra.
I wtedy spotkaliśmy Rhino – czarnowłosego hipisa. Popatrzył na nas groźnie, odstawił bębenek, wstał i jak na nas nie krzyknął!
„Co to ma być!? Ruszacie się, jakbyście mieli na plecach po worku ziemniaków! A może buty macie za ciężkie, łamagi?! Jeśli już zdecydowaliście się to robić, to róbcie to z życiem, oddajcie temu serce! Jeśli nie, to lepiej zostańcie w domu!”

To był odlotowy moment. Poczułem prawdziwego duchowego kopa, wiedziałem, że to sam Kryszna mówi przez Rhino i to było niesamowicie czadowe. Ten facet miał zupełną rację! I zaczęliśmy prawdziwy harinam, skacząc, śmiejąc się, intonując na całe gardło.

Później gaura arati – w kirtanie wygłupialiśmy się beztrosko, dosłownie czułem, jak jedna po drugiej puszczają blokady w sercu, śpiewaliśmy maha mantrę na polskie melodie partyzanckie, maszerując do tego jak żołnierze, Purusa był głównym prowodyrem, pod koniec matajis uciekły z pokoju świątynnego, myślały chyba, że zwariowaliśmy.

Dobrze jest odetchnąć co jakiś czas od walki z ignorancją i wystawić nos ponad powierzchnię materialnego bajorka. Haribol!

Harikeśa Prabhu 1



Irlandzka zawierucha 9

18.09.1998
Cork

Czytałem wczoraj list Suhotry Maharaja do uczniów Harikeśy Prabhu. Dowiedziałem się tam o kasecie video, którą Harikeśa przesłał do uczniów w Rosji. Harikeśa Prabhu powiedział tam, że odchodzi z Iskconu, ponieważ jest to społeczeństwo komunistyczne i radzi swoim uczniom, żeby zrobili to samo i praktykowali świadomość Kryszny poza instytucją. Harikeśa mówił tam, że seks w małżeństwie jest dopełnieniem związku dwojga kochających się ludzi, że to pogłębia miłość, a tłumione bodźce seksualne są źródłem neuroz i innych chorób psychicznych.

Byłem w szoku. Jak ktoś, kto jest trzydzieści lat w Iskconie, jako jeden z głównych przywódców duchowej organizacji, może mówić rzeczy tak sprzeczne z filozofią Śrila Prabhupada? Dobiło mnie to i zdołowało. Najbardziej dlatego, że słowa Harikeśy dotknęły moich własnych wątpliwości. Nie wiem już, w co wierzyć i co robić.

Teraz jesteśmy nad oceanem, całą szóstką. Nie leje, tylko trochę wieje. Od oceanu śmierdzi glonami. Wszyscy się gdzieś rozeszli, a ja siedzę na kamieniu i patrzę na fale. Taki ocean to ma fajnie.

19.09.1998
Cork

Nie wiem, jak to się stało, ale doszedłem do punktu, że sam chcę podejmować decyzje. Zaczynam widzieć siebie jako kogoś odrębnego od Iskconu, nie jako część maszyny.

Trochę się boję. Wydaje mi się, że stoję na rozdrożu. Boję się, jak nie wiadomo co. Myślałem dziś, żeby pojechać do Indii i powłóczyć się po naszych świątyniach. Muszę zrobić coś takiego. Kiedy ostatni raz tak się czułem, to spotkałem bhaktów, rzuciłem wszystko i przyłączyłem się. I teraz, podobnie jak wtedy, znów jest szaro, nie widzę przyszłości, perspektyw. Jestem przytłoczony systemem, społecznością, etykietą, obowiązkami, wiedzą o tym świecie… Nawet wiedza jest przytłaczająca, bo teraz wiem, że w tym świecie nie mogę znaleźć już nic nowego, tajemniczego – wszystko zawiera się w 24 elementach materialnych i trzech siłach natury. I to wszystko.

Liczyłem na to, że ten proces pozwoli mi wejść głębiej, dotknąć niepoznawalnego, poznać duchową różnorodność, ale nic się nie dzieje.

Piszę to, jakby to był list pożegnalny, ale wcale nie myślę o tym, żeby odejść z Iskconu. Boję się jednak, bo przestałem widzieć Iskcon jako coś transcendentalnego i przestałem się czuć chroniony. Wydaje mi się nawet, że mój mistrz duchowy patrzy na mnie tylko pod kątem tego, jak mogę być przydatny misji, a nie jak na indywidualną osobę.

Nie chcę oskarżać Iskconu, czy mojego Guru Maharaja. Może to po prostu mój umysł nie pracuje ostatnio zbyt dobrze. Odkąd przeczytałem te wszystkie listy na COMie związane z sytuacją Harikeśy Prabhu, nie mogę znaleźć sobie miejsca, wszystko stało się względne, nic już nie jest takie stałe i nienaruszalne jak przedtem.

Wolność, czy Kryszna?


Purusa w kuchni

Irlandzka zawierucha 8

15.09.1998
Cork

Coraz bardziej lubię Purusę. Na początku myślałem, że jeśli ciągle będzie taki zadowolony i potakujący na wszystko, to oszaleję, ale teraz zaczynam dostrzegać w nim coraz więcej, niż to i cieszę się z jego towarzystwa. Gdyby nie jego pozytywna obecność, byłoby mi ciężej.

Dziś na harinamie spotkaliśmy starego hipisa, podróżnika, na imię ma Rhino (po naszemu „nosorożec”). Długie, czarne włosy, siwiejąca, skołtuniona broda, stary sweter, dżinsy, wielkie buciory.

Widziałem go kilka razy wcześniej, jak grał na irlandzkich bębenkach i piszczałce, nawet kiedyś do mnie zagadał, ale nie jarzyłem na tyle angielskiego. Dziś był z nami Radhanatha i rozmawiali chyba z pół godziny. Okazało się, że Rhino czytał Gitę jakieś sześć razy, że poszukuje duchowej ścieżki, jest nadzwyczaj inteligentny i szczery. Wspaniale. A jednak się wystraszyłem. Dlaczego? Bo wieje od niego „wolnością”. Poczułem się przy nim tak samo, jak kiedyś przy starym rastamanie, który odwiedzał naszą świątynię w Krakowie. Ten typ osób jest niebezpieczny dla mnie. Za bardzo mnie pociągają.

Widzę, że Rhino jest czysty wewnętrznie (zewnętrznie, not so much), jest pełne życia, energii i dążenia do wolności. Też chcę wolności i dlatego jestem tutaj, w ruchu świadomości Kryszny, ale myślę, że ten rodzaj wolności, który prezentuje Rhino jest dla mnie zabójczy. Wolność myślenia, spontaniczność emocji – pragnę tego, ale wiem, że na tym etapie to by było dla mnie niszczące – mam w sercu zbyt wiele zanieczyszczeń. Mógłbym osiągnąć wolność tylko do pewnej granicy, którą wyznaczałoby moje „ja”. A ja chcę pójść jeszcze dalej, wyzwolić się z koncepcji „ja”, osiągnąć wolność ponad ego, prawdziwą swobodę duchową.

Chcę być wolny – od umysłu, ciała, norm społecznych, fizycznych, wszystkich, ale na ile jest to dążenie duchowe, a na ile pragnienie bycia Bogiem?

Chcę być wolny i dlatego spełniam te wyrzeczenia. Wiem, że bez tego pozostaje jedynie szarość życia materialnego, a przecież ponad nim jest coś innego, wyższego.
Myślę, że to pragnienie bycia wolnym jest teraz we mnie silniejsze niż pragnienie służenia Krysznie. Robię to wszystko, bo chcę być wolnym.
Nie wiem, czy to, co teraz piszę to przebłysk szczerości, czy chwilowy wpływ spotkania z Rhino, ale opisałem dokładnie to, co teraz czuję.
Niekiedy zastanawiam się, jak wybrnąć z tego potoku pragnień, który nieustannie wylewa się z serca – wolność, miłość, kobiety, docenienie, itd., itp.
Proszę, Kryszno, oczyść mnie z tego wszystkiego, albo spełnij to w taki sposób, żebym zbliżył się do Ciebie.
Haribol.

Testy od Kryszny i skarbce kirtanu




Kolejny harinam. Na dolnym zdjęciu pojawia się nowa osoba:
Radha Govinda mataji (druga od prawej).


Irlandzka zawierucha 7

07.09.1998
Cork

Guru Maharaja wyjeżdża dziś do Dublina, a stamtąd, jutro do Stanów, wróci pod koniec miesiąca. W świątyni zostaliśmy: Purusa, Ananta Śesa, ja i trzy matajis: Radha Govinda, Martina i Helen.

Jest kiepska pogoda – szaro, pochmurno, mgliście i dżdżyście. Z tego, co mówią tutejsi bhaktowie, często jest tu tak okropnie.

Maharaja wezwał nas dzisiaj na spotkanie. Powiedział, że w takie dni, jak dzisiaj (chodziło o pogodę) powinniśmy być również zaangażowani. Bez tego będziemy tylko spać, jeść i stracimy cały entuzjazm. Poprosił Purusę, żeby nauczył nas, jak rozprowadzać książki w Irlandii. Ostrzegł nas też przed Garym: podejrzewa, że jest homoseksualistą i żeby na niego uważać, może czegoś próbować.

Dziś rano spytałem Maharaja o przestrzeganie caturmasyi (w związku z dyskusją z matajis, które spierały się ze mną, że jestem fanatyczny). Powiedział, że mamy przestrzegać!

Co, jeśli chodzi o mnie? Nie czuje się jakoś specjalnie lepiej, ale postanowiłem walczyć i to dało mi trochę kopa do przodu. Wierzę, że przez ten wysiłek mogę się wznieść, a jeśli się nie uda, to przynajmniej będę wiedział, że zrobiłem, co mogłem. Muszę pracować nad sobą. Jestem w najlepszej z możliwych sytuacji – mam towarzystwo bhaktów, towarzystwo mistrza duchowego i bezpośredni udział w jego nauczaniu, jego osobiste przewodnictwo. Pozostało jedynie pokonać umysł (ha, ha). Jak? Przez służbę oddania i sadhanę.

10.09.1998
Cork

Wczoraj była niezła próba. Przed drugim w ciągu dnia harinamem czytałem Bhagavatam w aśramie. Nie mogłem się za nic skoncentrować. W pewnym momencie ogarnęło mnie palące pożądanie, paskudztwo nie do stolerowania. Nie będę się wgłębiał, ale wydawało się, że już po mojej wzniosłości.

I ostatkiem sił wziąłem do ręki Krsna Book i zacząłem czytać. Czytałem z natężoną uwagą, to czytanie było jak modlitwa. Z każdym słowem starałem się czuć ten nastrój: „Kryszno, pomóż”. I nadeszła ulga. To było jak duchowy prysznic. Czułem, jak wracają mi siły i wiara, i jak znika wpływ ignorancji i pasji. To była łaska.

Kiedy później wyszliśmy na ulicę z harinamem, czułem radość i lekkość, skakałem po ulicy jak balonik na sznurku, kompletnie odlatując.

To jest właśnie to – myśleć o Krysznie i zawsze prosić Go o pomoc. Przeczytałem w Bhagavatam, że bhakta tym się różni od innych ludzi, iż wszystkie przeciwności przyjmuje jako łaskę Kryszny. To mi pomogło, bo zaczynałem już myśleć, że te wszystkie brudy w sercu sprawią, że Kryszna da sobie ze mną spokój, że czuję się tak paskudnie, bo Bóg mnie już nie chroni. Teraz wiem, że to był test – na ile jestem w stanie szukać schronienia w Krysznie, a nie w uleganiu mojej niższej naturze.

Kiedy wreszcie w moim sercu będzie czysto i jasno? Przypomina mi się historia o sprzątaniu świątyni w Gundica. Tak bym się chciał oczyścić. Prawdziwe podporządkowanie, pokora, miłość i wolność. Brzmi niesamowicie. ile jeszcze zajmie mi droga? Haribol!

* * *

Jesteśmy tutaj już jakieś cztery tygodnie. Powoli ludzie przyzwyczajają się do nas, nie jesteśmy już taką sensacją jak na początku. Spora część ludzi jest uszczypliwa, trochę mają nas już dosyć, z naszymi dwoma harinamami dziennie, ale ciągle bardzo wielu ludzi jest szczęśliwych na nasz widok, czuć, że nas szanują.

Wczoraj wieczorem był wspaniały kirtan. Ogarnęło mnie takie piękne, przenikliwe uczucie, jak wspaniale być bhaktą. Tańcząc i intonując, przypomniałem sobie różne chwile z życia wielbiciela. Nie mam na myśli obrazów z przeszłości, ale coś bardziej jak nastroje. Poczułem, że mam w sercu taki skarbiec, w którym ukrywają się wszystkie te kirtany, wykłady, uczty, albo zwykłe rozmowy z Vaisnavami, jakiś dzień w kuchni, nieznaczna służba. Choć czasami jestem przykryty ignorancją i pasją i przez to nie widzę tych klejnotów, czuję się pusty w środku, to tak naprawdę te rzeczy tam są, i w rzadkich momentach przejrzystości, kiedy Kryszna obdarza mnie swoją łaską, mogę je zobaczyć. Poczuć te emocje, nastroje – Kryszna jest źródłem wszystkich aspektów szczęścia. Dobrze jest je czasami poczuć – kropla oddania, odrobina pokory, która przebiła się przez skorupę fałszywego ego. To nie jest sentymentalne – tak jest naprawdę. Dusza jest pełna cudownych smaków i to, że nie możemy do nich dotrzeć jest tylko kwestią materialnych okryw.

Wiem, że ten wyjazd do Irlandii i służba w Cork też będzie takim klejnotem. Wprawdzie teraz jest mi ciężko, to wysiłek, żeby w tych warunkach służyć Krysznie oczyszcza. Przyjdzie moment, gdy ta walka będzie pięknym wspomnieniem. Tęsknię za tym dniem.

Mam przeczucie, że ta chwila, kiedy z serca znikną wszystkie brudy, to będzie kompletny odlot. Taki spokój, taka wolność! Jak przebudzenie – popatrzę do tyłu i zdziwię się – to byłem ja? Jak mogło mnie tak okryć? Jak mogłem tak cierpieć? Czuć pożądanie i zazdrość? Przecież prawdziwe życie jest tak barwne!


Purusa i Ananta walczący w japa time'ie:).
Purusa wyraźnie przegrywa walkę.

Sankirtanowcy z wyspy i trochę psychoterapii




Goście na niedzielnym programie

Irlandzka zawierucha 6

05.09.1998
Cork

Przyjechali do nas sankirtanowcy z wyspy Govinda Dvipa. Sharma i Purusa są uczniami Harikeśy Maharaja, Gaurahari jest uczniem Satsvarupa Maharaja. Purusa zostaje z nami w Cork, w świątyni, będzie pomagał nam w nauczaniu, super, wydaje się fajnym bhaktą – sympatyczny, dowcipny, uczynny, ciągle uśmiechnięty. Zupełnie nie widać, żeby upadek jego mistrza duchowego zachwiał nim.
Wczoraj miałem dobry dzień. Czułem spokój i entuzjazm. W kirtanie był czad, jasny umysł, przejrzyste serce – co nie zdarza mi się ostatnio zbyt często. Dziś dla odmiany znowu szaro.

06.09.1998
Cork

Piszę to z goryczą, ale wierzę, że przydał mi się ten wyjazd do Irlandii. Mam kolejną nauczkę.
Właśnie słucham nagrania z kirtanu Suhotry Maharaja, z Janmastami w Warszawie w 1997 roku. Ale wtedy cierpiałem! Gdy przeglądam zapiski z tamtych dni, to widzę, że kompletnie niczego się nie nauczyłem – jestem w takiej samej sytuacji jak wtedy – sfrustrowany, medytujący o kobiecie, niepodporządkowany w sercu. Dokładnie to samo. Wtedy również myślałem, że zmiana miejsca – wyjazd do Warszawy wszystko rozwiąże, ale tak się nie stało. Podobnie jak miesiąc wcześniej, wyjazd na tourne Indradyumny Maharaja.

Codziennie zdaję sobie sprawę, że nie da rady zostawić umysłu za sobą. Ciągle jest ze mną, pełen bagażu przeszłych doświadczeń, które zostawiły tylko zanieczyszczenia. Czasami załamuje mnie ten ciężar i mam ochotę wszystko rzucić. Z drugiej strony, czasami, na przykład po dobrym kirtanie (jak teraz) czuję przypływ duchowych sił i inspiracji, żeby bronic się, zniszczyć tę obezwładniającą beznadzieję, która szepce mi do ucha: „nie masz szans, nie tacy próbowali, co z Harikeśą Maharajem? Popatrz na swój charakter – jesteś nadętym palantem, pełnym fałszywej dumy i pożądania.”

Ale ja, cholera, chcę być bhaktą! Pomóż mi, Kryszno, odzyskać entuzjazm i wiarę. Bez tego, jaką mam szansę, żeby nie zaangażować się w szukanie szczęścia w świecie materialnym? Choć wiem, że jest tymczasowe i pełne iluzji, to jednak jest namacalne i dostępne tu i teraz, a nie za sto lat. Pozwól mi wyjść poza ignorancję i pasję. Chcę być szczerym, radosnym bhaktą, który służy lekko swojemu mistrzowi duchowemu i innym Vaisnavom. Kryszno – widzisz moje serce, dlatego wiesz, że bez Ciebie dużo sam nie zrobię, musisz mi więc pomóc. Haribol!

Właśnie przeglądałem moje zapiski sprzed roku. Umysł ma tendencję do idealizowania przeszłości, ale jednak mam wrażenie, że choć wtedy moje problemy były całkiem podobne, to byłem chyba bardziej szczery. Może to dlatego, że jeszcze nie miałem inicjacji, moje ego nie było zbyt wielkie i polegałem w wielu rzeczach na innych, z pokorą. Teraz nie jestem w stanie polegać na innych, polegam tylko na sobie. Mam świadomość, że tego nie chcę, ale to jest zbyt potężne, jak jakaś biologiczna siła.

No ale w końcu wszystko mija.

Kiedy będę prawdziwym sługą? Nie wiem, czy to oznaka postępu duchowego, czy degradacji, ale dopiero teraz widzę, że ten cel jest milion kilometrów dalej niż myślałem na początku.

Dziś niedziela. Było fajnie. Uczta, kirtan, goście, życie. Hare Kryszna.

Śrimati Radharani i chmury w raju


Trivikrama Maharaja prowadzi kirtan w naszej
świątynce.


Irlandzka zawierucha 5

21.08.1998
Cork

Dziś matajis chciały pojechać do Dublina. Maharaja spytał, stojąc u podnóża schodów, czy wyjeżdżają wszystkie trzy. Z góry rozległo się nieokreślone: „yeah…”. Maharaja krzyknął po żołniersku: „Mówi się: Yes sir!”

29.08.1998
Cork

Jutro Radhastami. Ostatnie święto Radharani spędziłem u Mahakayi w Łodzi. Byliśmy z Viśvarupą, Marcinem i chyba jeszcze Wiktorem na sankirtanie. Cały pokój, w którym spaliśmy, obwieszony był zdjęciami bóstw Radharani i Kryszny, dosłownie setki zdjęć.

Viśvarupa zrobił śliwkowy czatnej i pierwszej klasy surówkę winogronową. Chcę powtórzyć to jutro. Pamiętam, że wtedy, w dzień samego święta rozprowadzałem orzeszki w Łodzi. Modliłem się do Pani Radharani o łaskę. Wyobrażałem sobie, że dokładnie teraz w świecie duchowym wszyscy biorą udział w festiwalu, wszyscy biegają, coś załatwiają, bawią się, gloryfikują królową Vrindavany, a ja, przez moją głupotę jestem tutaj, w świecie materialnym.
Postanowiłem, że zrobię szczególny wysiłek, żeby mieć swój wkład w festiwal Radharani – rozprowadzanie prasadam. I było mi dobrze, duchowo, choć swój festiwal spędzałem na szarej i brudnej ulicy Piotrkowskiej.

Chciałbym w jakiś sposób uczcić pojawienie się Śrimati Radharani tak, jak wtedy, robiąc szczególny wysiłek, modląc się.

Ale jest ciężko. Ciągle ta ignorancja i pasja i do tego chyba tracę entuzjazm i determinację. Oczywiście wtedy wcale nie było mi łatwo, pamiętam tamtą walkę, ale wtedy byłem jakoś bardziej skoncentrowany na służbie oddania.

Teraz jest ciężej. Coraz częściej myślę o zmianie aśramu. Potrzebuję zmiany. Muszę się do kogoś przywiązać, a nie potrafię nakierować tego uczucia na Guru i Krysznę. Jakieś przywiązanie mam, ale ja potrzebuję czegoś mocniejszego, konkretnego.

W sanskrycie są dwa słowa na określenie miłości – prema i kama. Nie mam wątpliwości, gdzie ciągnie mnie umysł, ale nie jestem do cholery z kamienia.

Kiedyś myślałem, że pozbycie się materialnych pragnień to kwestia kilku lat, a przecież to może trwać kilkadziesiąt lat! Co z Harikeśą Maharajem? Był w procesie ponad trzydzieści lat, jeden z najważniejszych mistrzów duchowych. I upadł. Zmienił aśram. To jaką ja mam szansę?!
Niezły ze mnie brahmacarin. Od początku zresztą nie było łatwo. A teraz, w środku misji nauczania, przy codziennych harinamach, wykładach Guru Maharaja, marzę sobie o farmie, krówkach, dziewczynie, próbujemy razem robić postęp duchowy, opiekujemy się Bóstwami… A wszyscy mówią, że tak to nie działa, nigdy tak się nie dzieje.

Wcale nie planowałem pisać o aśramie grihasta. Chodzi mi po głowie coś innego, choć też połączonego z tym…

Jest mi ciężko. Bycie w towarzystwie Guru Maharaja przez cały dzień, dzień po dniu wcale nie jest łatwe i radosne, jak sobie wyobrażałem. Trivikrama Maharaja potrafi być ciężki. Rozumiem, że to dla mojego dobra, żeby oczyścić mnie z fałszywego ego, ambicji i innych brudów, ale mimo to, czasami wolałbym być dalej od niego. Umysł czasami nie wytrzymuje tego napięcia. I pewnie dlatego szukam azylu w marzeniach o ciepłym, pełnym spokoju i miłości kącie, na wsi, z nią, a później Back to Godhead. He. he. Tylko, że to nie jest rzeczywistość. Śastry, guru i moje własne doświadczenie mówią mi, że tak się nie dzieje. Ten świat nie służy do czerpania szczęścia.

Ale z drugiej strony (czy trzeciej?), powrót do Boga jest ok, ale jak na razie to wszystko jest zbyt suche, nie wiem jak długo będę mógł kontynuować.

Nic dziś nie czytałem. Teraz idę mantrować i prosić Radharani o pomoc.

Nastrój wisiał w powietrzu…


W akcji! Na przodzie Trivikrama Maharaja, z tyłu,
od lewej: Purusa, Ananta Śesa, Madhavendra, z samego
tyłu, po dwóch stronach Helen i Martina.


Irlandzka zawierucha 4

18.08.1998
Cork

Chciałbym opisać w jakiś przyswajalny sposób to, jak rozwija się tutaj nauczanie. Chcę, żeby to było coś w rodzaju dziennika, w którym główną postacią będzie Trivikrama Maharaja. Dzień po dniu – rozrywki, plany, sukcesy, porażki, atmosfera, przemyślenia.
Nie czuję się za bardzo na siłach, ale proszę Krysznę o łaskę, żebym był to w stanie zrobić w sposób przystępny dla innych i wolny od pragnienia wyróżnienia siebie. Żeby była to gloryfikacja Guru Maharaja.

***

Artykuł do Pada Sevanam

Cork jest bardzo spokojnym miasteczkiem położonym na południowym wybrzeżu Irlandii. Tutejsi ludzie są bardzo mili i jak wszyscy Irlandczycy, słyną ze swej pobożności. Gdy jechaliśmy z Dublina, zauważyłem, że kierowca robi znak krzyża przy każdym mijanym kościółku. Przez pięć godzin jazdy, on to robił cały czas! Bardzo ciekawi ludzie. W tym samym autobusie mielimy przygodę.

W pewnym momencie, przed samym Cork, pasażerowie na tyle autobusu zaczęli krzyczeć, aby zatrzymać pojazd. Okazało się, że na zakręcie otworzył się bagażnik i zgubiliśmy część walizek i plecaków. Podróżni wybiegli, aby ratować swoje rzeczy (ja również) i zapanował lekki chaos. Na szczęcie wszyscy odzyskali swoje bagaże, a co najdziwniejsze, nikt nie był wciekły. Wszyscy, łącznie z kierowcą, z rozbawieniem rozmawiali o tym wydarzeniu, aż do końca podróży. W Polsce co takiego spowodowałoby potoki przekleństw. Dostałoby się kierowcy, zarządowi dróg, pasażerom i każdy byłby zły. Ta historia podniosła nas na duchu. Wydawało się, że nauczanie tutaj nie będzie bardzo trudne.

W Cork powitały nas miejscowe brahmacarinki – Martina, Helen oraz jedyni mieszkający tam grihastowie – Gaurakiśora das i jego żona. Przyjechaliśmy w piątek 14.08.1998. Następnego dnia wypadało Janmastami, które uczcilimy kirtanami i bhadżanami, później były slajdy i oczywiście uczta.

W święto pojawienia się Prabhupady postanowiliśmy wyjść na harinam. Byliśmy ciekawi, jak przyjmują bhaktów w Cork. Gaurakiśora Prabhu powiedział, że mieszkańcy nie mają pojęcia o Hare Kryszna. W Dublinie sytuacja wyglądała inaczej, ponieważ przez dłuższy czas była tam świątynia, ale w Cork większość ludzi nigdy nie widziała bhakty.

Faktycznie – kiedy wyszliśmy na ulicę, nie słyszeliśmy za plecami tego charakterystycznego pomruku: "O, to ci z Hare Kryszna". Byliśmy nowością dla mieszkańców Cork. Reakcje ludzi były o wiele lepsze niż w Polsce.


Gaurakiśor w białym - jedyny bhakta w Cork, szalony humor,
szalone pomysły (np. wysyłanie Gity zawieszonej na balonikach
poza mury więzienia). Z mrdangą Purusa, z tyłu Madhavendra, Ananta,
Helen i Martina.


Z negatywnych zachowań można tylko wymienić jakieś nabijanie się, głośniejszy okrzyk czy wulgarny gest, ale zupełnie nie widzieliśmy tego wyrazu strachu, nienawiści, który często spotyka się w naszym kraju. A jeśli chodzi o reakcje pozytywne – było ich o niebo więcej niż na polskich harinamach. Ludzie trąbili klaksonami, machali do nas, przyjaźnie się uśmiechali. Niektórzy, mijając nas, tańczyli. Traktowano nas jak sympatyczną grupę artystów.

Najlepsze zdarzyło się na koniec. Kiedy wracaliśmy do świątyni, z bramy wybiegł jaki długowłosy chłopak i zaczął krzyczeć: "Stójcie! Stójcie! Zatrzymajcie się! (Tyle byłem w stanie zrozumieć z moim angielskim). Chłopak ciągle krzyczał i pokazywał za siebie. Gaurakiśora Prabhu wyjaśnił nam, że chłopak jest członkiem miejscowej grupy muzycznej, która ma niedaleko studio nagrań i chodzi mu o to, by nas nagrać. To było bardzo inspirujące.

Następnego dna przyjechał Guru Maharadż i zaczęło się normalne, uregulowane życie świątynne – o tej pobudka, o tej z łazienki korzystają bhaktowie, o tej bhaktinki, prasadam ma być o tej, a Gaura-arati o tej.
Wszystko stało się konkretne.

W naszej świątyni zaczęli się pojawiać goście. Po pierwszym harinamie z Maharadżem przyszedł Michael. Jest młodym Amerykaninem, właśnie skończył studia i podróżuje po wiecie. Bhaktów zna już od wielu lat. Był częstym gościem w New Vridnavana. Spacerował sobie po Cork i nagle usłyszał dźwięk mridangi. Nie mógł uwierzyć: "Tutaj w Cork wielbiciele!!?" Był w kompletnej ekstazie. Tego samego dnia przyszedł na Gaura-arati i odwiedzał nas codziennie, aż do swojego wyjazdu do Anglii.

Drugi gość był amerykańskim hipisem. Donovan również zobaczył nas na harinamie. I też nie mógł uwierzyć Chwycił dżapas, który dostał od bhaktów gdzie w drodze i zaczął radośnie intonować. Gdy wychodził ze świątyni wieczorem zaczął nas obejmować, ciągle wykrzykując coś, z czego byliśmy w stanie wyłowić jedynie kilka słów: "Hare Krishna! I love you! Very nice!"

Taki był pierwszy tydzień. Teraz przychodzi więcej gości – prawie codziennie nowa osoba. Ze stałych mogę wymienić Donalda, który spotkał Anantę Prabhu na ulicy. Zainteresował się jego strojem i fryzurą, więc ten zaprosił go do świątyni i teraz przychodzi każdego dnia. Pierwszą decyzją jaką podjął (jakie dwadzieścia minut po spotkaniu Ananty) było zgolenie włosów, ale Maharadż odwiódł go od tego. Don ma około czterdziestki, próbuje wyjść z alkoholizmu i widać, że traktuje nas jak swoją ostatnią deskę ratunku. Odkąd przychodzi do świątyni, nie pije. Codziennie je prasadam, czyta książki i ma setki pytań dotyczących naszego życia i filozofii.

Kilka razy był też u nas Gary. Jest trochę szalony. Gdy go zobaczyłem pierwszy raz, wyglądał jak pijany. Myślałem, że nic z niego nie będzie, ale w czasie kirtanu wykazał niezwykły entuzjazm, a później, po wykładzie, bardzo długo rozmawiał z Maharadżem. Widać było, że bardzo lubi mówić. Zadawał pytania w taki sposób, że więcej mówił, niż słuchał. W końcu Guru Maharadż powiedział: "Garry, ja wcale nie muszę tu siedzieć i cię słuchać. Będę całkowicie zadowolony siedząc w swoim pokoju i czytając książkę. To ty możesz czego się nauczyć ode mnie". Garry spokorniał i następnego dnia był bardziej nastawiony na odbiór.

Maharadż ostatnio powiedział, że lubi to miasto, bo ludzie są tu bardzo prości i przyjaźnie nastawieni. Ostatnio na harinamie przyłączyła się do nas jedna kobieta. Zaraz po wyjściu na ulicę zatrzymała nas starsza pani i zaczęła powtarzać ze łzami w oczach: "Hare Kryszna, nie wierzę własnym oczom! Hare Kryszna, nie do wiary!" Towarzyszyła nam przez cały harinam (pełne trzy godziny) i później wróciła z nami do świątyni.

Mielimy również niemiłą przygodę – to nie jest tak, że zawsze idzie jak po maśle. Gdy intonowaliśmy na głównej ulicy, ruszyła w naszym kierunku jaka stara pijaczka z butelką wina w ręku. Widać było, że aż zionie nienawiścią. Nie mogłem przewidzieć jej zamiarów. Nie wydawało się, żeby chciała użyć butelki – była zbyt pełna. Maharadż w ostatniej chwili zorientował się, o co chodzi i błyskawicznym ruchem odchylił się w bok, tak, że strumień wina, którym splunęła pijaczka, tylko lekko poplamił chustę. Z wrażenia przestaliśmy śpiewać, ale Maharadż wydał szybką komendę: "bolo, bolo". Był zupełnie nieporuszony. Kiedy wróciliśmy do świątyni, Maharaja powiedział do matajis:
- Szkoda, że was nie było, nie miał mnie kto bronić.
Ale byliśmy czerwoni.

Mamy tutaj dużo kontaktu z Maharadżem. Jest naszym bezpośrednim opiekunem i przełożonym. Codziennie rano robi wykład. Jako, że raz gotuję śniadania ja, raz Ananta Prabhu, a raz bhaktinki, Maharadż postanowił robić wykłady w kuchni. Atmosfera jest niesamowita. Sterta garnków (na początku były tylko trzy, teraz jest już siedem), co się gotuje, co przypala, co ofiarowuje, a pośrodku siedzi Guru Maharadża i śpiewa, co jaki czas żartując z naszego poczucia rytmu i melodii. Potem jest wykład. Wtedy Maharadż wraca do właściwej sobie powagi i z przymkniętymi oczami mówi nam to samo, co mówił w Polsce – to jest maya, a to Kryszna. Wybieraj. A później, po śniadaniu, zaczyna się normalny dzień Sprzątamy, pierzemy i około południa wychodzimy intonować na ulicę. Taki przynajmniej jest plan, ale na razie jest to bardziej spontaniczne, bo dopiero się urządzamy. Maharadż znika co jaki czas i wraca albo z jakim garnkiem, albo z odkurzaczem, albo... z kapciami dla nas.


Od lewej: Madhavendra, Gaurakiśor, Ananta,
Helen i Martina.