Saturday 25 September 2010

Z orzeszkami i Radharani



Szafranowe stronice 26

08.09.1997
W vanie

Znów jestem na sankirtanie. Wziął mnie Viśvarupa. Jest nas czterech – Viśvarupa, Marcin, Wiktor i ja. Jedziemy w stronę Łodzi.
Ostatnie dni w świątyni było spoko. Dużo czytałem, świadomość spokojna, intonowałem więcej niż zwykle. Później przyjechali sankirtanowcy i umysł zaczął mi chodzić. Zdałem sobie sprawę, jakie słabe są fundamenty mojego spokoju. Śyamasundar mi czymś dogryzł, później Madana zwrócił mi uwagę i po wszystkim. Wystarczyło, żebym spadł z „transcendentalnej” platformy.

09.09.1997
Piotrków Trybunalski

Drugi dzień na orzeszkach. Idzie w miarę dobrze, atmosfera w grupie dobra, Marcin ekstatyczny, Wiktor zadaje Viśvarupie szalone pytania, a sam Viśvarupa spokojny i rozprowadza książki ze swoim małym przedszkolem na głowie. Lubię go strasznie. Chyba jedyna osoba, u której nie widzę ego. Ze Śyamasundarem albo Kryszna Namem chyba nie mógłbym jeździć.

Jutro pojawienie się Śrimati Radharani. Viśvambhara opowiadał kiedyś, jak zbliżało się to święto i bardzo się modlił, żeby zrozumieć Radhikę choć odrobinę. I w dzień samego święta, podczas intonowania czuł prawdziwą ekstazę, nawet płakał ze szczęścia.

Nie chcę się o to modlić do Niej, to by było nie fair, jakbym modlił się o przyjemność, ale nie wiem, o co się modlić, co jest ważne. Z jednej strony chciałbym poczuć pełną wiarę w Boga, chciałbym czuć Jego obecność, wpływ na moje życie, ale mam wrażenie, że to nie jest dobra motywacja. Tak naprawdę powinienem się modlić o to, żeby zadowolić Guru. Czy Prabhupada nie modlił się cały czas właśnie o to? A u mnie to pragnienie stępiało ostatnio. Brak mi wiary w mistrza duchowego, nie da się ukryć. Zaczęło się chyba po Janmastami, po tym nieszczęsnym darśanie. Chciałem być docenionym przez guru, a wyszło całkiem na odwrót. I w czasie festiwalu to Śyamasundar dostał od niego girlandę. Co za małostkowy ze mnie człowiek. A na mnie Maharaja patrzył po prostu groźnie. To znaczy w czasie darśanu. Po darśanie, już w ogóle nie patrzył.

Chyba poproszę Radharani o odzyskanie wiary w guru i o jego zadowolenie. I jeszcze, żeby zabrała ode mnie wszystkie złe cechy, które przeszkadzają mi w służeniu.

Niech wzbudzi we mnie uczucie do Madana Mohana. Wiem, że jestem neofitą, nie potrafię medytować o rozrywkach Kryszny z miłością i oddaniem, ale Maharaja dał do zrozumienia, że powinniśmy to zrobić – medytować o formie Madana Mohana i przez to wzbudzi się w nas uczucie.

Sam widzę, że czasami czytając Kryszna Book, kiedy mam spokojny umysł i jest odpowiednia atmosfera, to napradę niesamowicie czyta się opis piękna Kryszny i Jego rozrywek. Sama świadomość, że to Bóg się bawi jest oszałamiająca.

Głupio się czuję, wchodząc na takie tematy, kiedy nie potrafię zapanować nad podstawowymi uwarunkowaniami. Ale po to jest właśnie dziewięć procesów służby oddania. Jednym z nich jest słuchanie. Trzeba się za to wziąć.

Czy Kryszna tęskni?



Hiszpańskie zacisze 4

29.12.2001
Nueva Vraja Mandala

Nie mam dziś dobrej świadomości. Nie mogę intonować z serca, tak jak bym chciał. Dziś prowadziłem kirtan na mangala-arati, ale nie udało mi się wejść do środka, a moje rundy, szkoda gadać.
Nie piszę o tym, żeby biadolić, ale żeby zmobilizować się do wysiłku. Wiem, że łaska Kryszny nie zależy od naszego wysiłku, objawia się ze swojej własnej woli. Z drugiej strony, kiedy Kryszna widzi, że się staram, będzie bardziej zainspirowany, żeby zrobić coś od siebie, nie?

Lubię ten obrazek. Kryszna siedzi na poduszce z liści, a chłopcy pasterze o filigranowych, skośnookich twarzach… Jeden biegnie z kiścią bananów, inny niesie naręcze różnych owoców, a jeden trzyma nawet cielaczka. Drzewo chyba wiśniowe. Pamietam, kiedy pierwszy raz zobaczyłem te książkę. W Irlandii, w 98, kiedy założyliśmy ośrodek w Cork. Ananta Śesza tłumaczył ją wtedy na polski. Było coś miłego i dodającego otuchy w tym jego codziennym siedzeniu nad tłumaczeniem, pomimo wszystkich burz i problemów. Spokojny, zrównoważony wielbiciel. Lubiłem go.

Obrazki z „Light of the Bhagavatam” przypominają mi w klimacie „Małego Księcia”. Tylko, że Kryszna jest inny. Mały Książę był naiwny, dobry, prosty, jego siłą była jego bezradność. Kryszna jest potężny, samowystarczalny. jest w końcu Bogiem.

Ciekawe, czy Kryszna tęskni? Chyba tak. Wszystkie uczucia są też w nim, więc skoro my tęsknimy… Nie potrafię jednak tego zrozumieć. Na poziomie intelektualnym, w porządku – czytałem, że Kryszna czuje rozłąkę ze Śrimati Radharani, i tęskni też za nami. Jak przywitał Gop Kumara? Jakby naprawdę Mu go brakowało. Tylko nie potrafię tego poczuć. Kryszna jest Bogiem. To przeważa.

Czytałem wczoraj „Śiksamrtę”. Prabhupada pisze, że jeśli będziemy przestrzegać zasad bhakti yogi, osiągniemy Vaikunthę, ale żeby Kryszna przyjął nas na Goloce Vrindavan, musimy rozwinąć czystą miłość do Niego.

Jak mam Cię pokochać, Kryszno? Jak zrozumieć, że Bóg może kochać, czy tęsknić? Daj mi choć kroplę zrozumienia tej tajemnicy. Po prostu tego nie czuję.

A co na zewnątrz? Jest dobrze. Gotujemy z Tulasi, czasami sam. Tulasi robi girlandy, zmywa, chodzimy na spacery, czasami siadamy w pizzerii i rozmawiamy z ludźmi, albo oglądamy bajki z dzieciakami. Jedyny telewizor na farmie. Czuję, że wszedłem w spokojny rytm.

Na dole, przy drodze mieszkają ludzie z Undropu, Tirtha, Laksmana, przyjaźni, fajni ludzie, szkoda, że nie są więcej czasu na farmie, ale dużo podróżują. Kiedy jednak przyjeżdżają, zbiera się u nich cała śmietanka farmowa:).

Zaprzyjaźniam się też z Rukminim. Superanckie poczucie humoru, szkoda, że niedługo wyjeżdża do Indii. Opowiada o Kolumbii, uciekł stamtąd, żeby nie iść do wojska, przez jakiś czas był dealerem w Bogocie (nie dealerem samochodów), a później został bhaktą i korzystając z podwójnego obywatelstwa uciekł z Płd Ameryki. Mieszkał trochę w Danii, trochę w Hiszpanii. Mieszkał też w Indiach.


Rukmini Ramana


Tulasi


Pokaz slajdów



Hiszpańskie zacisze 3

28.12.2001
Nueva Vraja Mandala
Hiszpania

Udało mi się dziś wstać trochę wcześniej. Możliwe, że skończę rundy w japa timie. Chciałbym dziś popracować nad jakością. Ostatnio prawie nie słucham, a co tu mówić przyjęciu schronienia w świętym imieniu? Radha Govindacandra, pomóżcie mi w tym wysiłku, proszę. Nie modlę się o ekstazę, pozwólcie mi po prostu słuchac i docenić święte imiona.

Mangala arati. Ołtarz w kolorach cytrynowo-różowych. Sukienka Śri Radhiki, podobnie jak spodnie Kryszny są żółte, ich talie opinają różowe pasy. Welon Radharani jest również różowy, troche tylko ciemniejszy niż jej pas. Radhika jest taka piękna. Wiem, że nie widzę Ją naprawdę, że mam materialna wizję, wiem to wszystko, ale mogę docenić choć tyle, co widzę.

Kiedy patrzę na Radharani, jej wdzięczną twarz, ogromne, lekko załzawione oczy i współczujący uśmiech, czuję się jakbym obcował z… Nie wiem, co chcę powiedzieć. Po prostu nasza Radhika jest najpiękniejsza.

Cały japa time walczyłem, żeby nie zasnąć. Później Samba prowadził kirtan, a ja grałem na mrdandze. Bardzo się starałem, żeby być skupionym na Bóstwach, a nie na tym, jak dobrze mi wychodzi to bębnienie. Kiedy kirtan się skończył, czułem niedosyt. Później był wykład Prabhupada z Bombaju, z 1973 roku. O tym, jak życie po życiu próbujemy osiągnąć szczęście w tym świecie, rodzimy się, umieramy, rodzimy i umieramy, a po rozwiązaniu tego wszechświata pozostajemy przez miliony lat w ciemności. A w czasie następnego stworzenia znów zaczynamy naszą wędrówkę. Tak napradę jednak powinniśmy wrócić na Golokę Vrindavanę i tańczyć z Kryszną w tańcu rasa.

* * *

Prawdę mówiąc nie myślę codziennie,
że umrę
i że znów się narodzę,
i znów.
Prasadam, dobry żart,
pizza, lody o smaku mango,
jakos to będzie.
Małe wspomnienie:
samochód, Irlandia,
jedziemy zrobic harinam w Galway.
Mataji śmieją się hałaśliwie,
trochę pasji.
Mijamy irlandzkie widoki,
zielono jak na październik.
Uświadamiam sobie,
że jestem sam.
Związki, rozmowy, próby bycia razem –
iluzja, zapomnienie.
Wszystko zmienia się jak w pokazie slajdów,
kolejne próby znalezienia
szczęścia.

* * *

Myślę, że częściej powinienem uświadamiać sobie powagę tego, co robię. Możliwe, że to najważniejsze z moich żyć.




Hiszpania okazała się wcale nie taka ciepła. Można zapomniec o sandałach:)
Na zdjęciu z Sambą i jego synem, Sudamą.

Friday 24 September 2010

Księżniczka i Król Słoni



Hiszpańskie zacisze 2

27.12.2001
Nueva Vraja Mandala Hiszpania

* * *
Ciągle narzekam,
że nie mam o czym pisać,
bo serce suche.
I kogo obwiniam?
Dwie godziny cennego czasu przepadło,
obrazy bezsensownych ruchów osób,
które już dawno opuściły ciało,
Charlie Chaplin.
Jeśli chcę wypełnić serce,
muszę być poważniejszy.

Czytając rzeczy napisane przez Satsvarupę Maharaja, czuję w nim bratnią duszę. Myślę, że gdybym oczyścił się z pasji, która mnie zżera, mógłbym być taki jak on. Nie chodzi mi o imitowanie, ale chciałbym nauczyć się od niego, żeby w każdym momencie być szczerym i introspektywnym. Świadomym tego, co dzieje się w sercu.

W tym zeszycie chcę zapisywać moje przemyślenia, wiersze, wersety, które szczególnie na mnie wpłynęły i poematy Satsvarupa Maharaja. Nie będę ich tłumaczył, po prostu przepiszę po angielsku. No i?

Moje serce ciągle jest suche, ale pielęgnuję nadzieję, że wszystko jakoś się ułoży. Dziś jeszcze poczytam. Jutro wstane jak zwykle o 03:30, wyintonuje trzy rundy przed mangala-arati, zobaczę Radha Govindacandrę.

Lubię sposób, w jaki Radharani ubrana jest rano, w czasie mangala-arati. Bardzo prosto, prawie bez ozdób. Prawie zawsze ma na głowie pewien rodzaj welonu, coś w rodzaju (a przynajmniej mi się to tak kojarzy) podróżnego kaptura, w którym wygląda bardzo wdzięcznie. Przyszło mi do głowy, że Radharani jest właśnie jak księżniczka, która schodzi do swych poddanych, aby rozdać im łaskę, przyjąć ich służbę. Dlatego ubrana jest jak do podróży.

A później powitanie Bóstw. Bogate klejnoty, bransolety, naszyjniki, pierścionki, girlandy. Nigdy jeszcze nie widziałem tak pięknej Radharani, jak tutaj. Ma współczujące wielkie oczy i najcudowniejszy uśmiech. Ciepły i świeży.

A Kryszna – podoba mi się to, co napisał Satsvarupa Maharaja w „Lessons from the Road”: że tutejszy Kryszna wygląda jak młodzieńczy król słoni.

Jestem wdzięczny, Kryszno, że przyprowadziłeś mnie tutaj. Jesteś bardzo łaskawy. Proszę, nie bierz poważnie moich obraz. Będę się starał poprawić. (To samo napisałem wczoraj w ofiarowaniu do Guru Maharaja, a wcale nie wygląda, żebym się poprawiał).

* * *

„Thinking of a Friend” – SDG

We are only a phone call apart,
yet we haven’t spoken or written
to each other in a year.

You used to be always eager
for our meeting.
We would talk of writing,
and it was easy for us
to turn to Prabhupada’s books.

Now you are occupied
as a family man
and I am wandering around
with a group of brahmacaris.
I sent you a poem,
but you are silent.

The cherries a ripe
here in Michigan,
and I am reading Śrimad Bhagavatam
Second volume, part two.
How are you?

Myślałem o Atmie, kiedy to czytałem. On podróżował, ciągle w szafranach, był w Indiach, później miał dużo towarzystwa Guru Maharaja, a ja zmagałem się już w mojej grihastowskiej wędrówce za chlebem.

Teraz Atma też hasa w białym i myśli jak się utrzymać. Nie widzę się z nim zbyt często, nie pamiętam kiedy ostatni raz zamieniliśmy słowo, oprócz listów, ale mam nadzieję, że nie stanie się cyniczny. Tak łatwo wpaść w tę pułapkę, kiedy człowiek się zmaga w świecie na zewnątrz. Mam nadzieję, że ja też nie stanę się cyniczny. Mogę przecież powiedzieć sobie – ok, jakoś to będzie, życie idzie swoim torem, nie mam szans na bezpośrednie towarzystwo Kryszny, po co się więc męczyć?

Chcę wierzyć w Niego, że mogę być z Nim bardzo blisko. To jedyne schronienie. Tylko dzięki Niemu udało mi się przetrzymać pierwsze, trudne lata w świadomości Kryszny. Przydałoby się zrobić kolejne podejście.

***
Mielismy przyjęcie bożonarodzeniowe w pizzerii u Godrumy. Świetna atmosfera, dużo śmiechu, śpiewaliśmy kolędy – każdy ze swojego kraju. Uzbierało się chyba z sześć.




Boże Narodzenie, 2001

Bienvenido!

W 2001 roku los przyciągnął nas na hiszpańską farmę, Nueva Vraja Mandala. Piękne miejsce, mieliśmy kupę fajnych doświadczeń, spotkaliśmy dobrych przyjaciół. Równocześnie mieliśmy też wiele problemów z kierownictwem farmy, których wizja życia społecznego bardzo różniła się od naszego. Ostatecznie po półtora roku byliśmy zmuszeni wyjechać. Tamten okres zgruchotał w nas na zawsze wiarę w administracyjno-społeczną strukturę Iskconu, ale po latach myślę, że to była dobra rzecz, która pozwoliła nam się usamodzielnić. Przez kilka lat nie byłem w stanie czytac tych stron dziennika, nie chcąc budzić demonów:). Okazuje się, że wcale nie było tak źle, a przynajmniej pierwsze miesiące były pod znakiem szczerych duchowych wysiłków i radości.
Poniższe rozdziały są oryginalnymi zapiskami z dziennika z tamtego okresu.

Hiszpańskie zacisze 1

19.11.2001
Nueva Vraja Mandala
Hiszpania


Widok z naszego okna

Jesteśmy tutaj! Aż boję się pisać, żeby nie zapeszyć. Jest super. Najpiękniejsze Bóstwa świata, Śri Śri Radha Govindacandra, przyjaźni wielbiciele. Poznaliśmy się z Sambą, Anglikiem, uczniem Satsvarupy Maharaja. jest bhaktą od dwudziestu czterech lat i kiedy miał szesnaście lat osobiście spotkał Śrila Prabhupada. Najpierw był uczniem Jayatirthy.

Bardzo trzeźwy, ciepły i dowcipny człowiek, jeden z tych, których obecność daje poczucie bezpieczeństwa.

Jest też Rukmini Ramana z Kolumbii, brahmacarin, ale na luzie, bez fanatyzmu. Dziś byliśmy razem nazbierac oliwek i rozśmieszał mnie całą drogę. Fajny gość.


Rukmini Ramana i Tirtha Kirti z Undropu na nocnym harinamie w Madrycie.
W tle ja z Tulasi.

W ogóle ładnie tutaj w pewien surowy sposób. Zieleń jest inna, mniej soczysta, góry mają inny kształt, żołędzie są jadalne, drzewa oliwkowe.

Piszę chaotycznie, bo dopiero co przyjechaliśmy, jeszcze wszystkiego sobie nie poukładałem.

Jechaliśmy autobusem. Patrząc na mapę zorientowałem się, że wcale nie musimy jechać do Madrytu. Lepiej byłoby wysiąść z 80 km wcześniej i zadzwonić do świątyni, żeby ktoś nas odebrał. Trochę nam zajęło przekonanie kierowcy, ale wreszcie dał się namówić i zostawił nas na stacji benzynowej.

Próby porozumienia się po angielsku nie wyszły. Musieliśmy poprosić na migi dziewczynę sprzedająca w sklepie, żeby zadzwoniła do świątyni. Udało się, odebrała nas Rudilen, Chilijka.

Okazało się, że w świątyni jest właśnie festiwal – Govardhana Puja. Wzięliśmy szybki prysznic, zostawiliśmy rzeczy w pokoju i pobiegliśmy na kirtan. Pełna ekstaza. Tulasi też jest szczęśliwa. Wszyscy patrzyli na nas z ciekawością – w końcu nowy narybek nie zdarza się tu za często.

Cieszę się, że tu jesteśmy. To był dobry pomysł.


Tulasi i Savita na tarasie przed świątynią

Saturday 18 September 2010

Kirtany, bhajany, kosmiczne pierzyny



Szafranowe stronice 25

30.08.1997 Kraków

Wróciłem do Krakowa.
Wczoraj, w czasie wieczornego kirtanu Guru Maharaja przymknął oczy i powiedział, że Madana Mohana jest to forma Kryszny zawierająca pożądanie. Przywiązanie do tej formy może uwaolnić nas od materialnego pożądania.

Dziś był wyjątkowy dzień. Można powiedzieć, że zaczął się już wczoraj. W wielkim skupieniu udało mi się wyczytać ponad dwie godziny. Czytałem Śrimad Bhagavatam i Bhagavad Gitę, ale dopiero, kiedy wziąłem się za Złotego Avatara zaczął się nektar, a później przy czytaniu w Kryszna Book o uczuciu gopi do Kryszny było cudownie.

Nie jestem sahajiya, wiem, że to nie są tematy, które mogę zrozumieć, ale wczorajsze słowa Guru Maharaja głęboko weszły mi w serce i pojawiła się nadzieja, że mogę pokonać pożądanie. Przez przywiązanie się do Kryszny.

Później było Gaura-arati. Prowadził Gadotkaca. A po kirtanie Gadotkaca, Artur i ja zrobiliśmy długi bhajan. Super. Czasami schodziliśmy do szeptu, żeby po chwili wybuchnąć okrzykami radości, jak transcendentalne fale.

Dziś ran, zainspirowany, skupiłem się na japa wyjątkowo mocno i choć było trudno, przed powitaniem Bóstw wymantrowałem 11 rund słuchając. Nie było jakiejś ekstazy, ale przez cały dzień czułem się zupełnie wyciszony, tak dziwnie, ale w pozytywny sposób, była atmosfera, jak kiedyś, przed wigilią, coś wyjątkowo świątecznego, spokojnego, czystego. Tylko zamiast śniegu, za oknem lał deszcz.

Po południu znów wyczytałem dwie godziny i był tak samo, albo nawet lepiej niż wczoraj.

Wieczorem Gaura-arati poprowadził Guru Maharaja. Zniknęły prawie całkiem blokady i brudy i słuchając jego głosu, czułem taką słodycz płynącą z intonowania, aż zacząłem się bać, że przez to, że czerpię radość dla siebie, ta słodycz minie, bo intonowanie powinno być dla Kryszny.

A przed chwila wróciłem z bhajanu, jaki Marcin zrobił po Gaura-arati. Byliśmy tylko my dwaj i Gadotkaca. Marcin grał melodię, która w pewnym momencie zatrzymywała się na sekundę w zupełniej ciszy. Milkły karatale, mrdanga, harmonium, śpiew – wszystko, żeby po sekundzie zadźwięczeć na nowo.

I w tych momentach ciszy, kiedy nie było słychać nic, a była to cisza przyjemna, ale pusta, poczułem, że bhajan z bhaktami to najprzytulniejsze i najbezpieczniejsze miejsce w całym wszechświecie. Jak duchowa pierzyna rzucona w lodowaty kosmos. Zagubione dusze mogą w nią wskoczyć, zanurzyć twarz w ciepłym puchu, pachnącym krochmalem płótnie i poczuć się jak dzieci w wakacje, u babci - spokojnie, bezpiecznie i nieśmiertelnie.

To było niesamowite, tak sobie spokojnie intonować i czuć Krysznę dookoła, bardzo, bardzo blisko.

Rozmawiałem dziś z Viśvarupą. Chyba zabierze mnie na sankirtan. Dlaczego nie? Spróbuję jeszcze raz. W końcu, co może się stać?

Katastrofa



Szafranowe stronice 24

26.08.1997 Nowe Ramana Reti

Co za KATASTROFA. Janmastami, darśan u Guru Maharaja – jedna, wielka klęska.

Zaczęło się od rana.

Najpierw poszedłem do Maharaja na darśan. Tłumaczem był Jagad Pita. Zacząłem opowiadać o Z. Niestety, albo źle zacząłem, albo tłumacz coś pokręcił, w każdym bądź razie Maharaja zmarszczył brwi i popatrzył na mnie dziwnie. Pomyślał, że chcę się żenić! Nie dałem rady naprostować, że w ogóle o to mi nie chodziło. Co za tłumacz! Maharaja spytał ile mam lat, powiedział, że jeszcze mam czas i teraz powinienem się szkolić, jako brahmacarin, a nie myśleć o związku z kobietą.

Próbowałem to jakoś naprostować, wyjaśnić, że to nie jest problem, że najważniejszą rzeczą, o jaką chciałem spytać, to służba, jaką Maharaja by chciał, abym robił. W ten sposób umocniłaby się moja inteligencja i byłbym lepszym bhaktą.

Nie udało się. Zostało na tym, że mataji Z. jest moim głównym problemem i że wyskoczyłem z tym jak Filip z konopii. Czułem się jak idiota. Uszy tak mi płonęły i pulsowały, że były chyba bliskie eksplozji.

Nie miałem siły, żeby później powiedzieć coś tłumaczowi. Na przykład, że zrujnował mi życie. Ale nagle pomyślałem, że nic nie dzieje się przez przypadek i może wbrew mojej zasłonie dymnej, na powierzchnię wypłynął właśnie mój największy problem. Kryszna ma swoje sposoby, żeby przebić się przez nasze kombinacje.

Tak czy inaczej, nastrój bhakti rozpłynął się w powietrzu. Dałem sobie spokój ze służeniem, ze wznoszeniem świadomości itd. Prajalpowałem, krytykowałem, drzemałem po kątach, unikałem służby. W nocy, w czasie uczty ogarnęła mnie taka przekora, że specjalnie usiadłem za tą mataji, praktycznie opierając się o nią plecami i w sercu pytałem wyzywająco Krysznę, co zamierza zrobić z tym fantem. Ku zgorszeniu Sebastiana pozwoliłem sobie z nią nawet na frywolne pogaduszki.

A wcześniej rozmawiałem z Agnieszką, której nie widziałem od jej wyjazdu z Krakowa. Rozmawialiśmy przed świątynią i traf chciał, że Maharaja akurat wyszedł ze świątyni, a staliśmy w taki sposób, że musiał przejść między nami. Ale ze mnie przykład brahmacarina. Kogo ja oszukuję? Już nawet nie siebie.

Po co ja wczoraj w ogóle poszedłem na ten darśan? Mogłem się powstrzymać i spokojnie pełnić służbę, byłbym teraz spokojny, zainspirowany.

Dziś było trochę lepiej. Zgłosiłem się do rozdawania prasadam, a to zawsze jest cudowne doświadczenie, kiedy się do tego dobrze podejdzie. Biegałem z wiadrami, żartowałem z bhaktami, donosiłem dokładki, starałem się, żeby każdy czuł się jak szczególny gość. Maharaja, który również służył bhaktom prasadam zauważył to i uśmiechnął się z aprobatą, widząc, jak szczerzę zęby. To mnie trochę podniosło na duchu.

Druga rzecz, która wyciągnęła mnie trochę z ignora to sprzątanie po festiwalu z Viśvambharą. Żartowaliśmy, rozmawiali o życiu i bhakti, zasuwając przy tym jak dzikie osły i byłem naprawdę szczęśliwy.

Razem daje to dwa momenty szczęścia. Oba, służąc. Tylko w bhakti jest prawdziwe szczęście. Tylko jak o tym zawsze pamiętać?

Hare Kryszna

Przyjazd Trivikrama Maharaja



Szafranowe stronice 23

24.08.1997 Nowe Ramana Reti

Dziś przyjechał Trivikrama Maharaja. Wczoraj dowiedziałem się, że będę brał udział w jego powitaniu i będę mył mu stopy. Niestety po Mangala-arati okazało się, że wysyłają mnie do Fundacji obierać warzywa na Janmastami. Co miałem zrobić? Tak się cieszyłem na ten dzień. Tak więc od rana byłem w paskudnym humorze. Poza tym martwiłem się, jak Maharaja będzie traktował mnie po moim samowolnym wyjeździe na Tour. Przecież miałem być jego masażystą, a ja tak zdezerterowałem.

Z Fundacjizjechałem dopiero na Gaura-arati. Maharaja właśnie prowadził kirtan. Złożyłem dandavaty i zacząłem tańczyć. Widziałem, że to cudowny kirtan, pełen energii i radości, ale nie udało mi się w niego wejść. W pewnym momencie Maharaja mnie zauważył. Uśmiechnął się i ukłonił się głową. Nie przeszedł mi mental, bo miałem wrażenie, że to bardzo oficjalny ukłon.

Wreszcie szalony kirtan się skończył i ociekający potem bhaktowie rozeszli się po świątyni. Nie wiedziałem, co zrobić. Tęskniłem za Guru Maharajem, chciałem mieć z nim jakiś kontakt, ale nie wiedziałem, jak miałoby to wyglądać. Ostatecznie wziąłem Bhagavatam, usiadłem pod jego drzwiami i zacząłem czytać.

I nagle wyszedł z pokoju i poszedł do łazienki. W drodze powrotnej zapytał, czy wszystko u mnie w porządku. Pokręciłem niezdecydowanie głową, na znak, że nie bardzo. Wtedy zapytał, czy zrobię mu masaż. A ja nie miałem olejku! Maharaja powiedział, że to nie problem, że ma krem u siebie, powinien się nadać.

Zacząłem masować Maharajowi stopy i łydki. Zapytał, jak było na Tourze. próbowałem odpowiedzieć, że nie czułem się szczęśliwy, bo myślałem, że porzuciłem swoją służbę i zamiast zostać z nim w Krakowie, pojechałem sobie w Polskę. Niestety mój angielski nie pozwolił mi na wysłowienie się i w końcu stanęło na tym, że umówiłem się na jutro na darśan, z jakimś tłumaczem. Nie wiem jak dam sobie radę. Najchętniej napisałbym list, ale kto mi to przetłumaczy? A rozmawiając na bieżąco i to z tłumaczem, pewnie się pogubię. Może chociaż ułożę sobie punkty? Będzie łatwiej.

1. Czuję, że zrobiłem wielki błąd, jadąc na Tour. Powinienem był służyć Maharajowi, jak dobry uczeń, a ja szukałem złudnego szczęścia w marzeniach.

2. Że chciałbym mu służyc czysto, ale ciągle jestem zlepiony ignorancją, która nie pozwala mi rozwinąć czystych uczuć, a bez nich nie mogę służyć mu czysto i spontanicznie.

3. Zapytam, co powinienem robić. Czy mam zostać w Warszawie i pomagać Viśvambharze, czy cos innego? Nie czuję się zainspirowany do żadnej konkretnej służby, raz chcę robić to, innym razem coś innego, ale gdyby Maharaja powiedział mi, co mam robić, mógłbym się tego trzymać.

4. Przyznam się do zauroczenia w mataji Z.

Sam nie wiem, czy dobrze robię, mówiąc o tym wszystkim. Dla mnie te problemy są wielkie, ale mam wrażenie, że Maharaja traktuje mnie raczej jak dziecko, które robi jakieś głupstwa, na które nie ma co zwracać uwagi.

Zastanawiam się, co przyniesie jutrzejszy dzień. Hare Kryszna.

Służba na budowie, parę realizacji i niespodziewane spotkanie



Szafranowe stronice 22
12.08.1997 Warszawa, Nowe Ramana Reti

Hare Kryszna.
Pierwszy wieczór w warszawskiej świątyni. Jest wspaniale! Piękne bóstwa Śri Śri Gaura Nitai, wyglądają jak dwaj chłopcy.
Zrobiliśmy z Sebastianem bhajan, tylko my, we dwójkę i czułem, że płynie łaska.

Jest tutaj również Viśvambhara. Stęskniłem się za nim, niesamowity bhakta. Nie widziałem go chyba ze dwa miesiące i trochę się bałem, że się zmienił, ale jeśli nastąpiły jakieś zmiany to tylko na lepsze. Nadal ma to specyficzne poczucie humoru, kocham lekkość, z jaką potrafi mówić o wszystkim, bezpośredniość i szczerość. Opowiedział mi, jak się chciał żenić z M., ale to była Maya, na szczęście Kryszna go uratował. Pochlebia mi, że rozmawia o tym ze mną. Zawsze chciałem być jego przyjacielem. No ale Viśvambhara jest przyjacielem wszystkich, czyż nie?
Podoba mi się miejsce w jakim położona jest świątynia. Mały park za budynkiem, łączka, dużo miejsca. Z tego, co mówi Seba, bhaktowie tutaj również są fajni.
Dziękuję Ci, Kryszno, że wysłałeś mnie tutaj. pozwól mi służyć Ci dobrze i ochroń mnie przed wszystkim, co mogłoby mnie oddalić od bhaktów.

19.08.1997

Już późne popołudnie, gdzieś koło osiemnastej. Właśnie zszedłem z budowy. Dziś kułem mur, woziłem cegły, później stałem na dachu i łapałem cegły, a jeszcze później nosiłem zaprawę, blachy na dach, płyty gipsowe.

Dobrze mi cały dzień takiej służby. Umysł jest spokojniejszy, zresztą towarzystwo Viśvambhary wpływa na mnie orzeźwiająco. Podoba mi się tutaj. Nie oznacza to, że zniknęły moje problemy z umysłem – są nadal, takie same jak przedtem, tylko dzięki łasce Guru i Kryszny łatwiej jest mi je tolerować.

Miałem ostatnio takie przemyślenie, które bardzo mi pomogło. Nie zdarzyło się nic konkretnego, ale to przyszło ze środka, z serca. Jest taki werset w Bhagavad Gicie, gdzie Kryszna mówi, że jeśli ktoś nie ma wystarczającej inteligencji, aby zrozumieć wiedzę duchową, On pomaga z wnętrza serca. I właśnie coś takiego odczułem.
No więc często, czasami nawet kilka razy dziennie mam problemy z wiarą. Po prostu nie mogę uwierzyć w Tulasi, w Bóstwa, albo w maha-mantrę. Mój umysł zawiesza się w próżni, czuję, że jestem ateistą i cierpię. Nieprzyjemne uczucie.

Myślałem ostatnio, jak z tego wyjść, jak to zmienić i nagle zabłysło mi w sercu – wystarczy zdać się na Guru. Wszystko stanie się prostsze. W niego wierzę. A on wierzy w te rzeczy. Praktykuje ten proces od kilkudziesięciu lat i jest większy ode mnie duchowo. Więc skoro on wierzy, to ja wierząc w niego, również zacznę wierzyć w te duchowe sprawy. Brzmi bardzo prosto, może nawet za prosto, ale nie umiem tego lepiej opisać. To nie tylko myśl, ale głębsze zrozumienie, które zakwitło głęboko. Jest mi lepiej.

Wczoraj, późnym wieczorem obudził mnie hałas. Podniosłem rozespany wzrok i ku mojemu zdziwieniu zobaczyłem Gunagrahi Maharaja. Uśmiechał się, machał do mnie ręką i powiedział: „Haribol”. Złożyłem pokłon i prawie od razu zasnąłem.

Rano nie byłem pewny, czy to sen, ale zobaczyłem Maharaja na korytarzu. Złożyłem dandavaty, a Maharaja podszedł bliżej i poklepał mnie po ramieniu, mówiąc: „Hello Marcin”. Uszczęśliwił mnie tym, że zapamiętał moje imię. Super było go znów spotkać. Boże, jak dobrze być w towarzystwie zaawansowanych wielbicieli. To najsłodsza rzecz na świecie i mam nadzieję, że zawsze będę miał to szczęście.

Niestety Gunagrahi Maharaja wyjechał bardzo wcześnie, jeszcze w czasie Mangala-arati. Widząc, że wychodzi, wymknąłem się za nim i pomogłem mu zanieść walizkę do samochodu.
Chciałbym, żeby mój Guru Maharaja już tutaj był.

Pierwsza linia frontu



Szafranowe stronice 21

10.08.1997 Kraków

Hare Kryszna!
Pozdrowienia z placu boju. Dziś jeden z cięższych dni na wojnie. Maya przepuściła skomasowany atak i choć nie uczyniła większych strat, mocno nadwyrężyła morale żołnierza, co zaowocowało wzrostem pożądania i dumy. Jak to było? A tak:

Ofensywa rozpoczęła się rano, kiedy zostałem wywieziony na poligon, do układania i pilnowania magazynu naszych transcendentalnych broni. Niestety z powodu zwykłego rozgardiaszu w sztabie zapomniano o mnie. Po kilku godzinach niespokojnego oczekiwania wśród stosów książek, oczekiwania urozmaiconego złością, nudą, jak również coraz dotkliwszym głodem, zdecydowałem się na własną rękę przemierzyć teren wroga i wrócić do bazy.

Jako, że nie znałem terenu, nie posiadałem żadnego dowodu tożsamości, ani miejscowych środków płatniczych, a ponadto ubrany byłem w dhoti, a moją ogoloną na lśniąco głowę zdobiła bujna sikha, decyzja o samotnej eskapadzie została podjęta dopiero po kilku niespokojnych naradach z umysłem.

W końcu wspólnie (ja i umysł) orzekliśmy: ruszamy! Niech się dzieje, co chce.

Opuściłem magazyn i zdałem sobie sprawę, że naprawdę nie mam pojęcia, gdzie jestem. Sprzeczne informacje, co do położenia bazy, jakie podali mi spotkani cywile, uświadomiły mi, że jestem zdany tylko na własne siły.

Po godzinie błądzenia spotkałem na przystanku jednego z odszczepieńców społecznych, zwanych w lokalnym żargonie „punkami”. Jako, że osobnicy ci sprzeciwiają się wszystkim normom, punk wskazał mi właściwą drogę.

Okazało się, że w świątyni nikt nie zainteresował się moją nieobecnością. Muszę powiedzieć, że podziałało to na mnie przygnębiająco. Myślałem, że jakaś straszna katastrofa powstrzymała mych braci przed odebraniem mnie z magazynu, a tutaj okazało się, że to zwykłe zapomnienie. No ale kim jestem, żeby się skarżyć? Zwykłym szeregowcem w służbie dla najwyższego Generała.

Tak czy inaczej, uświadomiłem sobie, że to tylko perfidna sztuczka Mayi. Zaatakowała mnie dziś ostro, starając się wyczerpać moje pokłady pokory. Nie wiedziała, na co się porywa. Zebrałem resztki zabiedzonych i przerzedzonych jednostek pokory i zabrałem się za sprzątanie budynków. Mówię szczerze, że nie było to ławte, bo rozżalony umysł (ach, ten drań) namawiał mnie do wycofania się na tyły, do ciepłego śpiwora.

Wydawało się, że odparłem najgorszy atak, ale coś w środku, nieopuszczający mnie niepokój ostrzegał, że to jeszcze nie koniec trudów.

Po prasadam, w czasie którego zmobilizowałem ostatnie rezerwy do służenia wielbicielom, pomyślałem, że czas na zebranie sił – wojna jeszcze się nie skończyła. Postanowiłem zdrzemnąć się na kwadrans, a później poczytać.

I wtedy z wielkim uśmiechem zjawił się Ananta Bhakti.
- Kuchnia, żołnierzu! Kuchnia! Trzeba pomyć gary.
Niedobitki pokory rozpichrzły się w popłochu, ścigane przez wykarmionych i rumianych żołnierzy złości i dumy. Już miałem powiedzieć Anancie, żeby się ugryzł w… Ale zrozumiałem, że to nie przelewki. Siegnąłem do najgłębszych pokładów determinacji i wytrwałości, których nie ruszyłem nawet przy maturze. Udało się! Dziarsko pomaszerowałem do kuchni.

A tam…

Bum!

Maya zrzuciła desant. Mataji Z. i jej słodki uśmiech.
- Pomogę ci, Prabhu, będzie szybciej.

Umysł zdradził mnie haniebnie, a może zawsze był członkiem piątej kolumny? Tak czy inaczej sprzymierzył się natychmiast z desantem wroga, powiem więcej – stali się nieodłącznymi towarzyszami. Razem wytworzyli odurzającą zasłone dymną, w której zaczęły wybuchać szrapnele. Bum! Pożądanie. Bum! Bum! Duma. Bum! Potrzeba docenienia! Bum! Potęga.

Prawie poległem. Wyczołgałem się z kuchni, zostawiając za sobą smugę krwi.

Już wieczór. Za chwilę Gaura-arati, później wczołgam się w śpiwór i zasnę.
A jutro od nowa.

Mówię sobie, że wygram tę wojnę. Ale przede mna jeszcze wiele bitew.
Haribol żołnierzu.

Budujemy świątynię!



Szafranowe stronice 20

09.08.1997 Kraków

W poniedziałek jadę do Warszawy pomagać Viśvambharze w budowie Świątyni. Jeszcze rano nie miałem tego w planie, ale przy obiedzie rozmawiałem z Vanamalim Prabhu. Spytałem go, czy dobrze by było, gdybym spytał Guru Maharaja o jakąś misję, której powinienem się podjąć. Vanamali spytał, dlaczego miałbym nie pojechać do Warszawy? Potrzebni są ludzie do budowy świątyni i jeśli chcę zaangażowania, zabierze mnie tam w poniedziałek rano. Mam zostać do Janmastami, a później się zobaczy.

Jestem podekscytowany. Na pewno to gratka dla umysłu: kolejna zmiana, ale z drugiej strony cieszę się, że będę mógł brać udział w czymś, na czym zależy Guru Maharajowi. podobno włożył w udowę nowej świątyni dużo pieniędzy i chce żeby się to rozwinęło.

Jasne, że trochę się boję, co mnie tam spotka, taką już mam osobowość, ale tutaj długo bym nie wysiedział. Coraz gnuśniejsza atmosfera, tak jak się obawiałem większość brahmacarinów na sankirtanie, a świątynię przejęli bhaktowie z piekarni. Takie to niezdrowe, dziwne rozmowy, przekleństwa, kontakty z mataji, Ananta też się dziwnie zachowuje wobec mnie. Zresztą nieważne. W poniedziałek wyruszam na nową przygodę!

Na razie jest dobrze. Mam mocną sadhanę, mantruję wczesne rundy, dużo czytam, wieczorem intonuję Brahma Samhitę i Nrsmha Kavacę, pracuję nad wzniesieniem się w wyższe guny i w ogóle staram się wyciszyć. Nacieszyłem się własnym kątem, szafką, prywatnością i znów wyjeżdżam, gdzie woła mnie Kryszna.

Niech to jednak nie zamieni się w takie błąkanie się, że kiedykolwiek jest mi trochę źle, zmieniam świątynię, czy służbę. To rozwiązanie tylko na chwilę. Chcę nauczyć się być spokojnym wszędzie i w każdych warunkach.

Modlitwa o wiarę



Szafranowe stronice 19

06.08.1997 Kraków

Czasami zastanawiam się, czy gdyby świat zmienił się wokół mnie tak, jak tego pragnę, to czy byłbym szczęśliwy? Chyba znam odpowiedź – nie ma szans. Jeśli nie zmienię serca wszystko będzie po staremu.

Miałem ostatnio kilka dobrych dni. Wstawałem bardzo wcześnie, o wpół do czwartej, mantrowałem, słuchałem wykładów z kaset, czytałem, czułem smak do kirtanów, szczególnie, że poranne programy prowadził Vanamali Prabhu, a on ma moc, kiedy śpiewa kirtan. Jeśli chodzi o czytanie, to czytałem po półtorej godziny dziennie, co jak an mnie jest dużo. Dawało mi to siłę.

Dzisiaj rano było ok, ale od południa tempo zaczęło spadać i teraz jestem w dziwnym stanie – waham się od dobrze już mi znanej pustki do nostalgicznego smutku. Staram się utrzymać to drugie uczucie, które lepsze jest od tej „suchości”. Walka.

Chciałbym umiec modlić się do Kryszny. Próbowałem dzisiaj ułożyć modlitwę, ale nic mi nie wychodziło, język był jak kołek. Nie wiem, co mógłbym powiedzieć Bogu. Szczególnie, kiedy cierpię, to ta próba modlitwy jest motywowana, a to sprawia, że jest mi wstyd. Chciałbym się modlić bezinteresownie. Umieć docenić Krysznę nie tylko z płaszczyzny intelektualnej, jako Boga, ale sercem. Móc się po prostu transcendentalnie przytulić. Nie z czcią i uwielbieniem paść na twarz, ale zbliżyć się po przyjacielsku, posłuchac jak On śpiewa, albo coś opowiada. Na przykład jak bardzo za mną tęsknił, kiedy mnie nie było, kiedy tułałem się po materialnych labiryntach.

Mam nadzieję, że to nie bluźnierstwo. Nie chcę być sahajiya. Na razie jest tak: boję się Boga, a chciałbym Go kochać. Czy mogę spróbować tego teraz, kiedy jestem ciagle brudny? Tego mi brakuje – miłości. Bez tego serce jest puste, wypełnia je suche powietrze braku satysfakcji. Nawet ukochana kobieta by tego nie wypełniła. Może na miesiąć, rok, ale nie więcej. No więc modlę się: pomóż mi Cię pokochać, Kryszno. Na zawsze pomóż mi Cię kochać. Zabierz ode mnie wszystko, co przeszkadza – lenistwo, arogancję, fałszywe ego, żądzę, pragnienie kontrolowania – wszystko. Mógłbyś to zrobić w ułamku sekundy, gdybys tylko zechciał. Mógłbyś się tu zjawić dokładnie teraz, wyciągnąć rękę i już bym Cie kochał. W jednej chwili.

Czy to dobra motywacja? Powinienem myśleć o pokochaniu guru, nie skakać bezpośrednio do Ciebie. Czy to moja duma? To nie jest tak, że nie myślę o Guru Maharaju, wręcz przeciwnie – myślę o nim często i też chciałbym być mu bliski. Ale czy on mnie słyszy? Brak wiary.

Więc jeszcze jedna modlitwa – proszę Cię, Kryszno, daj mi pełną wiarę w Trivikrama Maharaja.
Haribol.

Pięciu Pandavów



Szafranowe stronice 18

01.08.1997 Kraków

(inicjały zostały zmienione)

No i wróciłem. Uspokoiłem się, a przynajmniej na chwilę. Cieszę się, że tu jestem. To mój dom.
Trivikrama Maharaja wyjechał do Ameryki, nie ma też Viśvambhary, co bardzo mnie smuci. Z tego, co słyszałem zakochał się w M. i dostał kosza. Po tym wyjechał do świątyni w Warszawie.

Na jego miejsce komandorem został Łukasz, ale podobno sobie nie radzi. Mam zostać jego prawą ręką. Zaproponował mi to dziś Vanamali Prabhu. Ucieszył mnie tym zaufaniem. Pytał, co tam na turze, jak się czuję, rozmawialiśmy o moich problemach sprzed wyjazdu na tour. Bardzo go szanuję i lubię, mimo niektórych rzeczy.

Dziś rano dawał wykład o kobietach. Oj ostry, ostry. Przyrównał mataji do robocików z nadajnikami wysyłającymi sygnał „za-o-pie-kuj się mną”, nawet robił dźwięki naśladujące roboty. Wszyscy brahmacarini śmiali się do rozpuku, dobrze, że mataji siedzą tak, że ich nie widać, nie chciałbym widzieć ich min.

A o co dokładnie poszło? Z tego co mówił mi Ananta i później Vanamali, chodzi o mataji Z. Jak się okazuje, nie tylko ja dostałem się pod wpływ jej uroku. Vanamali powiedział, że zgłosiło się do niego, jak to określił „pięciu Pandavów”, którzy chcieli zmienić aśram. Ostatecznie zrobił się jakiś romans, schadzki, aż ostatecznie jej małżeństwo zostało zaaranżowane. Nie mam pojęcia z kim, ale odetchnąłem z ulgą.

Jeśli chodzi o atmosferę w świątyni, średnia. Bhaktowie podzielili się na dwie grupy – brahmacarini i bhaktowie z piekarni. Bhaktowie z piekarni nie mają za bardzo świątynnego klimatu, ciągle krytykują, kiedy się podchodzi, to milkną, nie chcą, żeby się słyszało ich rozmowy. Trzymam się sam, na uboczu, większość brahmacarinów wyjeżdża i tak na wędrowny sankirtan, a ja już przestałem być częścią grupy. Czytam śastry, będę pomagał w kuchni, zobaczymy.

A za trzy tygodnie wraca Maharaja. Wszystko wróci do normy.

Ucieczka z Tour’u



Szafranowe stronice 17

30.07.1997 Koszalin

Przyjechał Govinda Hari i Ananta Bhakti. Przywieźli orzeszki z Krakowa. Chyba się z nimi zabiorę z powrotem. Od kilka dni chodzi mi to po głowie, a dziś rano praktycznie byłem na etapie „już podjąłem decyzję”.

Po wypałce z sankirtanem poprosiłem Trisamę Prabu o zmianę służby. Nie spodziewałem się, że rzuci mnie do loading crew, ale skąd miałem wiedzieć? Kiedy zaprotestowałem, powiedział, że jeśli wytrzymam tydzień, to pogadamy o innej służbie.

Każdy bhakta w tej grupie waży po sto kilo i to same mięśnie. Kiedy wsiadłem do autobusu wyjeżdżającego wcześnie rano, żeby przygotować festiwal, to kierowca buchnął śmiechem i spytał, czy nie pomyliły mi się służby. A potem kilka godzin ciężkiej harówy, tym cięższej, że większość czasu plątałem się pod nogami i poirytowani bhaktowie wysyłali mnie do żmudnych robót z boku, żebym nie przeszkadzał. Później festiwal, a w nocy, kiedy bhaktowie odjechali do bazy, my zostaliśmy na następne kilka godzin, żeby poskładać sprzęt. Po trzech takich dniach słaniam się na nogach.

Madana Prabhu naciska, żebym został. Mówi, że mój wyjazd jest nieprzemyślany i nieodpowiedzialny, że porzucam obowiązek, jaki podjąłem się wobec touru, a na dodatek rezygnuję z tego wspaniałego nauczania.

A więc tak – nie podejmowałem żadnych zobowiązań. Przyjechałem, służyłem, wyjeżdżam. Po sprawie. A jakie ja tu nauczanie robiłem?

Jeszcze nie tak dawno skakałem na Village of Peace, spędzałem godziny w namiocie pytań i odpowiedzi, rozmawiałem z wielbicielami, a teraz jestem obojętny. Wiem, że to pewnie moja wina, ale co mam poradzić?

Chcę wrócić do Krakowa i odpocząć. Mieć normalne Mangala-arati, czas na czytanie, swoją małą szafkę, trochę spokoju.

Czuję się uwikłany i zaplątany – chcę się odplątać. Trochę mi szkoda wyjeżdżać, wiem, że jeszcze pożałuję tej decyzji, ale robię, co muszę.

Zabawne – przed wyjazdem na tour odliczałem dni i godziny, myśląc, że wyjazd wszystko rozwiąże. Teraz jest tak samo.

Ale za trzy tygodnie w świątyni będzie Trivikrama Maharaja. Jego obecność zawsze pomaga.
Kończę, bo Kryszna Kszetra Prabhu będzie dawał wykład.
Haribol.

Szersza perspektywa



Szafranowe stronice 16

26.07.1997 Olsztyn

Kilka dni temu byłem na darśanie u Gunagrahi Maharaja. Mentalne problemy wybuchnęły ze mnie i wylała się litanią żalów. O pustce, którą czuję, o strachu, o obawie, że stracę Guru Maharaja, może powinienem wrócić do świątyni, do Krakowa.

Maharaja wysłuchał mnie bez słowa i przez Kulashekara (który tłumaczył) przekazał, że będzie myślał o mnie i moich problemach.

To było przed paroma dniami. od tego czasu Gunagrahi Maharaja nie odpowiedział mi na moje pytania i wątpliwości, ale ciągle daje mi znać, że mnie wspiera. Zawsze coś zagada, uśmiechnie się. Niby małe rzeczy, ale widzę, że jest spokojniej. Może to nie werbalnej rady potrzebuję, ale emocjonalnego bezpieczeństwa?

Dzisiaj leżę chory na materacach do ćwiczeń. Nie wyszedłem na sankirtan. Po południu pójde do Trisamy Prabhu poprosić o zmianę służby. Przerwa od sankirtanu dobrze mi zrobi. Kuchnia, czy harinamy to przecież też sankirtan.

Stęskniłem się za Guru Maharajem. Nie jakoś bardzo, ale ta kropla to chyba dobry znak? Chciałbym czuć większą rozłąkę, jak z Czejtania Czaritamrity, ale jeszcze nie czas najwidoczniej. Zaczynam powoli rozumieć, że nie ma się co miotać. Postęp przyjdzie w swoim tempie. Brudy to tylko dym, który Kryszna wcześniej, czy później rozdmucha. Jeśli pozostanę szczery.

Rozmawiałem jeszcze z Madaną Prabhu. Jak zwykle potrafił mnie zainspirować. Powiedział, że mój niepokój wynika z niewłaściwego zaangażowania i braku szerszej perspektywy. Nie wiem, co będę robił jutro, czy będę na sankirtanie, czy w kuchni, czy w ogóle będę bhaktą. Muszę mieć wizję przyszłości.

Połowa sukcesu to uświadomić sobie, gdzie leży problem. Od razu zrobiło mi się lżej. Chciałbym znaleźć służbę, której mógłbym się poświęcić na 100%. Na pewno nie jest to sankirtan.