Friday 16 July 2010

Pomocna dłoń Gunagrahi Maharaja



Szafranowe stronice 15

21.07.1997. Gryfice
(na turze)

Byłem dziś na sankirtanie w dhoti. Nic nie rozprowadziłem. Podszedłem tylko do kilku osób. Wypałka. Niech coś się stanie. Proszę Cię Kryszno, zrób coś, wszystko jedno co, żeby tylko w końcu coś ruszyło.

około 23:00

Ale inspiracja. Chwała Bogu, że są też i takie momenty, bo długo bym w tej świadomości Kryszny nie pociągnął.

Kiedy dzisiaj byłem na największym mentalu, w czasie festiwalu, zawołał mnie do siebie Gunagrahi Maharaja. Zapytał, czy robię coś szczególnego. Pytanie było retoryczne, bo od kilku godzin błąkałem się po festiwalu, próbując nie istnieć i wydębić halawę od kucharzy.

Odpowiedziałem, że nic nie robię. Wtedy Maharaja kazał mi przynieś piętnaście egzemplarzy „Reinkarnacji”. Zbladłem, ale spełniłem polecenie. Maharaja wziął mnie za ramię i zaprowadził do namiotu z wystawą o reinkarnacji, po czym powiedział, że mam tutaj rozprowadzać książki. Gunagrahi Maharaja emanował radością, uśmiechał się i mówił do mnie w ciepły, ale jednocześnie stanowczyz sposób, który dawał poczucie bezpieczeństwa i pozwalał z zapałem zaangażować się w sankirtan.

Błogosławieństwo Maharaja uratowało mnie. Zacząłem rozprowadzać książki, zupełnie bez mentalu. Schodziły jak świeże bułeczki, spotkałem inteligentne, otwarte osoby, które były zainteresowane, bez problemu nawiązywałem przyjacielski kontakt. Praktycznie fruwałem tam w powietrzu. Kilka razy wypatrzyłem Gunagrahi Maharaja, który obserwował mnie badawczo, z uśmiechem i kilka razy zachęcająco kiwnął głową.

Towarzystwo starszych bhaktów jest najważniejsze w życiu duchowym. Bez tego jesteśmy niczym.

Doły – ciąg dalszy



Szafranowe stronice 14

19.07.1997, Gryfice
(na turze)

Dziś rano Gunagrahi Maharaja widząc moją minę, zaproponował, że możemy porozmawiać. Umówiliśmy się na popołudnie.
Co chciałbym powiedzieć mu na darśanie?

Źle się czuję w świadomości Kryszny. Moja służba oddania nie daje mi satysfakcji. Zanim poznałem bhaktów też cierpiałem, ale nie tak intensywnie – miałem alkohol, przyjaciół, kobiety i to cierpienie jakoś się rozpływało, życie szło do przodu własnym tempem. Gdy poznałem bhaktów, zadurzyłem się w nich po uszy. Zapragnąłem być tacy, jak oni – radosny, szczęśliwy, bezinteresowny, szczery. I się przyłączyłem.

A teraz nie mogę znaleźć związków, których tak oczekiwałem, nie rozwijam uczucia do guru, którego pragnąłem jeszcze w karmitowie. Niekiedy boję się, że moja dusza jest chora, pozbawiona możliwości prawdziwego odczuwania. Nie widzę, żebym naprawdę się oczyszczał. Wręcz przeciwnie – pojawiają się pragnienia, których wcześniej nie miałem, których się boję, ponieważ wiem, że spełnienie ich może dać mi jakiś smak – teraz, gdy nie czuję nic, łatwo jest mi zacząć smakować tą złą stronę szczęścia – szczęście materialne.

Jednym z powodów dla których się przyłączyłem, było to, że chciałem przeżywać wszystkie uczucia w pełni, tak jak to tylko możliwe, jak stworzył je Bóg. Podświadomie czułem, że tylko u bhaktów jest to możliwe. I miałem rację. Tylko, że ja nie potrafię ich dotknąć. Czyżbym został bhaktą za późno?

wieczór

Miałem wspaniałą rozmowę z Rati Vistarą. Wszystko mi jasno przedstawił. Okazuje się, że nie tylko ja mam takie problemy. Są one „standardem” dla bhaktów. Trzeba angażować ciało w służbie oddania, a nad umysłem zapanuje się później.
Kończę, bo muszę jeszcze coś dzisiaj wyczytać.

„Trzeba rozwinąć w sobie nastrój oddania, który oznacza, że rozumiemy, że jesteśmy tak brudni, że nie mamy najmniejszych szans na osiągnięcie samorealizacji i rozumiemy, że jedyną szansą jest łaska Kryszny”.

Jay Gauranga!

Przyjemność Kryszny



Szafranowe stronice 13

08.07.1997, Gryfice
(na turze)

Zdarzyło się coś wspaniałego. Nieraz proste rzeczy, które mogą wydawać się oczywiste są zamknięte przed naszymi oczami i ujawniają się dopiero w szczególnych momentach.
Ostatnio bardzo się męczyłem. Dzień w dzień. Dziś rano poprosiłem Bóstwa o pomoc, żebym wreszcie bez przeszkód mógł służyć Śri Śri Gaura Nitai o Śri Śri Laksmi Nrsnga. No i właśnie przed chwilą czytałem Kryszna book i było tam napisane, że wszystkie ofiary powinny być spełniane dla przyjemności Pana Visnu. Spytałem Madanę Prabhu, czy intonując maha-mantrę też powinno się mieć motywację zadowolenia tym Kryszny i jak to zrobić, skoro przecież intonujemy dla własnego oczyszczenia. Odpowiedź wydaje się oczywista, ale gdy się zastanowimy, to intonując, myślimy o maha-mantrze, jako o sposobie medytacji, czy czymś takim. Bardzo rzadko (jeśli w ogóle) myślimy, że śpiewając imiona Kryszny sprawiamy Mu tym przyjemność.

No i wyintonowałem rundę dla Niego, nie dla siebie. Było to cudowne doświadczenie. Nie, żeby jakaś ekstaza, ale doświadczyłem wyciszenia i duchowego spokoju. Formy świata zewnętrznego przestały ranić i pod martwą przytłaczającą materią dostrzegłem światło. Starałem się intonować z motywacją sprawienia przyjemności Krysznie. Ta odrobina wysiłku przyniosła duży efekt. Gdy teraz piszę te słowa, czuję się wspaniale. Sprawiła to zaledwie jedna runda wyintonowana jako ofiara dla Boga. A przynajmniej próba takiej ofiary.

Maha-mantra nie jest martwym dźwiękiem służącym do kontroli umysłu. To imiona Boga. Bóg się cieszy, gdy śpiewamy Jego imię i imię Jego towarzyszki radhiki. Nie ma kwestii cierpienia, „suchości”, mentalu, gdy staramy się myśleć o przyjemności Kryszny, nie o swojej. Może być to trudne, ale dzięki łasce guru i Bóstw jest to możliwe. Mamy wolną wolę, ale kiedy o to prosimy, Kryszna może delikatnie zaingerować w naszą świadomość, żeby nam pomóc. Przynajmniej tak wyspekulowałem po tym, co się dzisiaj działo.
Haribol!

Jestem impersonalistą



Szafranowe stronice 12

05.07.1997 Gryfice
(na turze)

Pogarsza mi się. Byłem dzisiaj przy harinamie z książkami. Tragedia. Nie czułem żadnej inspiracji, wręcz nie widziałem sensu, żeby to robić. Bhaktowie uśmiechali się, tańczyli, intonowali, Indradyumna Maharaja inspirował swoją energią wszystkich, oprócz mnie. Inni sankirtanowcy śmigali z książkami od osoby do osoby, a ja miałem wrażenie, że poruszam się w smole i każde podejście było jak wyczerpująca walka. Sprzedałem tylko jeden egzemplarz „W obliczu śmierci”, ale osoba, która go kupiła, o mały włos go nie zwróciła widząc moją depresyjną twarz. A przynajmniej tak mi się zdawało.

Myślałem, że harinam mi pomoże, ale wszystko wydawało mi się sztuczne. Nie wiem dlaczego. Powinienem być w ekstazie, widząc jak rozprzestrzenia się ruch Pana Czejtanii, ale nie czułem nic. Pustka. Brak mi wiary. Czasami zdaję sobie sprawę, że przenika mnie niechęć do form, ludzi, emocji, różnorodności i patrząc na niebieskie niebo i majestatyczne chmury nad plażą, marzy mi się zniknięcie, rozpuszczenie w pustce. Żeby już więcej nie trzeba było się starać, bać, kombinować. Jestem mayavadim? Mam nadzieję, że to przejdzie. Nieraz miałem takie doły i przechodziły (choć nigdy do końca). Może to jakiś dziwny test od Kryszny? A może popełniam obrazy? Może robię coś nie tak? Jest tu bóstwo Pana Nrsmhadevy, a ostatnio Padmanabha Goswami przywiózł kawałek szaty Pana Czejtanii, a ja zamiast praktykować świadomość Kryszny, oglądam się za spódniczkami. W miejscu, w którym jest kawałek szaty, którą nosił sam Bóg. To nie może być dla mnie dobre.

Jestem impersonalistą i materialistą.
A przecież chcę być bhaktą.