Friday 25 June 2010

Na turze



Po roku w świątyni zaczęła mnie dopadać rutyna, znudzenie, zaczęły coraz bardziej doskwierać problemy z sobą i z innymi. Pomyślałem, że wyjazd na tur Indradyumny Maharaja pomógłby mi podreperować coraz gorsze morale. W końcu to tam zacząłem swoją duchową podróż. Ubłagałem Vanamalego, który był wtedy prezydentem świątyni w Krakowie, żeby puścił mnie na całe wakacje. Ostatecznie udało mi się wytrzymać tylko miesiąc - nie uciekłem przed umysłem:). Pierwszego dnia po przyjeździe zapisałem w dzienniku:

Szafranowe stronice 11

01.07.1997 Gryfice

No i jestem na turze. Rok temu tutaj wszystko się zaczęło – zakochałem się w bhaktach i postanowiłem, że z nimi zostanę. Pamiętam Woodstock, niekończące się godziny słuchania maha-mantry, podziwianie tańczących aniołów, pantomimę o reinkarnacji. Później zapytałem z przejęciem Karuny Mayi mataji, czy jeszcze kiedykolwiek będę mógł spotkać bhaktów (myślałem, że nie mam szans, żeby mnie przyjęli do swojego towarzystwa), a później pamiętam, jak pojechałem prosto z Woodstocku do Gryfic, gdzie tur miał bazę. Wypaliłem na dworcu ostatniego papierosa i zacząłem wypytywać ludzi o „krisznowców”. Miałem długie, zlepione brudem włosy, zapadłe policzki na których odbijał się ślad alkoholu, narkotyków i papierosów, dziurawe, hipisowskie ubrania.

A kiedy znalazłem szkołę, zmieszana Karuna Mayi mataji przywitała mnie serdecznie i z obawą (o mnie) spytała Amrtanandę, czy mogę zostać. Amrtananda popatrzył mi głęboko w oczy i staliśmy tak przez chyba minutę. Próbowałem zawrzeć w moim wzroku całą szczerość, na jaką mnie było stać. Wreszcie powiedział, że mogę rozbić namiot za szkołą. Co za ulga! Rozbiłem mój dziurawy namiot z trzema śledziami, a później przez kilka dni, w oszołomieniu chłonąłem towarzystwo wielbicieli.

To był nektar. Pierwsze rundy, pierwsze kirtany, harinamy, jedzenie – nie do opowiedzenia! Jego smak był tak cudowny, że nie mogłem zrozumieć skąd się bierze. Już nigdy nie poczułem tego pierwszego smaku. Jaka to była przyprawa?:)

Smak prasadam nie jest jedyną rzeczą, którą utraciłem. Zgubiłem też parę innych.

Modlę się do Kryszny, żeby pozwolił mi pełnić dla Siebie służbę. Mam motywację – chciałbym czerpać nektar ze służenia, intonowania, prasadam. Wiem, że to egoistyczne, ale mam też pragnienie pozbycia się egoizmu i wszystkiego, co jest z nim związane – pożądanie, lęki, nieufność.

Pamiętam, kiedy rok temu poznałem bhaktów – to było jak przebudzenie. Ciągle widzę uduchowione twarze wielbicieli, ich uśmiechy, szczere słowa zachęty. Magiczne słowa, których jeszcze nie rozumiałem, ale których dźwięk wydawał się tak znajomy, swojski – sadhu, prabhu, haribol. Dźwięczały w głowie jak słodkie, tajemnicze zaklęcia.

O Kryszno! jacy oni wszyscy wydawali się piękni. Jakby nie z tego świata. Czułem się, jak mały dzieciak, który wszedł w krainę baśni, w której nie ma zazdrości, kłótni, problemów, gdzie wszystko jest czyste i radosne. To były najwspanialsze chwile w moim życiu. Jaki kontrast z chaotycznym, pustym życie, jakie prowadziłem wcześniej.

Później trochę się zmieniło. Zacząłem rozróżniać bhaktów, widzieć, kto jest „głupszy”, kto „mądrzejszy”, przestałem czuć się jak dziecko i zacząłem być dumny z małych, głupich rzeczy. Krok po kroku zobaczyłem swoją prawdziwą pozycję. Niską.

Proszę Kryszno, daj mi możliwość takiego postępu duchowego, żebym przestał myśleć tylko o sobie, a zaczął dostrzegać innych, żebym znów poczuł się jak małe, zagubione dziecko, które odnalazło drogę do Domu. Tylko w taki sposób można czerpać duchową radość.

To było w tym wszystkim takie wspaniałe – po raz pierwszy w życiu poczułem się, jakbym naprawdę wrócił do domu. To było silne, przeszywające uczucie, coś niesamowitego.

Indradyumna Maharaja powiedział dziś na wykładzie, że na turze wszyscy jesteśmy jak w domu, że tak powinniśmy się czuć.

A ja nie do końca tak się czuję. Dlatego Kryszno, pozwól mi służyć Ci, rozwinąć pokorę, tak żebym znów mógł czuć się kimś nieznacznym. Mam nadzieję, że uda mi się coś z tego osiągnąć tutaj, na turze, wśród tylu wspaniałych wielbicieli. Tu się wszystko zaczęło, może więc tutaj znajdę pomoc.

Monday 21 June 2010

Przyjazd Auttareyi



Szafranowe stronice 10

17.06.1997
schronisko młodzieżowe w Bieczu


Wczoraj wieczorem znowu wyruszyliśmy na sankirtan. Bardzo mi się nie chciało. W świątyni bhaktowie grali bhajan, pujari przebierała Bóstwa za zasłonką, dzwonił delikatnie dzwoneczek, złote światło, spokój. Ale to nie było dla nas, sankirtanowców. Przed Gaura-arati zapakowaliśmy już vana książkami i orzeszkami, śpiworami. Kiedy reszta wielbicieli intonowała dla Kryszny, my dla Kryszny wyjeżdżaliśmy na nieprzyjazne ulice. Choć widzę w tym romantykę, to nie jest mi przez to wcale lepiej. Może kiedyś inaczej na to popatrzę?

Wczoraj miałem długą rozmowę z Madaną Prabhu. Tak ogólnie – o niczym i o wszystkim. Opowiedziałem mu o przyłączeniu się do bhaktów, Woodstocku, nadziei, moich problemach. Trochę mi było głupio, że tyle gadam, ale Madana jest dobrym słuchaczem i widać, że naprawdę go interesuje, co się mówi. Czułem duchowy związek w czasie rozmowy.

Na koniec dał mi radę, że pomimo tego, jak postępują niektórzy bhaktowie, jak traktują mnie i innych, powinienem nie zwracać na to uwagi i zawsze starać się służyć innym, dawać prezenty, słuchać w zaufaniu, bo tak pisze w śastrach i to działa. W ten sposób mogą zawiązać się między bhaktami wspaniałe, duchowe związki. Bardzo mnie zainspirował, jak zwykle zresztą, gdy schodzimy na poważne tematy. Bardzo go szanuję. Czasami wydaje się, że jest w pasji, ale widzę, że to nie ma znaczenia – Madana jest mądrym, doświadczonym wielbicielem. Zawsze, gdy bliżej poznaję starszych bhaktów, mam wrażenie, że są chłopcami. nie potrafię tego opisać. Eh, kiedy tam będę?

Ostatnio przyjechał Auttareya Prabhu – jeden z pierwszych bhaktów w Polsce, który teraz naucza w Kambodży. Bardzo ryzykowna misja. Widać, że Auttareya Prabhu nadaje się do niej, choć pierwsze wrażenie mnie zmyliło. Tyle o nim słyszałem, że wyobrażałem go sobie jako jakiegoś Conana Barbarzyńcę, a zobaczyłem starszego pana z brzuszkiem. Poważnie – gdyby Auttareya Prabhu był w garniturze, wziąłbym go za poważnego biznesmena. Ale kiedy dał wykład… O Kryszno! Takiego wykładu jeszcze nie słyszałem. Mówił prosto i niekiedy topornie, ale było to tak szczere i miało taką moc, siłę, że wszyscy chłonęli jego słowa z otwartymi ustami. Moje musiały być wyjątkowo otwarte, bo Auttareya Prabhu stwierdził, że zaraz mi mucha wleci, jeśli ich nie przymknę. Prawdziwy nektar. Skojarzył mi się ze starym marynarzem z „Wyspy skarbów” snującym tajemniczą opowieść, tylko zamiast o złocie, diamentach i przygodach na szerokich wodach, opowiadał o skarbie bhakti i dalekim lądzie Krysznaloki. Nigdy wcześniej nie słyszałem tak jasno, prosto i atrakcyjnie przedstawionej świadomości Kryszny.

Zazdroszczę mu, ale w dobry sposób. Przygody, podróże, duchowe rozrywki, a ja czasami czuję się, że utknąłem. Jeżdżę na sankirtan, ale nic nie czuję, a w sumie to męczę się większość czasu, choć lubię jeździć po Polsce, mieszkać w vanie, albo w schronisku, a później wrócić do świątyni, w sam raz na Gaura-arati z innymi grupami. A kiedy zostaję w świątyni, to z kolei wpadam w jakąś gnuśność, marazm, kłócę się z bhaktami, nie mogę skupić się na Krysznie, a zamiast na Krysznie skupiam się na mataji. Jednym słowem nic ciekawego. Dobrze byłoby już być dalej, wyjść z tego dzieciństwa u Kryszny i być dorosłym jak Auttareya Prabhu, czy inni starsi wielbiciele.

Kiedy później miałem okazję, poprosiłem go o radę w sprawie sercowej (ale ze mnie brahmacarin!). Potraktował to bardzo poważnie. Konkluzja była taka, żebym się nie zamartwiał, żebym jakoś przeczekał do przyjazdu guru, ale pewnie szybciej mi przejdzie niż porozmawiam z Maharajem. Nie nauczał mnie, że jestem w mayi, ani nic w tym guście. Bardzo trzeźwo stwierdził, że wszystkim odbija szajba na punkcie kobiet i nie ma w tym nic dziwnego. Trzeba nauczyć się to znosić.

Oprócz tego obieraliśmy razem ziemniaki! Obierałem ziemniaki z jednym z najstarszych bhaktów w Polsce!:)

Kończę, bo Viśvarupa Prabhu szykuje się już do spania, a jutro wychodzimy znów na sankirtan. Haribol.

Wednesday 16 June 2010

Rozmyślania we Wrocławiu



Szafranowe stronice 9
14.06.97, Wrocław

Wczoraj skończył się kurs. Wszyscy zaliczyli. Było… brak słów. Wspaniale. Wymiany, rozmowy, płynęła energia. Dristha, Madana, Viśvarupa, Mucukunda, Ananta, Dalaya Candra, Trisama i wielu innych wielbicieli…

Przez ten tydzień rozwiązało się trochę moich mentalnych problemów, znów udaje mi się być z bhaktami, czuć się częścią społeczności, a nie odszczepieńcem. Nie mam też większych problemów z wejściem w kirtan. Okazuje się, że bardzo wielu bhaktów ma podobne jak ja problemy i tak naprawdę każdy jest wspaniałą osobą. Pod koniec kursu opowiadaliśmy historie, które zainspirowały nas do służby oddania. Ja opowiedziałem mój sen (ten o zdjęciach z przeszłych żyć i Trivikramie Maharaju). Wszystkim się podobało. Cieszyłem się, że wreszcie udało mi się przełamać i publicznie wypowiedzieć. Miła odmiana po ostatnich tygodniach dołów.

Chciałbym móc zawsze służyć bhaktom i sprawić, żeby słowa Maharaja z tego snu („nie ważne, co było, ważne co jest i co będzie”) spełniły się naprawdę.

Takie kursy powinny odbywać się częściej, to zbliża bhaktów. Poza tym klimat Nowego Śantipur jest niepowtarzalny. Jakaś taka czystość w powietrzu, wyrzeczenie, szczerość, tak jakby bliski kontakt z naturą wszedł w serca tutejszych bhaktów i może utwardził ich zewnętrznie, ale zmiękczył wewnętrznie.

Dobry znak dla mnie, że choć trochę przywiązałem się do Bóstwa Panca Tattvy. Gdy wyjeżdżaliśmy dzisiaj vanem, to tęskno mi się zrobiło, poszedłem się pożegnać i czułem się przez chwilę, że żegnam się z osobami.

Teraz jesteśmy we Wrocławiu i kiedy był kirtan, zamknąłem oczy i wyobrażałem sobie Pańca Tattvę i że śpiewam dla Nich.

Pomimo smutku jest mi też radośnie, że może wreszcie budzą się we mnie jakieś duchowe emocje. Myślę, że to taki prezent od newśantipurskich Bóstw. Wiem, że jestem upadły i może to głupie wyobrażać sobie, że Bóstwa zwróciły na mnie uwagę, ale Pan Czejtania jest przecież bardzo miłosierny i kocha nawet takich drani jak ja. Bóstwa doceniły, że próbowałem, choć różnie mi to wychodziło.

Jutro wracamy do świątyni krakowskiej. Cieszę się, ale i boję. Co tam na mnie czeka? Czy wrócą mentale i polityki? Kiedy życie stanie się proste? Dopiero na Krysznaloce?

Nektar w Nowym Śantipur



Szafranowe stronice 8
09.06.97, Nowe Śantipur

Dziś pierwszy dzień kursu. Zapowiada się bardzo fajnie. Po programie porannym, rundach, śniadaniu spotykamy się wszyscy razem, bhaktowie z całej Polski, dzilimy się na różne grupy, dyskutujemy, rozmawiamy o przeżyciach. I tak do obiadu. A później znowu. Wieczorem Gaura-arati, wspólny kirtan.

Gdy tak się siedzi z Vaisnavami i ich słucha, okazuje się, że są normalni, tacy jak ja, nawet ci z nićmi, którzy zwykle wydają się niedostępni i surowi.

Dziś jest dobrze. Już wczoraj poczułem poprawę, jeśli chodzi o moje sercowo-mentalne problemy. Było Gaura-arati. Odlot! Już dawno nie mogłem wejść w kirtan. Na festiwalu instalacji Bóstw, w Krakowie myślałem, że zwariuję, tak bardzo chciałem wspólnie intonować i tańczyć z bhaktami, ale nie mogłem. Coś mnie blokowało i stałem w kącie jak kołek, próbując wzbudzić na zdrętwiałej twarzy uśmiech.

Wczoraj zacząłem tańczyć i śpiewać w kirtanie na siłę. Nagle poczułem taki smak i taką radość, że zacząłem się śmiać i skakać pod sam sufit. Nawet Śyamasundar podchwycił, choć nie mam z nim jakiegoś związku, a Ratnanga chwycił mnie za ręce i zakręciliśmy takiego pirueta, że prawie fruwaliśmy. Był tam jeszcze malutki Mahadeva, nie mam pojęcia czyj syn. Dołączył do nas z entuzjazmem. Widok jego uśmiechniętych, ogromnych oczu wzmocnił jeszcze klimat. Nektar, naprawdę nektar. Chciałbym zawsze być w takim stanie umysłu, pogrążony w intonowaniu. To byłoby prawdziwe życie.

Myślę, że ten kirtan to była też łaska Panca Tattvy. Starałem się kilka ostatnich dni służyć bhaktom, gdzie się dało. Zgłaszałem się do podawania prasadam, mycia łazienek, kuchni, itd. Może Bóstwa to zauważyły i postanowiły mi się odwdzięczyć? Nie wiem. Może tak było? Nie chcę spekulować.

Uspakaja mi się umysł. W momencie kiedy przestałem z nim walczyć, negować jego pragnień, uspokoił się. Nie wmawiam sobie, że całe życie będę brahmacarinem, bo raczej nie mam szans, chyba że zdarzyłoby się coś szczególnego, jakaś specjalna łaska Kryszny. Teraz będę robił sankirtan, praktykował życie „pełnoetatowego” brahmacarina, a później pewnie zmienię aśram.

Tuesday 15 June 2010

Przyjaźn, mataji i Nowe Śantipur



Odwieczny problem w świątyni - jak przetrwać jako brahmacarin, skoro tak często jest się samemu?

Szafranowe stronice 7

maj, 1997
dzień przed pojawieniem się Pana Nrsmhadeva
Nowe Śantipur

Przyjechaliśmy na farmę! Pierwszy raz jestem w tym słynnym miejscu, o którym tyle wszyscy mówią. Jest tu cudownie, jak w bajce. W świątyni stoją olbrzmie, piękne Bóstwa Panca Tattvy, za oknami góry, lasy, krowy. Coś pięknego.

Czerpałbym z tego pełną radość, ale nie jest łatwo. Chodzi o to, że chyba bhaktowie mnie nie lubią. Gdy patrzę na takich Vaisnavów, jak Viśvarupa, czy Dristha, smutno mi, że nie jestem taki, jak oni. Wtedy mógłbym się z nimi naprawdę przyjaźnić. Wspomniałem o Driszcie, bo dzisiaj ma też przyjechać na farmę. Nie widziałem go od bhakta programu.

Chodzi o to, że on są czyści, radośni. Czasami patrzę, jak spotykają się ze sobą starsi bhaktowie. To jest nektar, aż się chce płakać. Takie dusze! A na mojej platformie ciągłe kłótnie, spięcia, kwasy. Zawsze jest jakieś napięcie, konflikt z kimś. Wiem, że przede mną długa droga i jeszcze nie umiem współgrać z bhaktami, ale chciałbym to zmienić. Na razie nie udaje mi się za bardzo.

Brakuje mi normalnych rozmów – o postępie duchowym, o życiu, wnętrzu. Takich zwykłych, szczerych wymian. Nie udaje mi się tego osiągnąć, więc pewnie dlatego napisałem do Karuna Mayi mataji. Głównie chodziło mi o informacje na temat turu, ale nie będę oszukiwał, że nie cieszyłem się ze sposobności korespondencji. Wreszcie mogłem napisać i otrzymać jakiś normalny list, bez niedomówień, czy zgryźliwości. Po prostu o świadomości Kryszny.

Pisywałem z nią na początku i w sumie to ona wyciągnęła mnie z domu i przekonała, że świątynia to najlepsze miejsce dla mnie. Pomimo trudności przez jakie teraz przechodzę, jestem jej wdzięczny. Ciągle wierzę, że świątynia to najlepsze miejsce na świecie.
Nie wiem, czy ten list to mądra rzecz. W końcu zobligowałem się być brahmacarinem, co oznacza unikanie kontaktu z mataji, a teraz sam go szukam.

W odpowiedzi Karuna Mayi mataji wysłała mi prezent – woreczek na japas i koszulkę z Panem Jagannathem. Bardzo się ucieszyłem. Dawno nie dostałem od nikogo prezentu. I to mnie martwi – słyszałem, że większość bhaktów zostaje grihastami z powodu braku przyjacielskich związków z innymi brahmacarinami.

Dlaczego tak musi być? Chciałbym mieć przyjaciela, z którym mógłbym pogadać o wszystkim, co mnie gryzie. Co muszę w sobie zmienić? Tyle razy powtarzam sobie – „od dzisiaj będę służył”, „od dzisiaj przestaję krytykować”, „koniec z kłótniami”, ale rzadko udaje mi się to utrzymać na dłużej. Niby próbuję – to już dobrze, ale chciałbym, żeby te zmiany były na stałe.
Powinienem korespondowac z tą mataji?

Pierwszy sankirtan



Sankirtan nigdy nie był moją mocną stroną. Powiem więcej - cierpiałem na ulicy:). Bywały czasy, że zostawiałem swoją grupę sankirtanową i autobusem uciekałem do świątyni. Albo lider grupy sam z siebie mnie wyrzucał:). Mimo wszystko próbowałem i kilka razy udało mi się doświadczyć wzniesienia się ponad ego. Miłe to było, ale zbyt rzadko, żebym kiedykolwiek załapał do tego większy smak. W tamtych czasach oznaczało to jednak koniec przygody i spędzenie życia w kuchni. Dlatego walczyłem, jak mogłem.

Szafranowe stronice 6

marzec 1997

Dwa dni sankirtanu z Rupą Goswamim Prabhu i Kryszna Namem Prabhu. Pojechaliśmy do Lanckorony. Było strasznie. Zimno, mokro, zmarzły mi palce na kość, stopy też, nie miałem porządnych ubrań i nikt nie chciał brać książek, a później, w schronisku bhaktowie tylko czytali śastry i nikt ze mną nie rozmawiał. Marzyłem, żeby się to skończyło i żebyśmy już wrócili do świątyni. Nie nadaję się do sankirtanu. Wiem, że to tchórzostwo i chciałbym przez jakiś czas być na pierwszej linii i doświadczyć tego nektaru, ale nie daję rady. Vanamali powiedział, że każdy powinien przez to przejść, a jeśli nie może, niech służy bhaktom sankirtanu. Widać będę musiał służyć bhaktom sankirtanu.

28.04.1997

Jedziemy na sankirtan. W zeszłym tygodniu pojechałem na kilka dni z Viśvarupą Prabhu i Ananta Bhakti Prabhu. Byliśmy w Opolskim i było dobrze. Czuję, że będąc na ulicy odżywam. Otrząsam się z gnuśności. Rozprowadzaliśmy przez te trzy dni orzeszki. Później wróciliśmy do świątyni i pojechaliśmy z innymi grupami sankirtanowymi na basen. Dziś wyruszamy na trzy dni do Łodzi. Dołączył do nas Sebastian. To tyle. Haribol!

29.04.1997

Już wieczór. Śpimy w vanie. Nie udało nam się załatwić schroniska. Viśvarupa miał nadzieję, że załatwimy wszystko na miejscu i nie zadzwonił, żeby zarezerwować. Okazało się, że wszystko już było zajęte. Trudno. Trochę zimno, w końcu to jeszcze kwiecień, i ciasno, ale nie przejmuję się tym. W pewnym sensie jest przytulnie. Obrazki Bóstw przyklejone do ściany, bhajany z magnetofonu, kitri w termosie, zrobiliśmy sobie gorące mleczko.
Mam trochę kłopotów z Anantą. Nic ciężkiego, ale daje się jednak we znaki. Małe spięcia o bzdury. Czuję się, że nie mogę nic powiedzieć, bo on jest inicjowany, a ja nie. Ale co tam. Chcę się uczyć pokory. Może to ja coś robię nie tak?

maj 1997

Byłem dwa tygodnie na sankirtanie. Robiliśmy maraton Pana Nrsmhadevy. Byłem z Viśvarupą, Bartkiem Kuleczką, Łukaszem i Sebastianem. Jeździliśmy po Pomorzu i rozprowadzaliśmy książki i orzeszki. Raz było lepiej, raz gorzej. W drugim tygodniu ciężko mi było skupić się na rundach. Stwierdziłem, że to z powodu długiego spania i kiepskiej sadhany. Sypialiśmy nieraz do szóstej rano, czyli po dziewięć godzin! Później cały dzień na mentalu, walcząc z umysłem opanowanym pożądaniem. Jakoś przeżyłem. Mam teraz lekcję na przyszłość.

Friday 11 June 2010

Nowe dhoti!



Wreszcie nadszedł upragniony dzień! Trivikrama Maharaja pozwolił mi założyć szafranowe dhoti:).

Szafranowe stronice 5

19.04.1997

Byłem na darśanie u Trivikrama Maharaja. Spytałem o brahmacarię i o pokochanie mistrza duchowego. Powiedziałem, że chciałbym zostać brahmacarinem całe życie i spytałem, jak mogę to zrobić? „Byłeś z kobietą?” – spytał Maharaja. Wyjąkałem, że tak. Maharaja odpowiedział, że w takim razie będzie mi trudniej, ale jeśli będę poważny i zdeterminowany to mi się uda. Muszę szanować mataji i być ścisłym w swojej sadhanie. Poprosiłem Maharaja o błogosławieństwa.

Później spytałem, jak pokochać guru. Maharaja odpowiedział, że trzeba odróżnić tani sentyment od prawdziwego uczucia. Miłość przyjdzie dzięki zrozumieniu prawdziwej pozycji mistrza i ucznia. Nie może to być sztuczne. „Jak to jest, że uczniowie tak bardzo kochali Śrila Prabhupada?” – spytałem. „Był tak wspaniałą osobą, że nie dało się inaczej” – odpowiedział. A później powiedział, że mogę już wskakiwać w szafrany. Brakuje mi jeszcze miesiąc do przepisowego pół roku, więc myślałem, że z radości skoczę pod sufit. Złożyłem pokłony i pobiegłem do pokoju, żeby jeszcze przed Gaura-arati przebrać się w szafrany, które od miesiąca już czekały w szafce.

Gaura-arati było ekstatyczne!!! Zaczęło się normalnie, spokojnie. Prowadził Kryszna Nam. Szczęśliwy, że już więcej nie muszę nosić białego dhoti, nie mogłem się skupić, nie spuszczając wzroku z upragnionego pomarańczowego materiału. Byłem pełnoprawnym brahmacarinem!
Po Kryszna Namie zaśpiewał Stokka Kryszna Prabhu, na melodię Śri Prahlada. Nagle poczułem radość i beztroskę, które narastały i narastały, coraz wyżej, coraz lepiej. Tańczyliśmy jak szaleni, kręcąc się w kółko, śmiejąc do siebie, wirując, obejmując, wpatrując w złociste Bóstwa, zasypane kwiatami. Czułem się, jakbym znów znalazł się na Woodstocku, tym z zeszłego roku, kiedy spotkałem bhaktów. Ta sama radość, wrażenie odnalezienia, opieki, obecności Boga na wyciągnięcie ręki. Piszę o tym wszystkim, bo kto wie, kiedy znowu przyjdzie czas depresji i dołów. Wtedy sięgnę do tych zapisków i może się zainspiruję?

Towarzystwo Vaisnavów



Kirtany zawsze były moją ulubioną służbą oddania. Widzę również, że miałem wtedy dużą wiarę w starszych Vaisnavów.

Szafranowe stronice 4

12. 04.1997

Wczoraj przyjechał do świątyni Madana Prabhu. Super. Wprowadza dobrą energię – ruch, dynamika, maha – cleaningi i te sprawy.

Wieczorem, na Gaura-arati był wspaniały kirtan. Niedługo pojawienie się Pana Ramacandry. Viśvambhara poradził mi, żebym modlił się do Kryszny o szczególną łaskę, bo dni pojawienia się Jego inkarnacji mają moc. Opowiedział mi, jak modlił się o łaskę Radharani w czasie Radhastami i tamtego dnia w czasie intonowania doświadczył intensywnych duchowych emocji. Postanowiłem iść w jego ślady. Pomodliłem się do Pana Ramacandry, żebym mógł przeżyć coś niesamowitego, duchowego. I faktycznie – takiego kirtanu dawno nie pamiętam.

W cichej świątyńce zebrało się nas tylko kilku: Madana, Wiktor, Igor, Mariusz, Rysiek i ja. To było wesołe, radosne intonowanie. Śpiewałem maha-mantrę i po prostu śmiałem się ze szczęścia. Czułem się, jakbym znalazł się na cudownej wyspie, pośrodku wzburzonego morza i nie liczył się ten cały syf na zewnątrz – byliśmy tylko my, Bóstwa, święte imię. Nie do końca pozbyłem się niepokoju, bo troszeczkę bałem się, że zaraz szczęście się skończy, ale w końcu umysł ucichł prawie całkiem.

Po kirtanie, spoceni i roześmiani, zamiast rozejść się do aśramów, zostaliśmy w świątyni, żeby poczytać Kryszna book. Usiedliśmy w ciasnym kółku, było słychać pujariego kładącego Nitay Gaura Nataraja do snu, panował półmrok, jedyne światło sączyło się przez kurtynę ołtarza. Czytaliśmy opowieść „Gopi zauroczone dźwiękiem fletu”. To był nektar. Wiem, że nie jestem na tyle zaawansowany, żeby zrozumieć osobiste związki Kryszny, ale radość płynęła ze świadomości, że Bóg ma uczucia i zamiłowania. To było miłe. Madana, ja i trzy mataji, po kolei czytaliśmy fragmenty, a później mówiliśmy o własnych przemyśleniach i wrażeniach. Co wieczór powinniśmy się spotykać i to robić. Zbliżyłoby to bhaktów świątynnych do siebie.

Później w błogiej atmosferze wczołgałem się do śpiwora i chyba w minutę zasnąłem. A rano obudziłem się również w duchowej atmosferze. Początek dnia zależy od końcówki poprzedniego.

* * *

Bardzo polubiłem Madanę. Niesamowity Vaisnava. Jest w nim coś, co pociąga mnie w samej bhakti – jakaś czystość i radość, szczerość. Choć jest całkiem inny niż Dristha, widzę w nich podobieństwo. Dristha – spokojny, opanowany, dwa razy pomyśli zanim coś powie, czy zrobi. Madana – szybki, porywczy, dynamiczny. Jest jednak coś, co ich łączy – pogoda ducha, szczerość i pełna wiara w Krysznę. Chciałbym zawsze mieć towarzystwo takich bhaktów.

Do świątynie wprowadził się nowy bhakta: Harinam z Peru, uczeń Trivikrama Maharaja. nie wiadomo, czy zostanie dłużej, zależy od wizy. Pamiętam go z Woodstocku. Za dużo nie porozmawiamy, bo nie znam ani angielskiego, ani hiszpańskiego. Szkoda.

Monday 7 June 2010

Karmici



W tamtych czasach potrafiłem dostrzec lekcję we wszystkim. Byłem w stanie ciągłej gotowości - skoro Kryszna jest, to najprawdopodobniej ciągle próbuje się z nami komunikować. Brakuje mi tego teraz. Co do społecznej strony tego zapisku, nic się nie zmieniło. Nie zarzucam nic biednej Indrani. Sam używałem słowa "karmici" niejednokrotnie. Nie da się dużo poradzić na wychowanie. Na szczęście nigdy w pełni nie przekonałem się do podziału na "my i oni".

Szafranowe stronice 3

07.04.1997, Kraków, świątynia na Podedworzu.

Wczoraj odwiedził mnie w świątyni Tom z dziewczyną. Ucieszyłem się, nie widziałem starego druha od przyłączenia się do bhaktów. Kiedy wyjeżdżałem z domu nawet się nie pożegnałem, a przecież byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. A ten mnie znalazł. Długie, splątane włosy, sztruksowe dzwony, korale i rzemyki – jakbym widział siebie sprzed kilku miesięcy. Przywitaliśmy się serdecznie, Tom wyśmiał moją fryzurę, pogadaliśmy o naszych losach, po czym nakarmiłem ich po uszy prasadam.

Był już wieczór i widziałem, że Tom oczekuje, że będą mogli u nas przenocować. No i tu sytuacja się skomplikowała. Nie wiadomo było, co zrobić z Martą, jego dziewczyną. Mataji nie chciały mieć u siebie w aśramie niebhaktinki. Indrani wpadła na pomysł, żeby umieścić ich w sadhu roomie. Viśvambhara zaprotestował, mówiąc, że to nie są standarty świątynne, żeby chłopak i dziewczyna spali razem. Indrani mataji odpowiedziała: „To tylko karmici”.

Dziwnie się poczułem. Jakby w sercu zrobiła mi się zadra. Widzę w tym jednak lekcję od Kryszny. „To tylko karmici”. Dlaczego? Znam Toma od lat i wiem, że jest czującą, dobrą istotą ludzką. Mówienie o nim z pogardą „karmita” jest nie fair. Nie spodobało mi się to. Do ludzi trzeba odnosic się z szacunkiem. Nie jesteśmy wybranymi dziećmi Boga – wszyscy są. A my, jako bhaktowie mamy po prostu więcej obowiązków – musimy pomagać innym dzieciom Kryszny przypomnieć sobie o Nim.

Wczoraj byłem po prostu rozwalony całą sytuacją, ale dziś widzę to jako bezpośrednią lekcję. Niekiedy boję się, że Kryszna mnie nie zauważa, ale w takich momentach czuję Jego opiekę i czujny wzrok przyglądający się mojemu postępowi duchowemu. Chcę wierzyć, że nie myślę tak z powodu dumy. Raczej ma w sobie taką miłość i współczucie, że zajmuje się każdym, nawet najdrobniejszym stworzeniem.

Sprawa z Tomem znalazła w końcu rozwiązanie – Marta wylądowała w sadhu roomie, a Tom z nami w aśramie. Aż serce rosło, kiedy widziałem jak tańczy w kirtanie na Gaura-arati. Szybko chwycił jakąś grzechotkę i zarzucał grzywą w ekstazie. Marta też przyłączyła się do tańca bhaktinek i widać, że miała z tego dużo radości. Wstali też na powitanie Bóstw i zostali na wykład. Później zjedli z nami sniadanie, dałem im paczuszkę maha prasadam, wyściskaliśmy się na pożegnanie i poszli. Niech Kryszna się nimi opiekuje.



Friday 4 June 2010

Tymczasowość



Szafranowe stronice - 2

Dalszy ciąg dziennika brahmacarińskiego. Właśnie skończył się bhakta program. Ludzie się rozjeżdżają, rozsypuje się krótkotrwała społeczność pod opieką Dristhy Prabhu, który wyjeżdża do Indii. Trivikrama Maharaja również w Indiach.

16.02.1997, Kraków, świątynia na Podedworzu.

Świadomość Kryszny to podróż. Idziesz, idziesz, spotykasz kogoś, chwilę idziecie razem, a później wasze drogi się rozchodzą, może nawet na zawsze. I tak bez końca. Wszyscy ludzie tak żyją, ale większość buduje wokół siebie iluzję stałości, związków rodzinnych, przyjaźni.

Tutaj, wśród bhaktów spojrzenie na świat jest trochę inne. Każdy w jakimś stopniu zrozumiał tymczasowość świata i po pewnym czasie uczy się nie mazgaić, kiedy zmienia się sceneria, czy towarzysze podróży.

Właśnie zakończył się bhakta program. Wczoraj dostaliśmy dyplomy i po raz ostatni spotkaliśmy się w naszym stałym gronie. Dziś większość porozjeżdżała się gdzieś – do innych świątyń, domów, ośrodków. Szkoda mi, że na dobre rozmijamy się z Arturem i Józkiem, z którymi wspólnie zaczynaliśmy życie duchowe u Dwaraki, w Bytomiu. Pomimo różnych kwasów byliśmy paczką. Nie chcieli jednak zostać w świątyni. Ja też niby miałem być tylko na bhakta programie i później wrócić do Dwaraki pomagać mu w ośrodku, ale teraz świątynia to mój dom, szeroki świat. Nie potrafiłbym już wrócić do starego życia. Dusiłbym się tam. Tu są Bóstwa, Guru Maharaja, brahmacarini, wszystko.

Dziś odjechał też Drstha Prabhu. Już mi go brakuje. Przez ostatni miesiąc zdążyłem się przywiązać do jego towarzystwa. Zawsze można było zwrócić się do niego z problemem, zawsze wysłuchał, pomógł, doradził i nie traktował człowieka z góry, nigdy. Jego pogoda ducha i spokój dawały mi wielką radość. Brakuje mi takich ludzi. Inni bhaktowie też tacy pewnie są, ale nie potrafię się porozumieć tak dobrze, jak z Dristhą. To pierwsza osoba, do której przywiązałem się w ruchu świadomości Kryszny. Szkoda, że wyjechał. Za kilka dni jedzie do Indii, a potem pewnie tutaj nie przyjedzie. Niektórzy nie umilali mu pobytu. Camasa ciągle coś do niego miał.

Wczoraj, wiedząc, że wyjeżdża zwróciłem się do niego z pewnym problemem. Nie czułem, żeby ktoś inny mógł mi pomóc. Chodziło o tę mataji. Dristha leżał na łóżku, ja rozłożyłem się na dywanie i po trochu, jąkając się, powiedziałem co leży mi na sercu. Dristha popatrzył poważnie i ani mnie nie ochrzanił, ani nie wyśmiał. Odetchnąłem z ulgą. Poradził, żebym ruszył na wędrowny sankirtan, to szybko zapomnę. Rozmawialiśmy chyba z godzinę, opowiadał o sankirtanie i o przywiązankach, które mamy zaszczepione w sercu od milionów lat, nie jest się więc łatwo ich pozbyć. Dlatego nie powinniśmy się pogrążać, obwiniać za bardzo, ale próbować służyć i nauczać, to serce się oczyści. Jego słowa i pokrzepiający uśmiech pomogły. Zrobiło mi się lżej na sercu.

Maharaja nadal w Indiach. Nie wiem dlaczego, ale nie rozmyślam o nim za często. Głupio mi. Myślałem, że będę tęsknił, a nie czuję nic. Może to przez ten dystans, który jednak czułem cały czas? On jest tak daleko ode mnie, wysoko, niedostępnie, a ja? Kim jestem? Początkowe przywiązanie przerodziło się w odległy szacunek. Szkoda. Sam nie wiem, co jest grane. Nie narzekam, nie zamieniłbym tego życia na żadne inne – tu jestem wolny, życie jest przygodą, po raz pierwszy od milionów żyć dotykam wieczności, są bhaktowie, kirtany, wieczorne opowieści, codziennie goście, nowe osobowości. Kryszno, jak puste było moje życie wcześniej! A jednak jest jakaś drzazga niezadowolenia, nie tak sobie to do końca wyobrażałem. Liczyłem na spokój, ustatkowanie, poczucie bezpieczeństwa, ale nic z tego. Ciągle czuję się jak w podróży, wszystko się zmienia jak z okien pociągu. Z jednej strony ekstaza, ale z drugiej, boję się, że zwycięży mój umysł, który tak zatruwa mi życie. Boję się, że będę musiał rozstać się z ludźmi, których zaczynam lubić. Dużo niepokoju.

Może to i dobrze? Łatwiej będzie mi się podporządkować Krysznie. Kiedyś okaże się, że tylko On jest zawsze ze mną… Nie wiem, co to za chandra mnie zżera. Chciałbym, żeby to była tęsknota za Guru. Modlę się do Kryszny, żebym mógł go spotkać, a kiedy już spotkam, żeby dał mi dosyć inteligencji do rozpoznania go. Bo co, jeśli okaże się, że jestem zbyt zanieczyszczony, żeby zobaczyć cokolwiek?

Dziś moje urodziny. Nikt nie wie.

Wednesday 2 June 2010

Jiv jago



W grudniu 1996 roku, po kilku miesiącach przygotowań w ośrodku bytomskim wreszcie zamieszkałem w miejscu moich brahmacarińskich marzeń, centrum wszechświata, miejscu, gdzie wszystko się dzieje, gdzie mieszka Trivikrama Maharaja i prawdziwi sankirtanowcy - świątyni krakowskiej. Za radą Madany Prabhu prawie od razu zacząłem prowadzić dziennik. "Szafranowe stronice" są właśnie zapiskami z moich pierwszych lat jako wielbiciela i brahmacarina. Czasami było śmiesznie, czasami wzniośle, a czasami smętnie. Nie mam pojęcia, które dni wybiorę na bloga, ale będę się starał niecenzurować:).

Szafranowe stronice 1

W świątyni mieszkam od jakichś dwóch tygodni. Oszołomiony, rozentuzjazmowany, wystraszony, jeszcze nawet nie znam imion wszystkich mieszkańców. Oprócz tego niewyspany! Wstając trochę po trzeciej rano, już o szóstej wieczorem ledwo widziałem na oczy:). Na szczęście wielbiciele nie pozwalali chronić się w objęciach słodkiej mayi na długo...

07.01.1997, Kraków, świątynia na Podedworzu.

Ale rozrywka! Źle się czułem, a do tego byłem niewyspany (mamy bhakta program i wstajemy o wpół do czwartej), więc położyłem się wcześnie spać. Właśnie zaczynało się Gaura Arati. Obudził mnie głośny dźwięk kirtanu. Otworzyłem oczy i z osłupieniem stwierdziłem, że ciasnym kręgiem otaczają mnie wielbiciele, którym przewodzi Trivikrama Maharaja. Nie wiedziałem, co zrobić. Wstyd – dopiero siódma, a ja już śpię i to w czasie Gaura Arati.

Nieprzytomny z rozespania i zażenowania jakoś podniosłem się na nogi i zacząłem niepewnie tańczyć. Wolałem nie myśleć, jak głupio wyglądam w przykrótkiej gamszy i potarganej kurcie – piżamie. Nagle Maharaja wyciągnął ręce, próbując chwycić mnie za dłonie. Chciałem zaprotestować, ale to tak, jakby się chciało powstrzymać burzę. Poddałem się.

Maharaja chwycił mnie za ręce i zaczęliśmy wspólnie skakać wysoko w górę. Włosy stanęły mi na głowie z zradości. To było cudowne – Maharaja przyszedł z kirtanem do tej upadłej duszy, wyciągnął mnie ze śpiwora i teraz tańczymy jak szaleni w kirtanie! Ale radość! Jego oczy błyszczały ogniem, jakby mówił: „Wstań i śpiewaj! To milion razy lepsze od spania! Wstawaj mała duszo!”. Wielbiciele dookoła nas śmiali się jak szaleni, uderzając w mrdangi i karatale, powietrze drżało. Poważnie – powietrze drżało!

Nie mogę uwierzyć w swoje szczęście. Jeszcze kilka miesięcy temu robiłem wstrętne rzeczy, alkohol, dragi, dziewczyny, a teraz jestem tutaj, z wielbicielami, z guru. Jaki może być lepszy dowód na wszechmiłosierność Kryszny?

Wczoraj był wspaniały kirtan. Pewnie nie tak wspaniały, jak ten dzisiaj, w którym uczestniczyłem tylko przez krótką chwilę, ale i tak miał moc. Było nas tylko kilku na Gaura-arati, ale Maharajowi to nie przeszkadzało. Tańczył w ekstazie i porwał nasze umysły w słodkie i dzikie intonowanie. Śmiał się, krzyczał, ściągał z ołtarza jabłka i rzucał w nas. Kirtan napędzał się coraz szybciej i szybciej, tak że nie moglibyśmy już chyba bardziej przyśpieszyć. Wszystko na zewnątrz zniknęło – frustracja, złość, brud, strach, fałsz. Byliśmy tylko my i święte imię. Przez krótką chwilę mój umysł podporządkował się i przyjąłem schronienie Maharaja, wielbicieli i świętego imienia.

Nie trwało to długo, może minutę, nie więcej i umysł znów zaczął się panoszyć, doświadczenie pozostało jednak w pamięci. Kiedyś nadejdzie taki dzień, że będę tam zawsze. Na razie proszę Krysznę, żebym miał na tyle siły, aby pełnić sumiennie służbę oddania i nie zejść ze ścieżki. Proszę Krysznę i Prabhupada, abym mógł służyć mojemu mistrzowi duchowemu w jego służbie dla Kryszny.