Saturday 29 May 2010

11 dni - 3



11 dni - 3

(dziennik modlitwy i zapiski z Woodstocku)

Dzień trzeci 14:34

Dwie godziny żonglowania. Postanowiłem nauczyć się dzisiaj nowej sztuczki i choć pierwsze pół godziny było beznadziejnie to wreszcie udało mi się przetrzeć nowe kanaliki w mózgu i teraz neuronki mogą śmiało zasuwać nowymi ścieżkami. Będę musiał jeszcze poćwiczyć, ale przeszedłem już na drugą stronę. Lubię to uczucie, kiedy ociekam potem i czuję pozytywne zmęczenie i satysfakcję z nauczenia się czegoś nowego. Niby nic wielkiego- bezużyteczna sztuczka żonglerska, ale i tak wyrwało mnie to z szarości i poczucia nijakości.

Rano wymantrowałem cztery rundy. Nic szczególnego- bez wielkich przeżyć, ani nawet bez słuchania. Trochę próbowałem, ale widać za słabo, ponieważ nie udało mi się przebić przez szum. Mantrowanie idzie mi lepiej po modlitwie i czytaniu o Krysznie.

Później poszliśmy z Tulasi na spacer do Rajczy, kupiliśmy żarówki, bo ostatnio wypaliły się wszystkie w naszym pokoju i jeszcze koperek do zupy Tulasi. Później żonglowanie i piwko i papieros z Łukaszem. Reggae wprowadziło mnie w nastrój niesforności i beztroski, a od tego przyszła chęć na piwko i fajkę. Nie załamuję się; widzę, że ostatnio jest tego w moim życiu coraz mniej i powoli duchowość wypiera stare przyzwyczajenia. Nic na siłę.

Z drugiej strony czasami myślę, że ta taktyka to zwykłe lenistwo… Nie wiem.

Jednak zależy mi na świadomości Kryszny. Chodzi o to, że tym razem chciałbym, żeby weszła ona głębiej. Powoli i bez rewolucji, ale za to na stałe. Może nie jest to taktyka doskonała, ale dam jej szansę. Zawsze było albo białe, albo czarne i zwykle nie udawało mi się znaleźć nic pomiędzy…

"Drogi Kryszno.

Dziś mija trzeci dzień odkąd postanowiłem skupić się na modlitwie do Ciebie. Jak na razie jestem zadowolony z eksperymentu. Myślę, że dzięki niemu jestem w stanie wejść głębiej w swoje serce. Pomożesz mi? Nie pozwól mi odejść. Ostatniej nocy pojawił się w moim śnie Bartek „Kuleczka”. Była jakaś wojna między bhaktami i zostałem wzięty w niewolę. Po drugiej stronie spotkałem Bartka. Bardzo się ucieszyłem, że wrócił do wielbicieli. Rzuciliśmy się sobie na szyje i prawie się popłakałem. Nie mogłem napatrzeć się na jego twarz i tak bardzo się cieszyłem, że na nowo znalazł swoja drogę do Ciebie i Twoich bhaktów.

Skoro więc nawet ja się cieszę z takich rzeczy, to chyba Ty też jesteś szczęśliwy, widząc, że dusza wraca do Ciebie i nie zwracasz uwagi na jej błędy i brudy? Mam taką nadzieję. Dla mnie to jedyna szansa.

Kryszno, proszę, wyciągnij mnie z tych rozterek, z wahania pomiędzy pobłażaniem sobie, a samobiczowaniem. Widzisz moje serce i wiesz, że jest we mnie część, która bardzo chce być bliżej Ciebie. Nie zwracaj uwagi na inne części, które chcą pieniędzy, pięknych kobiet, docenienia, luksusów.
Eh Kryszno. Potrzebuję więcej szczerości. Nie udaje mi się wyjść poza słowa."

Słowa. Cholera, potrzebuję coś więcej. Może jednak moja taktyka „jak najmniejszego oporu” to zwykły konformizm? Może jednak potrzebuję więcej wyrzeczeń? Po co? Żeby udowodnić sobie i Krysznie, że mi zależy. A co jeśli znowu przedobrzę i znów dam sobie całkiem spokój, nie chcąc być hipokrytą? Nie mam pojęcia. Poczytam Bhagavatam.

17:00

Puszczaliśmy latawca nad rzeką. W pewnym momencie latawiec spadł na drzewo i Łukasz wspiął się na nie, po czym po prostu je złamał. Wkurzyliśmy się z Tulasi i poszliśmy stamtąd. Tulasi powiedziała, że drzewo rosło 20 lat, a Łukasz je złamał z powodu głupiego latawca za 10 złotych. Nie potrafię się gniewać na Łukasza, tym bardziej, że dla niego, jak i dla większości ludzi drzewo to zwykły przedmiot, nie osoba.

Skoro nie mam nic do powiedzenia, to może lepiej coś poczytam. Wrócę jeszcze do Bhagavatam, do nauk Pana Kapili, opowiadającego Devahuti o chwałach służby oddania…
Próbuję wejść głębiej, ale ślizgam się tylko na powierzchni i nie wiem co zrobić. Czytając Gitę i Bhagavatam ledwie co udaje mi się zrozumieć sens tekstu, a co tu dopiero mówić o nastroju oddania.

Opiszę mój ołtarzyk.

W centrum, na drewnianym, brązowym ołtarzyku stoi gipsowa figurka Radhy i Kryszny. Kryszna jedną ręką trzyma flet, a drugą obejmuje tulącą się do Niego Śrimati Radharani. Na dwóch pudełkach stoją małe bóstwa Jagannatha, Baladevy i Subhadry… ufff – ale na tym ołtarzyku jest osób i rzeczy. Po lewej stronie, zaraz koło Radhy i Kryszny stoi zdjęcie uśmiechniętego Prabhupada z twarzą osłoniętą grubym, szafranowym szalem. Jego oczy pełne są miłości i radości. Ciekawe na co wtedy patrzył, co wprowadziło go w taką ekstazę…

Zaraz za nim, w rogu stoi obrazek Kryszny i Radharani, a trochę z przodu obrazek jednej z ośmiu gopi (nie mam pojęcia której) i Pana Nrsmhadeva. Na samej krawędzi ołtarzyka stoi malutki, srebrny Ganeśa, którego przed chwilą wyciągnąłem ze szkatułki. Dostałem go w Danii, od Iśy (mojej szefowej). Będę się starał nie prosić go o materialne błogosławieństwa. Niech sobie tam po prostu stoi u stóp Kryszny i Radhiki. Ok., przechodzę na drugą stronę ołtarza; z samego tyłu stoi duży obrazek Panca Tattvy. Ten najsłynniejszy. Taki właśnie mieliśmy na ołtarzyku w Bytomiu, u Dvaraki. Pamiętam jak kiedyś na sankirtanie Józek powiedział mi, że powinienem sobie wizualizować to zdjęcie, będąc na ulicy i to sprowadzi na mnie duchową moc. Przyjąłem to z pełną wiarą i wchodząc z orzeszkami, czy książkami do sklepów próbowałem mieć przed oczami (umysłu) całą Panca Tattvę. Działało? Nie wiem. Chyba tak. Pierwsze dni rozwoju mojej śraddhy…

Oparte o Panca Tattvę stoi zdjęcie Tripurari Maharaja, który w skupieniu wielbi swoje Gaura Nitai. To te same Bóstwa, które pozwolił mu wielbić Śrila Prabhupada. Kilkadziesiąt lat służąc Prabhupadzie i Bóstwom. Uświadamia mi to, jak bardzo potrzebuję guru.

Dalej zdjęcie Jagannatha, Baladevy i Subhadry, chyba z Mayapur i malutki obrazek Pana Czejtanii obejmującego jedną ręką drzewo. Jest jeszcze dzwoneczek. Cały ołtarzyk wyścielony jest kawałkiem zielono-białego sari, a zasłonę zrobiłem z czerwono-białej harinamki.
Acha; u stóp głównego ołtarzyka stoją dwa malutkie obrazki: Radha-Govindacandra z Nowej Vraja Mandali w Hiszpanii i Kryszna z Balaramą kradnący jogurt.

Zadziałało! Piętnastominutowa medytacja o moim ołtarzyku, wysiłek opisania każdej z postaci, smakowanie wspomnień pozwoliły mi wślizgnąć się trochę głębiej. Pasja zwolniła, uczucia i dźwięki stały się głębsze i ostrzejsze (ale jednocześnie kojące). Zastanawiam się co teraz zrobić, żeby to nie umknęło.

Za kilka dni jedziemy na Woodstock. Tulasi, Ania i ja. Cieszę się z samego festiwalu, ale na myśl o tych godzinach z pijaną i hałaśliwą młodzieżą przechodzi mi ochota. Mam tylko nadzieję, że uda nam się znaleźć jakiś w miarę spokojny kąt i jakoś dojedziemy słuchając muzyki, czy czytając książkę. Za stary już jestem na takie wojaże? He, he. Często to ostatnio powtarzam. No więc Woodstock. Cieszę się na spotkanie ze znajomymi bhaktami. Lubię ten odświętny nastrój, wrażenie przeżywania czegoś szczególnego, kąpiel przy kranach, albo prasadam, gdzieś z boku, oglądając bharat-natyam. Cieszę się na tą odmianę. Wiem, że nie będzie łatwo, ale spróbuję utrzymać pisanie. Nawet jeśli będzie mi się wydawało, że nie mam zbyt wiele do powiedzenia (jak np. teraz) to pisanie wyostrza wewnętrzną wrażliwość na otoczenie. Tak mi się wydaje. Wejść jak najgłębiej i najbliżej duszy.

Z magnetofonu muzyka Village of Peace. Rzadko słuchamy teraz kaset, ale nie mamy tego na płytach. Kiedyś nawet nie śniło nam się o płytach, czy CD playerze. Byliśmy tak biedni, że nawet na jedzenie dostawaliśmy od rodziców. Nawet kiedy mieliśmy pracę w Warszawie, to nie mogliśmy poświęcić na pierdoły więcej niż 100 zł miesięcznie. Reszta na mieszkanie, długi, jedzenie. Teraz trochę bardziej potrafimy o siebie zadbać, choć dużo nas to kosztuje wysiłku… Odwrót. Nie chcę teraz myśleć o pracy.

SDG napisał w „Every Day Just Write”, że jest notorycznie niezadowolony z życia. Jestem dokładnie taki sam.

Dziś jeszcze nie wypunktowywałem Momentów Szczęścia:
- satysfakcja z opanowania sztuczki żonglerskiej. Ciężko byłoby to nazwać szczęściem. po prostu satysfakcja.
- kiedy opisywałem ołtarzyk, poczułem spokój. To już było szczęście. Spokój oznacza szczęście.
- kiedy biegałem dziś z latawcem, musiałem przebiec dookoła całe boisko, żeby utrzymać latawiec w powietrzu. To było miłe.
Nic wielkiego, ale zawsze coś.

21:00

Kombinuję, próbuję, czytam o Twoich chwałach, jak utrzymujesz cały wszechświat, jak jesteś źródłem wszystkich inkarnacji, ale to nie jest to, czego szukam. Szukam spokoju, domu i ciepła. Szukam pełnego bezpieczeństwa- pełnego, czyli bez myślenia o śmierci i problemach codzienności. I jeszcze, żeby w tym wszystkim był ktoś, komu mógłbym całkowicie zaufać. Myślę, że to jesteś Ty, Kryszno i tylko dlatego czytam o stworzeniu świata i o tym, że można Cię poznać na trzech poziomach; jako Brahmana, Paramatmę i Bhagavana.

To wszystko jest ciekawe i pewnie gdybym był w gunie dobroci, potrafiłbym czytać o tym godzinami, ale nie jestem. Jestem za to pogrążony w pragnieniach, lękach, nie mam pojęcia co robić, kim jestem, jakie będzie moje przeznaczenie. Potrzebuję ukojenia i prostoty. Chciałbym móc odetchnąć z ulgą i powiedzieć „Ufff, wreszcie po wszystkim”. Móc odetchnąć pełną piersią, czując wewnętrzną wolność, harmonię i spokój. Po prostu ulgę. Napisałem Ci o tym najszczerzej jak mogłem. Wiem, że nie jesteś tani, ale właśnie dlatego Cię proszę o łaskę. Jak będę mógł iść do ciebie, jeśli nie doświadczę Cię naprawdę, w sercu, a nie tylko intelektualnie, przez książki i wykłady? Może choć we śnie? Pomóż mi Kryszno. Uratuj mnie.




No comments:

Post a Comment