Saturday 16 July 2011

Ze Swamim 2011 - 5 (zdjęcia)

Zdjęcia w większości autorstwa Premarnavy i Nityangi. Wrzucałem je w dosyć dowolnej kolejności, choć jakaś chronologia jest zachowana (z grubsza)



Wygłupy z Premą i Nityangi, przed świątynią, czekając na prasadam.


Mała świątynka Gaura Nitay w pokoju Nityangi.



Ognisko. Wszyscy się drapali, muchy nie dawały żyć:)


Caitanya Rupini


Nityangi


Rama Govinda z Pauliną


Mayapurcandra i Paweł umilają nam czas.


Nie mam pojęcia, gdzie my tu idziemy i co się stało Nityangi:)




Pierwsze polskie wydanie Śikszasztaki. Swami był bardzo zadowolony.


Mayapurcandra


Groupies:)










Nitay przed domkiem Swamiego


Nava Yauvanam


Po lewej Mitra Hari, nasz kucharz, bardzo sympatyczny brahmacarin ze świątyni, w środku Guru Vakya, po prawej Tamal Candra


Hari Priya i Line, po ucieczce z kirtanu (Abhay Śridhar Maharaja kazał wszystkim po kolei śpiewać:)



Któregoś dnia po wieczornym wykładzie bhaktowie poszli ze Swamim na dlugi spacer. A my z Saragrahi nic nie wiedzieliśmy i poszliśmy spać! :(


Na wykładzie


Nitaisundar smakuje nektar;)


Gaura Śakti


Saragrahi


Sanatana Goswami


Tamal Candra


Krsna Kirtan dostał właśnie girlandę od Swamiego


Guru Vakya


Tamal Candra


Hari Lila


Nityangi ubiera bóstwa przed ofiarą ogniową.


Ofiara


Hari Priya


Od lewej: Guru Vakya, Hari Lila, Lila Śakti, Nityangi i kawałek wielbiciela, którego imienia nie znam.


Bhrigu (z nićmi!:P )


Lila Śakti


Saragrahi z Nityangi zaraz po ofierze


Kalpataru i Premarnava


Lila Śakti, Anadi Krsna i Nityangi w kirtanie po ofierze


Abhay Śridhar Maharaja prowadzi kirtan po ofierze.

Ze Swamim 2011 - 4



Nowe imiona i pożegnanie

12.07.2011, Czarnów

Spokojny poranek. Brzęczą pszczoły, śpiewają wróble i sikorki, zapach lipy i mokrej trawy rozgrzanej mocnym, porannym słońcem. Dziś ma być upalnie. Mam nadzieje, że pogoda utrzyma się choć do jutra, na inicjację i ofiarę ogniową Bhrigu.

Odsuwam myśl o końcu festiwalu. Jeszcze tylko dziś i jutro, a później trzeba będzie wrócić do „normalnego” życia, długów, szukania pracy, samotnego zmagania się ze światem. Cholera, ale mi się nie chce.

Ostatnie kilka dni bardzo silnie zrozumiałem, co znaczy sadhu-sanga i to nie w jakiś suchy sposób, ale głębszy, przyjacielski, wiążący szacunek z sympatią. Problemy, które wcześniej wydawały się oceanem, w ciągu kilku dni zmniejszyły się do rozmiaru kałuży. Będzie mi tego brakować. Dobrze, że Swami dał nam jakiś praktyczny cel – przyjechanie do niego.

Aha – okazało się, że dostanę jutro harinama i diksa. Tulasi też. To więcej niż oczekiwaliśmy. Dowiedziałem się, że Swami przestał dawać nici bramińskie. Ukłuło mnie to trochę. Nie ze względu na prestiż, ale zabolało mnie, że będę czuł się zostawiony w tyle za innymi braćmi duchowymi. Bhrigu zaproponował, że pójdziemy razem do Swamiego i porozmawiamy o tej sprawie. Dodał ze śmiechem, żebym się nie martwił, on to załatwi. Zobaczymy. Póki co rozwinęła się na ten temat ożywiona dyskusja przy prasadam, z udziałem Abhaya Śridhara Maharaja, Bhrigu i Sanatany Goswamiego.

* * *
Wieczór. Położyłem się wcześniej niż zwykle. Jeszcze jest jasno, ale zaczyna mi się już dawać we znaki intensywność ostatnich dni, natłok wrażeń, cztery godziny wykładów dziennie, itd. Myślałem, że posiedzimy dzisiaj przy pizzy, ale część bhaktów została zaproszona na ognisko przy domku Swamiego, a część nie (znalazłem się w tej niezaproszonej grupie), Nityangi z Premą poszli już spać, Rama Govinda wyjechał, zrobiło się pusto.

Przed popołudniowym wykładem poszliśmy z Bhrigu do Swamiego. Po drodze dołączył do nas Śyam Gopal. Bhrigu spytał o kwestię nici bramińskich. Swami odpowiedział, że noszenie nici przez Vaisnavów zostało wprowadzone przez Bhaktisiddhantę Maharaja w określonym kontekście historycznym i społecznym (w ramach podniesienia prestiżu Gaudiya Vaisnavizmu). Obecnie na Zachodzie nić nic nie znaczy. Po drugie, jak odpowiedzieć na pytanie, dlaczego kobiety nie mogą nosić nici? Maharaja powiedział, że on nie ma odpowiedzi, dlatego skłania się ku zaprzestaniu dawania nici. Jeden wielbiciel już dostał taka „bezniciową” inicjację. Premernava i ja będziemy następni.

Później zrobiliśmy zdjęcie grupowe. Słońce świeciło prosto w twarz, wszyscy będziemy mieć na fotografii zmrużone oczy, oprócz Swamiego, który ubrał okulary przeciwsłoneczne i wyglądał jak Ojciec Chrzestny.



Nie zdążyłem podać Swamiemu innego argumentu na temat nici – co z prestiżem naszej misji jako części większej całości świata Gaudiya Vaisnavizmu? Czy przez taką zmianę nie stracimy na wiarygodności? Powiedziałem o tym Bhrigu. Odparł, że sam o tym pomyślał i później spyta Swamiego, co on na to.

Dobrze tak przysypiać, gdy za drzwiami Mayapur i Paweł grają na ukulele i śpiewają Hare Kryszna.

A jutro wielki dzień. Zostaję na nowo przyjęty do rodziny Gaudiya Vaisnava.

13.07.2011, Czarnów

Cały dzień nie dałem rady chwycić za długopis, nie było po prostu czasu. Już późny wieczór, cisza, słychać tylko świerszcze i skrzypienie podłogi nad głową, gdzie mieszka Premarnava z Nityangi. Brzmi cichy dzwoneczek, pewnie kładą bóstwa spać.

Saragrahi (najpierw napisałem Tulasi, ale skreśliłem) intonuje spóźnione mantry diksa, a ja spróbuję podsumować jakoś dzisiejszy dzień, przynajmniej w paru zdaniach, bo jutro wstajemy na czwartą, żeby pożegnać Swamiego.

Rano obudziliśmy się przed szóstą. Dostaliśmy misję uzbierania polnych kwiatów na girlandy dla Swamiego i Bhrigu, oraz na ofiarę ogniową. Razem z Premarnavą, Nityangi i Saragrahi ruszyłem w stronę domku Finów, zrywając co ładniejsze, pełniejsze kwiaty. Kiedy uzbieraliśmy trzy reklamówki, stwierdziliśmy, że starczy. Prema i Nityangi wrócili do kwatery przygotować się do inicjacji, a my z Saragrahi zanieśliśmy kwiaty Krsangi, Tadiyi i Hari Priyi.

Saragrahi wróciła do domu przygotować strój na inicjację, a ja zostałem na programie porannym. Chciałem wiedzieć, jakie pieśni śpiewają rano uczniowie Swamiego, poza tym chciałem spędzić trochę więcej czasu ze wszystkimi, nie wiadomo, kiedy znowu się zejdziemy w jednym miejscu.

Później prysznic, dwanaście tilaków, dhoti, czadar, jak za dawnych czasów i razem z Saragrahi (wtedy jeszcze Tulasi) pospieszyliśmy do świątyni Pana Śivy.



Wrażenia? Na pewno byliśmy poddenerwowani, przejęci, ale i szczęśliwi. Od paru lat myśleliśmy nieraz o tym momencie. Pamiętam długie wycieczki rowerowe po górach, kiedy słuchając wykładów Guru Maharaja, zastanawiałem się, kiedy w końcu go spotkam (kiedy zbiorę się na odwagę). No i ostatecznie stało się – maszerowałem górską ścieżką prosto do świątyni, gdzie Swami czekał na mnie z koralami, nowym imieniem i diksa mantrą.

Jak zwykle zjawił się koło dziesiątej. Zaczął od bhajanu. Tym razem na mrdandze zagrał Sanatana Goswami. Chłopak zainspirowany Swamim, tak, jak to tylko możliwe.



Po bhajanie i wykładzie o znaczeniu inicjacji, oraz po wyjaśnieniu dziesięciu obraz wobec świętego imienia, Swami zawołał pierwszego kandydata. Trochę mi było głupio, bo zerwałem się pierwszy, myśląc, że chodzi o to, żeby wszyscy kandydaci do inicjacji podeszli bliżej. Swami kiwnął ręką, żebym się zbliżył. Kucnąłem przy nim czując się jak mały chłopiec, a nie trzydziestopięcioletni facet. Wyjaśnił wszystkim sytuację z moją poprzednią inicjacją. Kiedy spytał o ilość rund, jaką będę mantrował, w ostatniej sekundzie zwiększyłem ją o dwie rundy. Następnie zawiązał mi tulasi na szyi, zaintonował maha-mantrę do ucha, przekazał korale, woreczek i licznik, po czym ogłosił:
- Twoje nowe imię to Kalpataru das!
Kiedy zaraz po mnie podeszła Saragrahi, to byłem tak oszołomiony, że nic nie usłyszałem, oprócz jej imienia – Saragrahi dasi. Imiona dostali jeszcze Hari Lila, Guru Vakya i Tamal Candra.



Ciężko jest mi opisać wrażenia z tamtej chwili, zresztą były dosyć prywatne, ale wiem już, że te zapiski trafią w sieć. Na pewno silne poczucie końca czegoś starego, zastałego, zużytego i początku nowego. Oprócz tego, kiedy po raz pierwszy usłyszałem „Kalpataru”, zamarło we mnie serce, bo pomyślałem, że dostałem damskie imię – znam już jedną Kalpataru. Po chwili jednak wrażenie zniknęło i już mi się podobało. Śmiałem się później, kiedy uświadomiłem sobie, jak silne potrafi być materialne utożsamienie.

Nie zdążyłem jeszcze dobrze się pozbierać, kiedy Bhrigu ogłosił, że wszyscy mają się udać do domku Finów, gdzie przeprowadzi ofiarę ogniową. W całym tym zamieszaniu, szukaniu samochodów i bieganiu, urwaliśmy się z Saragrahi i poszliśmy piechotą.



Kiedy dotarliśmy na miejsce, większość wielbicieli czekała już przy ofiarnej arence. Bhrigu wskazał nam miejsce u stóp Gaura Nitay (Prema i Nityangi użyczyli swoich bóstw do jajgni).

Byłem już na kilku ofiarach ogniowych, ale zwykle były to bardzo sztywne, nudne wydarzenia, w czasie których czułem się trochę jak w kościele. Bhrigu miał zupełnie inny styl. Z mieszaniną uroczystości i humoru wyjaśnił znaczenie ofiary. Nie będę nawet próbował wszystkiego przekazać. Najbardziej zapamiętałem, że ofiara stwarza w osobie samskarę, która odbije się na duszy i będzie przenoszona z życia na życie.

W trakcie ofiary ogień rozhulał się tak mocno, że o mały włos nie zapaliły się stroje bóstw (przed czym ostrzegałem na samym początku, ha!). Na szczęście doskoczył Kamalaksa i odsunął pieniek, na którym stały. W samą porę, bo girlandy zaczynały już dymić.



Po ofierze i kirtanie podszedłem do Gaura Śaktiego i podziękowałem mu za sprowadzenie Swamiego do Polski. Wzruszył się.

Z ofiary poszliśmy wysłuchać mantr diksa.

To tyle w wielkim skrócie. Powieki same już opadają, ledwo piszę. Jestem wykończony, ale szczęśliwy.

14.07.2011, Czarnów

Wyszliśmy w ciemność. Drogę znaliśmy prawie na pamięć, zresztą pomagały nam rozbłyski odległej burzy. Pachniało mokrymi liśćmi, deszczem i ziemią. Szliśmy szybko, a kiedy spadły pierwsze krople, jeszcze szybciej, aż w końcu nie daliśmy rady mantrować od zadyszki. Doszliśmy, zanim rozpadało się na dobre.
Przed domkiem Swamiego stał już Sanatana Goswami.
Wkrótce zaczęło robić się jasno. Później doszedł Guru Vakya i Tamal Candra, po nich Nava Yauvanam, Caitanya Rupini, Abhay Śridhar Maharaja i Krsna Kirtan.
Nitaisundar wytachał z mieszkania wielką walizkę. Ktoś wyciągnął mu ją z ręki, ktoś inny pobiegł po resztę bagażu, żałowałem trochę, że to nie byłem ja.
Później wyszedł Swami, skłaniając się wszystkim głową. Objął się z Abhayem Maharajem, który wzruszony wyjąkał:
- Dziękuje ci za wszystko, Guru Maharaja.
Kiedy wsiadał do samochodu, uścisnąłem mocno Nitaya. Saragrahi też chciała, ale nie będąc pewna, czy wypada, uśmiechnęła się tylko i skłoniła głowę.
Stanęliśmy przy bramie. Samochód powoli ruszył. Swami złożył ręce i popatrzył każdemu z nas głęboko w oczy.
I zniknął.