Thursday 13 December 2012

„Przecież macie Krisznę!

Szafranowe stronice 43

29.12.1997 Bielsko-Biała

     Znów jestem na sankirtanie z Viśvarupą. Nic nie jest lepiej, standardowa masakra.
     Jest już wieczór. Jesteśmy u Devedravandyi. Leżę w łóżku, delektując się kompletnym chaosem, jaki mam w głowie.
     Dziś byliśmy na sankirtanie w Cieszynie. Od rana wiedziałem, że nie będzie dobrze. Viśvarupa wstał o drugiej rano i mnie obudził. Później nie mogłem już zasnąć, wiedząc, że japa będę musiał spędzić w lodowatym pokoju świątynnym. Dlaczego nie w ciepłym pokoju? Ponieważ Viśvarupa wstał za wcześnie i o czwartej będzie chciał się zdrzemnąć i nie będzie można mu przeszkadzać. Czyli mój mental zaczął się o drugiej. Dosyć wcześnie, nawet jak na mnie.
     Później pojechaliśmy do Cieszyna. Tam atmosfera siadła już całkowicie. Bunt, pożądanie, złość, frustracja. W końcu usiadłem na ławce, na skwerku i po prostu siedziałem, patrząc tępo przed siebie. Wtedy przysiadła się pewna młoda hipiska, której kiedyś z Viśvarupą sprzedaliśmy książkę. Spytała, dlaczego jestem smutny. Odpowiedziałem, że czasami się zdarza. Dziewczyna była kompletnie w szoku.
     - Jak to!? Przecież macie Krisznę! Wy też się smucicie?!
     Po chwili zastanowienia dodała już spokojniej:
     - Ale pewnie bardzo rzadko?
    No i co ja jej miałem powiedzieć? Że smucę się większość czasu? Że momenty duchowej radości i spokoju to tylko małe krople porozrzucane rzadko to tu to tam, po chaotycznym życiu? Że czasami najchętniej napiłbym się piwa albo poszedł do łóżka z dziewczyną? Ona wyobraża nas sobie, jako beztroskich, czystych mnichów, śpiewających i tańczących na ulicy, a to nie jest takie proste. Życie duchowe (a przynajmniej w moim wydaniu) to ciężka praca, zmagania, ból oczyszczania serca.
     Było mi wstyd. Szczególnie uderzyło mnie to stwierdzenie: „Przecież macie Krisznę!”
     Faktycznie. Przecież po to przyłączyłem się do bhaktów. Żeby „mieć” Krysznę. Nie dalej jak dwa lata temu płakałem i modliłem się o spotkanie osoby, która byłaby najpiękniejsza, najmądrzejsza, najsilniejsza. Kogoś, kogo mógłbym pokochać w pełni i kto w pełni pokochałby mnie. Modliłem się tak długo, aż wreszcie Kryszna zesłał mi bhaktów. Zrozumiałem wtedy, że to Jego – Kryszny, szukam, on jest tą osobą, o której śniłem.
     O tym wszystkim przypomniała mi ta hipiska. Gdzie ja to posiałem? Ciężkie dni, cholera, ciężko się odnaleźć, zdefiniować. Walczę z pożądaniem, złością, dumą, całą tą moją drugą naturą, i w tym wszystkim, nawet nie mam czasu myśleć o Nim, a kiedy próbuję, to mi nie wychodzi. Po co w takim razie przechodzić przez to zamieszanie? Chyba nie potrafiłbym się już wycofać. Albo Kryszna, albo nic. Nawet jeśli jest to sztuczne, na siłę. Prawda – często zapominam o celu, zagubiony w zmaganiach codzienności, ale to nie zmienia faktu, że On jest motorem mojego działania. Musze tylko wykombinować, żeby myśleć o nim częściej, to wtedy łatwiej będzie przechodzić przez te materialne wiry.
     W sumie teraz, leżąc w łóżku, zmęczony, obolały, zakręcony, to myślę sobie, że tę hipiskę zesłał mi Kryszna. Lepiej mi od tego. Nie jestem sam. Haribol!


Dzień Oświecenia

Szafranowe stronice 42

14.12.1997 Kraków

     Wczoraj był Dzień Oświecenia. Miałem niezłe realizacje. Do południa osiągnąłem szczyty wypałki, która narastała już od wielu dni. Miałem dosyć. Myślałem, że się rozpłaczę z bezsilności. Wtedy przyszedł Robert i zaproponował, żebyśmy poszli na książki, na bloki. Najpierw myślałem, że go wyśmieję, ale wreszcie mnie namówił. Pełen sceptyzmu, ale i nadziei wyszedłem z nim. Poszliśmy na Kurdwanów. Po przejściu jednej klatki schodowej i wymianie zdań z kilkoma mieszkańcami, weszła mi blokada. Wiedziałem, że nie podejdę do ani jednych drzwi. Moje ego cierpiało takie katusze, że nie mogłem nawet wydobyć z siebie głosu. Wreszcie poddałem się – poszedłem do Alkaufa. Kupiłem mleko w proszku, cukier, jogurt, banany. Siedliśmy na jakimś polu, ukręcili wszystko w starej reklamówce i zarzuciliśmy bradziagę. Humor mi się nie poprawił. Czułem się rozbity. Wróciliśmy do świątyni i w stanie upojenia cukrowego, gadaliśmy o jakichś głupotach i słuchali psychodelicznej muzyki Śri Visnupada.
     Kiedy o wpół do dziewiątej wczołgałem się do śpiwora, to pomodliłem się ostatkiem sił, żeby Kryszna dał mi jeszcze szansę. W tamtym momencie myślałem, że to już koniec mojej świadomości Kryszny.
     Rano wstałem przed czwartą, poszedłem na mangala arati i była kompletna ekstaza. Czułem radość i spokój. Najpierw nie wiedziałem o co chodzi. Dopiero później przypomniałem sobie wykład Auttareyi Prabhu. Powiedział, że umysł tworzy nam jakiś obraz siebie samych, mówi nam kim jesteśmy. Jeśli się temu poddajemy, to cierpimy, no bo jak można czuć szczęście, nie będąc w kontakcie z prawdziwym sobą? Kiedy jednak ktoś, albo coś, jakaś sytuacja, wykopie nas z naszej iluzji siebie, i pokaże naszą prawdziwą pozycję, to jeśli będziemy szczerzy, to poczujemy nektar. Radość z uświadomienia sobie naszej prawdziwej – choćby nie wiadomo jak niskiej – pozycji.
     Myślę, że to właśnie to. Od dłuższego czasu dużo wymagałem od innych, czułem się niedoceniony, niedowartościowany, jak rozpuszczony dzieciak. Coraz bardziej się w tym pogrążałem i stąd cierpienie. Kiedy jednak zdałem sobie sprawę, jak marna jest moja służba oddania, jak znikoma jest moja pozycja na ścieżce bhakti, to poczułem nektar. Nagle okazało się, że dookoła jest mnóstwo wielbicieli bardziej zaawansowanych ode mnie, a stąd już prosta droga do poczucia bezpieczeństwa, wiary w postęp duchowy, nadziei na przyszłość. Wszystko pod kontrolą. Czyją? Kryszny i wielbicieli. Nie ma się więc co spinać. Ja nie jestem za wzniosły, ale nie ma się co martwić, ponieważ są Vaisnavowie, guru maharaja, Kryszna. Od nich płyną lekcje, pomoc, nadzieja.
     Trochę się martwię. Wiem, że to zrozumienie, choć dziś tak silne i jasne jak słońce, nie zostanie ze mną na długo. Taka jest natura duchowych doświadczeń na moim etapie – są - za to jestem wdzięczny, ale brak im trwałości. Fajnie byłoby zawsze widzieć swoją pozycję. Dzięki temu zawsze mógłbym robić postęp duchowy. No ale to jest proces, ma swoje etapy i trzeba się im poddać, zaufać.

Pomocna dłoń Gadotkaczy

Szafranowe stronice 41

12.12.1997 Kraków

     Niby mieszkam w świątyni, ale wygląda na to, że walka się nie skończyła. Mam na myśli walkę z samym sobą. W ogóle dziś nie czuję się za dobrze. Boli mnie głowa, niedobrze mi. Na dole bhaktowie gadają o jakichś głupotach i głośno się śmieją. Od tego boli mnie łeb jeszcze bardziej. Co za stara zrzęda ze mnie.
     Czasami tracę wiarę w towarzystwo bhaktów. Na sankirtanie masakra – zmagania na ulicy, niepewność jutra, chaos. W świątyni z kolei jakieś polityki. Ananta Bhakti został komandorem, a Bartek „awansował” na jego prawą rękę, obydwoje chodzą, obserwują, pouczają, zachowują się jak obozowi kapo. Masakra jakaś. Czasami mam już naprawdę dosyć. No ale jaka jest alternatywa? Nie chcę wracać do świata na zewnątrz. Oprócz Gadotkaczy, nie ma w świątyni nikogo, z kim mógłbym pogadać.
     Gadotkacza jest fajnym bhaktą. Bardzo mi pomaga. Często rozmawiamy o Krysznie, albo o problemach w życiu duchowym. Nie robi jakichś specjalnych zabiegów, żeby mi pomóc, ale przez swoją radość, spokój i ciągłe mówienie o Krysznie, daje mi podporę.
     Na przykład wczoraj. Miałem standardowego dołka. Siedziałem na  schodach przed kuchnią. Przysiadł się i powiedział, że właśnie czyta w Gicie rozdział „Bogactwa Absolutu”. Rano był kompletnie pogrążony w mayi, ale po kilkunastu minutach lektury poczuł, jak jego pociąg do Kryszny rozkwitł. Wystarczył moment czytania Prabhupada.
     Faktycznie. Czasami zapominamy po co tu jesteśmy. A przecież na początku to było zupełnie jasne – pokochać Krysznę. Gadotkacza powiedział, że aby tego dokonać, musimy o Nim myśleć, słuchać, intonować. Miłość nie pojawi się z powietrza. Kiedy widzimy jaki jest Kryszna, to zaczynamy się do Niego przywiązywać. Gdy czytamy: „Jestem zwycięstwem, przygodą, siłą mocnych”, itd. Czytając, jak Kryszna opisuje Swoje chwały, nasze uczucie zaczyna rosnąć. Widzimy, że warto Go kochać. Bo jest najukochańszą osobą na świecie.
     Guru Maharaja powiedział, że prawdziwa miłość jest wtedy, gdy myślimy, że ta druga osoba jest o wiele bardziej warta miłości, niż my sami.
     Gdy tak miotam się w tym chaosie (wewnętrznym i zewnętrznym), politykowaniu, krytykowaniu, to marzy mi się jakieś schronienie. Tym schronieniem jest Kryszna. Z kim mogę mieć prawdziwszy związek, jeśli nie z Nim? Oczywiście z guru maharajem, to fakt. Ale z drugiej strony, to mam wrażenie, że z guru nie można mieć tak bliskich relacji, jak z Kryszną. Przynajmniej nie wyobrażam sobie tego. No bo przecież potrafię zobaczyć siebie z Kryszną, jak wygłupiamy się gdzieś na Goloce, dzielimy jedzenie, bijemy się. Ale nie wyobrażam sobie tego z guru maharajem. Nie rozumiem tego za bardzo.

Wypałki sankirtanowe

Szafranowe stronice 40

30.11.1997 Lubliniec

     Drugi dzień maratonu grudniowego. Zapowiada się niezłe czyszczenie. Jestem w grupie z Viśvarupą, Bartkiem i Arturem. Viśvarupa jest dla mnie ciężki, Bartek jak zwykle –konfliktowy, a z Arturem nie mogę nawiązać porozumienia. A ja? Co nie tak ze mną? Swoje problemy najtrudniej zobaczyć.
     W ogóle wyjazd zaczął się od katastrofy. Najpierw byliśmy w Katowicach. Spedziliśmy tam noc. No i rano zapomnieliśmy spakować kuchni – garnków, łyżek, noży, prowiantu. Zajarzyliśmy dopiero po dojechaniu do Lublińca. Viśvarupa sczyścił nas na maksa. Nie wiem, jak będziemy gotować. Póki co na śniadanie zjedliśmy starego chleba, który zawieruszył się jeszcze z poprzedniego wyjazdu.
     Jest koszmarnie, ale próbuję w tym widzieć rękę Kryszny. Skoro czuję się tak zupełnie sam, to będę musiał polegać tylko na Nim. Nie ma innego wyjścia. I w tej właśnie myśli znajduję pociechę i jakąś cichą radość. Tylko Kryszna może być prawdziwym przyjacielem.

06.12.1997 Kraków

     Nie pojechałem dziś z Viśvarupą. Pokłóciliśmy się wczoraj. Dziś rano powiedziałem mu, że zostaję w świątyni, nie kończę maratonu. Już od dłuższego czasu zgrzytało między nami. Wczoraj dwa razy ostro mnie ochrzanił, praktycznie za nic. Wygląda to tak, jakby za wszystkie niepowodzenia z ostatniego tygodnia obwiniał mnie. Nawet te garnki zostawione w Katowicach. Powiedział nawet, że biję bhaktów! A przecież sytuacja była odwrotna – Bartek mnie walnął, a kiedy następnego dnia chciał powtórzyć, to powiedziałem mu, że mu oddam i stąd wyszło, że „biję bhaktów”. Cholera. Wkurzyłem się. No i przykro. Viśvarupa jest starszym wielbicielem, oczekiwałbym od niego jakiejś bezstronności. Dobiło mnie to.
     Ale konflikt z Viśvarupą nie jest jedynym powodem, dla którego zostałem. Mam po prostu dosyć sankirtanu. Chcę brać udział w porannych programach, służyć Krysznie na spokojnie, mieć co jeść, gdzie spać, jakąś małą szafeczkę na ubrania i książki. A tu ciągle, że „sankirtan jest najważniejszą służbą”, „najszybszą drogą postępu”, „tylko tak można naprawdę zadowolić Krysznę”. Mam to gdzieś. Niech się wszyscy odwalą.

Monday 10 December 2012

Kryszna, Mel Gibson i fruwający abhisek

Szafranowe stronice 39

25.11.1997 Kraków

     Czuję, że coś się zmienia w moim życiu duchowym. Na lepsze. Czuję coraz większą łaskę. Moje modlitwy o wiarę w Kryszne spełniają się. Wierzę, że to dzięki moim prośbom skierowanym do naszych Nitai Gaura Nataraja.
     Pamiętam, że kiedyś, jeszcze w starej świątyni prosiłem Bóstwa, żebym mógł widzieć Je jako osoby, a nie posążki, żebym mógł mieć wiarę w Ich moc. Widzę,teraz, że ta modlitwa się spełnia. Patrze na Bóstwa i nie muszę robić mentalnego wysiłku, żeby widzieć tam Pana Czejtanię i Nityanandę. Czuję ich obecność. Podobnie jest z wiarą w guru maharaja (choć miałem ostatnio ciężkie chwile), w Krysznę. Mam wrażenie, że jestem ciągle chroniony, poprawiany (kiedy zrobię, czy powiem coś głupiego). W momentach największej frustracji, pojawiają się wskazówki, pomocna dłoń, wydarzenie, które wszystko zmienia. To taki dziwne. Po prostu wiem głęboko w sercu, że Kryszna jest przy mnie i osobiście mnie chroni. Tak ważne jest towarzystwo bhaktów. Czy doszedłbym do takich uczuć, gdybym był sam?
     Kilka dni temu odwiedziłem dom. Obejrzałem „Waleczne serce”. Niby maya, ale czułem, że wniósł coś do mojego życia. Bohaterem filmu jest szkocki góral, walczący z Anglikami o wyzwolenie swojej ojczyzny. Bardzo podobała mi się rola Mela Gibsona. Ale nie o to chodzi. Po filmie pomyślałem o Krysznie. Widzę, że mam tendencję, aby patrzeć na Boga, jak na groźnego, odległego władcę i to mi przeszkadza. Jednak po tym filmie spróbowałem wyobrazić sobie Boga, jako taką osobę, jak Mel Gibson w „Walecznym sercu”. Nie jako władcę, ale jako przyjaciela, kogoś kogo się kocha z całego serca, komu się służy nie ze strachu, ale z miłości, przyjaźni. Tak jak ten Wallace. Można go było pokochać, jako wodza, czy przyjaciela, ale nie było w tym czołobitności, czci.
     Wprawdzie to tylko film, ale pomyślałem sobie o ile wspanialszy musi być Kryszna. O ile bardziej godny miłości i przyjaźni. Fajnie byłoby Go pokochać.
     Ostatniej nocy miałem dziwny, ale miły sen. Śniło mi się, że leżałem w łóżku i nagle stałem się lekki jak piórko. Uniosłem się ponad łóżko i zacząłem fruwać po domu. Wreszcie wleciałem do pokoju świątynnego. Na ołtarzu nie było Bóstw. Atmosfera była bardzo odświętna, czułem w powietrzu coś ciepłego, miłego, jak przed Wigilią. Odwróciłem się, szukając wzrokiem Bóstw. I ujrzałem je – stały za mną na małym stoliku. Miały na sobie tylko gamsze, obok nich leżały parafernalia do abhiseku. Podfrunąłem do Nich, nalałem wody do małej konchy i zacząłem Je kapać. Koncha była bardzo mała, więc najpierw oszczędzałem wodę, bojąc se, że braknie, ale zdałem sobie sprawę, że woda się nie kończy. Wręcz przeciwnie – wypływa z konchy wartkim strumieniem, jak z górskiego źródełka. Przestałem więc oszczędzać. Śmiejąc się ze szczęścia polewałem Bóstwa tą mistyczną wodą. Ciężko opisać, jak sę czułem. Bosko.
     Rano przypomniałem sobie moją myśl z poprzedniego dnia. Modliłem się przed Bóstwami. Pomyślałem sobie, że gdyby Kryszna chciał, to mógłby pojawić się przede mną i jakie byłoby to wspaniałe. Ale wtedy zreflektowałem się, że mój zanieczyszczony umysł nie doceniłby tej łaski, skoro przyszła tak łatwo. Przyszło mi jednak do głowy, że przecież Kryszna objawia się cały czas – czy Bóstwo nie jest samym Kryszną? Można na Niego patrzeć, śpiewać, a nawet kąpać. Uderzyła mnie myśl, że przecież my cały czas dostępujemy łaski oglądania formy Kryszny. I faktycznie – nie doceniamy tego.
     Później z Kryszna-namem, Śaśabindu i Arturem zrobiliśmy kirtan dla Bóstwa i tańczyliśmy jak małe dzieci.
     Myślę, że to może stąd ten sen. Jakby Bóstwa potwierdziły moje myśli.

Festiwal z Navinaniradą

 
Szafranowe stronice 38

14.11.1997 Warszawa

     Jesteśmy w Warszawie w świątyni. Dziś pierwszy raz spotkałem słynnego Navinaniradę Prabhu. Ale inspiracja. Emanowało od niego coś takiego… W kirtanie na przykład. Kiedy intonował i tańczył, to miało się wrażenie, że to jakiś wesoły półbóg tańczy z nami. Patrząc na niego, widziałem własne perspektywy. Wiadać było, jak działa ten duchowy proces, jak uwalnia go od brudów, zostawiając coraz czystszą, radosną duszę.
     Wykład też był porywający. Navinanirada mówił z błyskiem w oczach, że jesteśmy rewolucjonistami i zawsze powinniśmy nimi być. Powiedział, że jeżeli uczynimy rozprzestrzenianie tej misji, misją naszego życia, to niemożliwe stanie się możliwym. Zainspirował mnie. Zawsze chciałem być rewolucjonistą, rebeliantem. Teraz mam okazję zrobienia tego w duchowy sposób.
     Navinanirada robi sankirtan od dwunastu lat. Przyłączył się, kiedy miał szesnaście. Widać, że jest rewolucjonistą, czuć to śakti. Chciałbym taki być. Mieć miłość i oddanie dla guru maharaja, misji, Pana Czejtanii, Vaisnavów.
     Nasze problemy kończą się tam, gdzie zaczynają się problemy innych. Szczęście pojawia się tam, gdzie rezygnujemy ze swojego egoizmu i zaczynamy pomagac innym. To jest esencja sankirtanu.
     Dziś na kirtanie byo mi trochę wstyd, gdy patrzyłem, jak Navinanirada tańczył pełen blasku, a ja z boku próbowałem nieporadnie podskakiwać, uchwycony własnym ego i umysłem. Ale byłoby fajnie być już wolnym od tego i walczyć dla guru i Kryszny. Haribol!

15.11.1997 Warszawa

     Dzisiejszy festiwal był wspaniały. Rano brałem udział w służeniu prasadam. Później były dwie godziny z Navinaniradą Prabhu, później znów nakładałem ucztę, po czym znów dwie godziny z Navinaniradą. Praktycznie fruwam pod sufitem. Kiedy dziś opowiadał o sankirtanie, to aż się chciało wybiec na ulice z książkami. W jego ustach brzmi to tak prosto i radośnie, że za cholerę nie potrafię sobie przypomnieć, co mnie wypaliło. Ogień, zapał, żarty, wzruszenia, łzy – tak wyglądają jego wykłady. Mógłbym siedzieć przy nim całymi dniami, i ładować się jego śakti. Czy kiedykolwiek taki będę? Albo chociaż, żebym mógł mieć stałe towarzystwo takiej osoby. To pomogłoby mi wznieść się na platformę służby oddania.
     Gdy to pisałem, Śaśabindu przyniósł mi kubek maha po Navinaniradzie, żebym rozdał bhaktom. Sam też przyjąłem.
     Później, o siódmej był niesamowity kirtan. Mental przeszedł mi całkowicie i skakałem pod sufit, jak sprężyna. Jakbym był rybą w szafranowym morzu. Czad. Znów silnie poczułem, jak dobrze być z wielbicielami. Jeszcze półtora roku temu moje życie było nijakie, głupie, brudne, a teraz? Tańczę z Vaisnavami, wielbię Krysznę, rozprowadzam prasadam, a czasami książki, spotykam świete osoby. To zadziwiające. Czasami aż nie mogę uwierzyć w swoją dobrą fortunę. Wiem, że teraz jestem doładowany festiwalem i Navinaniradą, ale wierzę, że przyjdzie taki dzień, że sam z siebie, bez przerwy będę w ekstazie służył bhaktom, guru i tej misji. Haribol!

Czyszczenie sankirtanowe

Szafranowe stronice 37

10.11.1997 Kraków

     Mieliśmy dziś wyjechać na sankirtan wędrowny – Śyamasundar, Śaśabindu i ja, ale Śaśabindu był zmęczony. W końcu stanęło na tym, że Śaśabindu zostanie, a my ze Śyamasundarem pojedziemy na parę godzin.
     Rano niezłe czyszczenie. Śyamasundar kazał mi pobrać orzeszki od Subala i gdzieś pojechał. Okazało się jednak, że najpierw trzeba było je pobrać z magazynu poza świątynią. Kiedy wrócił i mu to powiedziałem, wydarł się na mnie. Nie wytrzymałem. Wygarnąłem mu, że niesłusznie mnie czyści, to nie moja wina z tymi orzeszkami, ale jego. Powiedziałem, że traktuje mnie jak tępaka, a poza tym słyszałem kiedyś, jak powiedział o młodych bhaktach, że są otępiali, i żeby się lepiej sam otrząsnął. Prawie krzyczałem.
     Wtedy Śyamasundar powiedział mi, że mój umysł nie wytrzymał i wypłynęły na wierzch wszystkie obrazy, jakie chowałem w umyśle. Powiedział, że nie czyści mnie dla własnej przyjemności, ale chciał mi pokazać, że powinienem uczyć się odpowiedzialności. Na przykład jeśli chodzi o te orzeszki, to powinienem spróbować załatwić samochód i kierowcę, i pojechać do magazynu, zamiast czekać na niego.
     Poczułem się jak idiota. Zobaczyłem, że Śyamasundar ma rację. Przecież nic nie stało na przeszkodzie, żebym sam to załatwił. Zamiast tego wolałem być bierny i czekać, aż ktoś coś zrobi. Umysł oszukał mnie kolejny raz.
     Niezła lekcja. Nieraz wydaje mi się, że widzę, kiedy umysł nadaje i choć czasami nie potrafię go kontrolować, to jednak wszystko widzę. Okazuje się, że wielu rzeczy wcale nie widać. 
     Śyamasundar powiedział jeszcze, że jeżeli będę miał mentalność, że wszystko wiem, to nigdy nie znajdę szczęścia, ale jeśli nastawię się, że każdy dzień jest nauką, to będę odczuwał satysfakcję z kolejnych lekcji.
     W końcu pojechaliśmy na ten sankirtan. Śyamasundar z książkami, ja z orzeszkami. Było fajnie, spokojnie. Wszyscy brali, sprzedałem ponad sto paczek.
     Teraz już wieczór, w świątyni. Miałem lekkie spięcie z Robertem i męczy mnie to trochę. Zbliżyliśmy się do siebie ostatnio, nie chciałbym tego skwasić.
     Wczoraj z Arturem, Camasą i Dvaraką ukradliśmy Anancie maha-prasadam i spałaszowaliśmy je przed ucztą. Po uczcie Ananta zaczął szukać sprawców. Powiedział, że to musiały być jakieś świnie. Strasznie głupio mi się zrobiło. Poszliśmy z Arturem do niego i przyznaliśmy się ze skruchą. Trochę rozluźniło to atmosferę. Dziś załatwiłem mangala sweets i dałem je Anancie. Od razu w sercu pojawił się nektar. Kilka minut duchowego szczęścia. Szczęście jest w dawaniu. Haribol!

12.11.1997 Nie Wiem Gdzie

     Wczoraj wreszcie wyjechaliśmy na wędrowny sankirtan. Nie jest łatwo. Mimo tego, że ostatnio wyjaśniliśmy sobie różne rzeczy ze Śyamasundarem, to ciężko mi go tolerować. Najbardziej tego, jak się rządzi.
     Chciałbym, żeby atmosfera była czysta, żebyśmy wszyscy służyli Krysznie w ekstazie, ale nie daję rady. Co za maya. Mam nadzieję, że Kryszna to jakoś rozwiąże, bo ja nic nie poradzę.

później

     Ale kanał. Siedzę w vanie. Takiego doła dawno nie miałem (ha, ha, czy nie jest tak przy każdym dole?). Przez trzy godziny rozprowadziłem jakieś dwadzieścia paczek orzeszków i mam już dosyć. Na dziś koniec, nie dam rady wyjść na ulicę. Na samą myśl chce mi się rzygać.
     Nie chodzi nawet o ulicę. Boję się, że Kryszna odrzuci mnie z powodu mojego nieudacznictwa. Przecież mógłbym rozprowadzać, tylko nie mogę (?) się przełamać. Jestem rozerwany od środka. Rozżalony.
     Najbardziej tym, że przecież robię wysiłek, chcę i próbuję być bhaktą, a nie wychodzi. Ciągle pozostaję małym, dumnym gnojkiem. Nie ma szczęścia, cholera. Kiedy siedziałem trzy tygodnie w świątyni, miałem dosyć, chciałem wyjechać na sankirtan. No a teraz jest jeszcze gorzej. To gdzie mam to swoje miejsce w świadomości Kryszny?
     Sankirtan byłby piękny, gdybym znalazł tu przyjaźń, przygodę, walkę, ale jak na razie jest tylko brodzenie w smole i czasami kropla satysfakcji, kiedy uda się zdobyć jakiś rezultat. I to wszystko. Co za frustracja. Jestem po uszy pogrążony w swoich uwarunkowaniach i wygląda na to, że nic nie mogę z tym zrobić.
     Gdy wspominam moje dawne życie – mięso, alkohol, klej, seks, wykorzystywanie innych, to wiem, że nie chcę do tego wracać, nie ma takiej szansy, ale z drugiej strony wygląda na to, że nie dam rady się wznieść duchowo. Co więc mam zrobić? Kiedykolwiek udaje mi się (albo myślę, że mi się udaje) zrobić jakikolwiek postęp, to od razu spadam z powrotem na swój poziom.
     Mógłbym teraz wyjść na ulice i wbrew sobie zacząć podchodzić do ludzi, ale mam taki wstręt na samą myśl, że nie dam rady.
     Chcę być bhaktą, ale potrzebuję pomocy, samemu nie umiem.
     Kryszno, podobno pomagasz wielbicielom. Może i nie jestem prawdziwym wielbicielem, ale zrób coś takiego w moim sercu, żebym mógł być Twoim sługą.

później

     Właśnie Śaśabindu wpadł po książki i powiedział z uśmiechem, że to wspaniale być użytecznym w tej misji i z powrotem wyskoczył w ekstazie na ulicę.
     Rozpłakałem się. Też bym chciał być choć trochę użyteczny.

Przeprowadzka z Podedworza na Wyżynną cz.2

 Szafranowe stronice 36

30.10.1997 Kraków

     Przeprowadzka trwa już ponad tydzień. Nie pisałem, bo szczerze mówiąc nie miałem ani czasu, ani energii. Ostatnie kilka dni jestem już na granicy wypalenia. Wieczorem wracamy ze służby i jestem tak zmęczony, że nie daję rady nawet czytać. Padam w śpiwór i zasypiam jak kamień. Od pięciu dni nie miałem w ręce książki Śrila Prabhupada. Do tego wszystkiego pracowałem pod Vanamalim Prabhu, a on potrafi dać w kość. Wczoraj myślałem, że już po mnie. Nie mogłem mantrować, a później tak jakoś się stało, że wszyscy mnie czyścili i docinali. Viśvarupa, Ananta, Waldi, Vanamali – wszyscy coś do mnie mieli. Myślałem, że się popłaczę.
     Wróciliśmy późno, bo około siódmej wieczorem. Wypiłem gorące mleko, zjadłem purisa i po przeczytaniu jakichś dwóch zdań głowa opadła mi na poduszkę. Przyśnił mi się guru maharaja. Siedzieliśmy w jakiejś dużej Sali. Trivikrama Maharaja siedział przede mną, tak że widziałem tylko tył jego głowy. W tym śnie byłem tak samo wypalony, jak na jawie. Guru maharaja poczuł to ode mnie. Odwrócił się i uśmiechnął się w taki sposób – trochę nabijający się, ale tak pozytywnie, ojcowsko, przyjacielsko. Później spoważniał i wysłał mi spojrzenie podtrzymujące na duchu, jakby mnie pocieszał i mówił, żebym wytrzymał. Obudziłem się.
     Poranek po tym śnie nie był jakiś spektakularny, ciągle czułem się wypalony, ale później, przy rozdziale służby coś się zmieniło. Miałem znowu być pod Vanamalim, ale okazało się, że Waldi nie jedzie z grupą Viśvarupy, bo musi pomagać Anancie przy gotowaniu. W zastępstwie pojechałem ja. Z Viśvarupą jest spokojnie. Wreszcie trochę wyczytałem, miałem czas na posłuchanie wykładu guru maharaja i już czuję się dobrze.
     Słyszałem kiedyś, że jeśli śni się guru, to jest to jego łaska. Jestem więc wdzięczny. Pomógł mi ten sen odnaleźć się, nabrać sił.
     Czasami mam wrażenie, że nie czuję nic do guru maharaja, a czasami to nawet, wbrew własnej woli krytykuję go w myślach, ale czasami, jak teraz, to czuję właśnie wdzięczność i przywiązanie. Zawsze rano modlę się do Nitai Gaura Nataraja o miłość i oddanie dla guru maharaja.

03.11.1997 Kraków

     Narzekania ciąg dalszy. Ten dziennik jest litanią skarg i mentali. Mam dosyć. Ostatnie dwa dni spędzone na cmentarzu (Wszystkich Świętych). Od rana do wieczora sprzedając orzechy i kadzidełka, walcząc ze strażnikami miejskimi, którzy co chwila nas wyrzucali. Dziś myślałem, że odpocznę, ale Vanamali Prabhu zwinął mnie i garstkę brahmacarinów, żeby dkończyć przeprowadzkę. Trwało to może z pięć godzin. Paskudnie sę czułem. Nic mi się nie chciało. Nie chodzi tylko o doła, ale po prostu nie wyrabiam już fizycznie. Przecież to już tyle dni ciężkiej harówki od rana do wieczora.
     Później był kirtan, okrążanie wzgórza Govardhana. Dół przeszedł na chwilę. Kirtany w tym nowym miejscu są wspaniałe. A później wszystko wróciło.
     Myślę, że Viśvarupa coś do mnie ma. Z jednej strony to głupie myśleć w ten sposób o starszym, zaawansowanym wielbicielu, wiem. Ale widzę, jak zachowuje się w stosunku do mnie. Naśmiewa się, docina, a kilka razy zauważyłem, że patrzy na mnie z niechęcią. Głupio się z tym czuję, niezręcznie, nie wiem za bardzo, co mogę zrobić. Jestem na takim etapie, na jakim jestem, nie zmienię tego na siłę.
     Nie chodzi zresztą tylko o Viśvarupę. Ostatnio coś ciężko mi z bhaktami. Z mojej strony lubię ich, cenię, ale mam wrażenie, że są dla mnie ciężcy. Czasami było wspaniale, wymiany, harmonia, a czasami jest właśnie tak, jak teraz – jakaś niechęć, niedopowiedzenia, urazy. Może to test od Kryszny? Czego mam się nauczyć?
     To był ciężki okres z tą przeprowadzką. Może pojadę do domu? Odpocznę, poczytam, pomantruję na spokojnie i zainspiruję się do towarzystwa bhaktów.

Saturday 8 December 2012

Przeprowadzka z Podedworza na Wyżynną cz.1


Szafranowe stronice 35

22.10.1997 Kraków

     Jesteśmy – cała świątynia – w trakcie przeprowadzki do nowego miejsca. Koniec ery Podedworza, czas na erę Wyżynnej. Ciekawe, co czeka mnie w nowym miejscu. W sumie nowa świątynia jest niedaleko, może z dwadzieścia minut spaceru od Podedworza.
     Nie wyjechaliśmy na sankirtan. Czeka nas dużo pracy przy przeprowadzce. Następnym razem wyjeżdżam chyba z Viśvarupą i Mucukundą. Jeszcze nie byłem z Mucukundą. Podobno u niego w grupie jest najlepsze jedzenie – kupuje nawet oliwki i ser żółty. Mmm…
     Kilka dni temu miałem fajne przeżycie. Zaczęło się tak, że dopadł mnie poranny mental. Jakoś przeżyłem mangala-arati, japa, dotrwałem nawet do powitania Bóstw, ale stwierdziłem, że zostanę tylko do pujy dla Śrila Prabhupada, no i się urwę, schowam do jakiegoś kąta i skończę rundy. Kryszna-nam prowadził kirtan. Już miałem czmychnąć, ale stwierdziłem, że zostanę odrobinę dłużej. Pomyślałem, że powinienem się przełamać i zostać na kirtanie, chociaż go nie czułem. W końcu harinama-sankirtana to proces duchowy dla tego wieku, więc czemu by nie zostać? I zostałem. Z momentu na moment schodziła ze mnie ciemna chmura i zacząłem czuć radość. W końcu została nas czwórka – Kryszna-nam, Marcin, Waldi i ja. Tańczyliśmy, śpiewaliśmy i było tak fajnie, że zaczęliśmy się śmiać, żartować do siebie, wygłupiać się. Po prostu jakaś taka przyjaźń, duchowa harmonia.
     Po kirtanie Grzegorz zagrał Damodarastakę (ten to śpiewa pięknie!). Kiedy otwierałem śpiewnik, otworzył się na obrazku przedstawiającym Krysznę i gopi, kąpiących się w Yamunie. I jakoś tak się stało, że wciągnął mnie ten obrazek mocno, jakby to było jakieś duchowe zdjęcie, a nie rysunek. Nie mogłem oderwać oczu. Poczułem, że to okno do świata duchowego i Kryszna naprawdę tam jest, dokładnie w tym momencie. Pluska się w wodzie ze swoimi ukochanymi, słychać śmiech, świeci księżyc, czuć zapach kwiatów i tataraku.
     Myślę, że Kryszna chciał mi pokazać, że pomimo okrywających nas materialnych cech, oporów, powinniśmy za wszelką cenę kontynuować, choćby wydawało nam się to zupełnie bez sensu, i w końcu wyłamiemy się poza ograniczenia materialnego umysłu. I już zawsze będziemy tam, z Kryszną. Warto było zostać na tym kirtanie.

23.10.1997 Kraków

     Świadomość Kryszny jest najcudowniejszą rzeczą, jaka mi się przydarzyła. Przez ten rok (przyłączyłem się we wrześniu, 1996) przeżyłem więcej, niż przez całe swoje życie. Takich ludzi, jakich spotkałem tutaj, nigdzie nie ma na świecie. Śaśabinbdu, Viśvarupa, Auttareya, Madana, Martanda, Kryszna-nam, Śyamasundar, Mucukunda, Marcin… Jestem wdzięczny, że mogę z nimi tu być.
     Auttareya Prabhu powiedział kiedyś, że jego życie było szare, ale odkąd dodał do niego Krysznę, to przeżył takie przygody, że w życiu nikt by mu nie uwierzył. Ja może i nie miałem jeszcze tylu przygód, ale to co już z bhaktami przeżyłem – te emocje, a nawet zmagania – to coś mistycznego. Mistycznego w tym sensie, że poza karmą. Jakbym „wybił” się z karmy i teraz prowadzę życie poza karmą, ucząc się życia dla Kryszny i Vaisnavów.
     Poczucie spokoju i bezpieczeństwa w kontakcie z wiedzą, którą dał nam Śrila Prabhupada dodaje otuchy. Do tego dochodzi nektar towarzystwa bhaktów.
     Gdy dzisiaj wszyscy razem przenosiliśmy książki do nowej świątyni, zrobiło się bardzo rodzinnie, przyjaźnie. Każdy z bhaktów lśnił swoją osobowością, indywidualnością, aż chciało się spijać ich cechy, żarty, ciągłe nawiązania do Kryszny. Może i są jakieś błędy, jakieś wady, ale to tylko małe pozostałości materii, spod których coraz jaśniej przebija się dusza. Z towarzystwem bhaktów nie może się równać nic w tym materialnym świecie. Nikt nie jest taki jak Vaisnava.
     Naszły mnie też refleksje o sankirtanie i w ogóle o służbie oddania. Szukam smaku, emocji, doświadczeń. Zazdroszczę Auttareyi jego przygód, ale przecież, gdy całkowicie zaangażuję się w nauczanie i służbę dla mistrza duchowego, to wszystko może się wydarzyć, ale to dosłownie wszystko. Przecież ograniczenia istnieją tylko w królestwie karmy. Czyli poza karmą nie ma żadnych granic. Jedyną granicą jest stopień naszego oddania. Wystarczy przestać być krpana – skąpcem, a stac się dasa - sługą. Nie będzie wtedy potrzebne ubieganie się o spełnienie marzeń, pragnień. Kryszna jest Bhagavanem – tym, który posiada pełnię sześciu bogactw. Jaki ma więc sens ubieganie się oddzielnie o cokolwiek, skoro On ma wszystko, może nam więc wszystko dać?
     Czasami niełatwo jest stosować to w praktyce. Wchodzi ignor, pożądanie, strach i inne rzeczy, ale dzięki kroplom nektaru spływającym poprzez mistrza duchowego i bhaktów, możemy wierzyć, że stan spokoju, oddania, szczęścia i entuzjazmu może trwać zawsze. Myślę, że warunkiem są trzy rzeczy – silne pragnienie, łaska Guru i towarzystwo Vaisnavów. Dlatego zawsze rano modlę się o służbę dla bhaktów, wiarę i oddanie dla guru maharaja, i o to, żebym mógł rozprowadzać książki. Gdy Kryszna da mi to wszystko, moje życie będzie doskonałe. I wtedy, jakby przypadkiem, te wszystkie rzeczy – upragnione przygody, podróże, przyjaźnie, doświadczenia – wszystko to przyjdzie samo. Ale wtedy nie będę już chciał czerpać z tego przyjemności, rozumiejąc, że jestem tylko sługą. Ten duchowy proces to taka łaska, Kryszno.
     Dziś na wykładzie guru maharaja powiedział, że aby pokochać Krysznę, trzeba zrozumieć, że jest On osobą.

Maraton Iskcon Guru cz.3



Szafranowe stronice 34

14.10.1997 Oświęcim

     Uff… ale ciężki dzień. Dawno tak nie cierpiałem. Byłem na ulicy i w ogóle nie mogłem przebić się przez umysł. Podpowiadał mi głupie rzeczy, dołujące klimaty. Zlepił mnie taki ignor, że nic, ale to dosłownie nic nie byłem w stanie zrobić. Wróciłem do vana, poleżałem chwilę patrząc w ścianę i po godzinie znów się zmusiłem i jakoś wydusiłem czterdzieści paczek orzeszków i Reinkarnację.
     Nie wiem, dlaczego tak jest, że w jeden dzień ekstaza, a w drugi dół. Trochę się jednak domyślam. Wczoraj w Bielsku, gdy szło tak dobrze i miałem wpływ na ludzi, to chyba trochę czerpałem przyjemność z tego, że mam nad nimi jakąś moc. Pomodliłem się wtedy do Kryszny, żeby pomógł mi pamiętać, że ta moc jest Jego, nie moja. No i pomógł. Dziś poczułem, że bez Jego wsparcia jestem tylko małą, zagubioną jivą, pełną pożądania, okrytą ignorancją, nijaką. Jestem wdzięczny za tą lekcję, choć wcale nie jest za przyjemna. Haribol!

15.10.1997 Żywiec

     Kolejny okropny dzień na sankirtanie. Rano miałem wrażenie, że będzie dobrze. Najpierw w czasie japa miałem problemy ze skupieniem. W sumie od kilku dni nie jest łatwo, ale dziś zrobiłem duży wysiłek. Modliłem się do Kryszny, żeby mi pomógł. Wtedy Kryszna-nam przerwał intonowanie i spytał, czy w czasie mantrowania czuję relację z Kryszną. Odpowiedziałem z gorzkim uśmiechem, że nawet nie słyszę maha-mantry, co tu mówić o jakichś duchowych emocjach. Wtedy Kryszna-nam zaczął mówić o znaczeniu świętego Imienia i o różnych doświadczeniach, jakie miał podczas intonowania. Przypomniałem sobie jaki miałem odlot na początku mojej przygody ze świadomością Kryszny, kiedy zostałem brahmacarinem w Krakowie. To była inspiracja, prawdziwy nektar płynący z kirtanu, japa, wykładów. To wspomnienie i słowa Kryszna-nama dały mi poczucie, że Kryszna opiekuje się mną i próbuje mi pomóc, za pośrednictwem bhaktów.
     No więc poranek był inspirujący. Ale później, na ulicy, to koszmar. Poprosiłem Viśvarupe, żebym mógł z nim rozprowadzać, bo sam nie dam rady, ale sobie poszedł i zostałem sam na sam z nieprzyjazną ulicą. Rozprowadzałem przez chwilę z rozpędu, sprzedałem 1 WOŚ i 1 R, ale później już nikt nie brał, więc przestałem nawet podchodzić. Zarzuciłem dwie tubki mleka zagęszczanego i słoiczek powideł śliwkowych. Zacząłem się rozczulać nad sobą – że wszyscy mnie zostawili, że jestem sam, że ludzie mnie odpychają, że Kryszna o mnie nie dba. I tak to trwało parę godzin. Tak zwana platforma mentalna. Czysty nektar.
     Teraz jest już po. Siedzimy u Devedravandyi, po prasadam, Visvarupa i Kryszna-nam czytają śastry, a ja siedzę pod oknem i rozpamiętuje ten dzień. Głupio mi wobec bhaktów, bo pokazałem im, że mam za złe, że zostawili mnie samego na ulicy, kiedy potrzebowałem pomocy. Chyba wzbudziłem w Viśvarupie poczucie winy, no i źle mi z tym.
     No a jutro kolejny dzionek sankirtanu. Eh…

Thursday 6 December 2012

Maraton Iskcon Guru cz.2

Szafranowe stronice 33

13.10.1997 Bielsko Biała

     Minął pierwszy dzień drugiego tygodnia Maratonu ISKCON Guru. Dużo lekcji. Wyszedłem na ulicę z orzeszkami. Zobaczyłem mnóstwo akwizytorów i umysł mi ostro poszedł. Jak się tu przebić pomiędzy tych uśmiechniętych, sztucznych handlarzy w tanich garniturach? Poza tym to było zbyt blisko moich rodzinnych stron. Jakoś mi to zgrzytało. Chciałem zwiać do samochodu. Czułem, że nie sprzedam ani paczki. Wtedy złapał mnie Viśvarupa, który spokojnie pykał sobie książki ulicę obok. Zaczął mobilizować mnie do walki. Co miałem robić? Zacząłem łazić, ale nic mi nie szło. Do czternastej rozprowadziłem jakieś dwadzieścia paczek. Znów zjawił się Viśvarupa. Powiedział, że najważniejsze jest moje pragnienie i kiedy będę miał świadomość służenia Krysznie, to wszystko, ale to dosłownie wszystko się może zdarzyć. Wszyscy będą brali, a nawet sami do mnie podchodzić. No i spróbowałem go posłuchać.
     Co się działo! Nie wiem jak to opisać, aż się niezręcznie czuję z tym długopisem. To jest tak, jakby świadomość wzniosła mi się na wyższy poziom, a kiedy wszystko wróciło do normy, tak jak teraz, to brakuje słów, a samo doświadczenie staje się dosyć mglistym, choć przyjemnym doświadczeniem. Pozostał smak czegoś wyższego.
     No więc zacząłem się modlic do Kryszny, żeby mnie użył, jako swoje narzędzie. Powoli zaczęła mnie napełniac jakaś energia, pewność siebie, czy raczej pewność obecności Kryszny. Nagle już się nie bałem, już nie miałem mentalu – z przejrzystą, cudownie świetlistą świadomością, podchodziłem do ludzi, a ci, i to prawie każdy z nich, reagowali, śmiali się, rozmawiali, brali orzeszki, a nawet sami podchodzili. Tak, jak powiedział Viśvarupa.
     W pewnym momencie spotkałem Piotrka, dawnego kolegę ze studiów. Sympatyczny gość. Pogadaliśmy trochę, opowiedziałem mu o moim życiu mnicha, o świadomości Kryszny. Jeszcze bardziej mnie to doładowało. Pożegnałem się z Piotrkiem i wróciłem do rozprowadzania. Tym razem zacząłem po prostu mówić ludziom, że jestem mnichem z Hare Kryszna, a te orzeszki to prasadam, czyli jedzenie ofiarowane Bogu. Wszyscy się śmiali, brali, intonowali. Przecież to jest niemożliwe, a jednak. Widziałem, jak działa Paramatma w sercach żywych istot. Niktórzy przechodnie nie chcieli się zatrzymywać, ale  po chwili stawali jak slup soli, zawracali i brali orzeszki.
     Nie wiem, na ile to przydatna informacja, ale nawet dziewczyny zaczęły się oglądać za mną, uśmiechać się zalotnie, nawet kiedy były z chłopakami.
     Prosiłem też wszystkich, żeby intonowali Hare Kryszna i większość nie miała z tym problemu. To była radość. Chciałem tam być na zawsze, na tej ulicy, nigdy nie przestawać. Wolność od ego to największa chyba rozkosz, a w tamtym momencie nie miałem ego, ale byłem Kryszny. Taka prosta rzecz. Liczy się pragnienie i modlitwa, a Kryszna może wznieść nas na najwyższy poziom swiadomości. I wtedy nie ma żadnego problemu, żeby ludzie brali prasadam, czy książki, czy żeby intonowali. Wyczuwają, że ta osoba, która do nich podchodzi nie ma ukrytego interesu (czy to pieniądze, czy docenienie), ale chce im z całego serca pomóc. Jay!

Tajemnica szczęścia

Szafranowe stronice 32

12.10.1997 Kraków

     Dzisiejszy dzień był nektariański! Jest to jeden z tych dni, które będę wspominał, kiedy znów wyląduje z tubką mleka, na jakiejś śmierdzącej ławce w parku. Czuję, że to łaska Kryszny, guru, bo przecież ja sam nie zrobiłem nic specjalnego, żeby na to zasłużyć. Może to jakaś nagroda za to moje marne zmagania na sankirtanie? Niby próbowałem. Wtedy nie wydawało mi się, że moje wysiłki mają jakiś skutek, ale może teraz zaowocowało to duchową świadomością?
     Małe rzeczy.
     Zaczęło się rano. Podczas japa podszedł do mnie Śyamasundar. Popatrzył na mnie przez chwilę w milczeniu, po czym powiedział, że gdyby spotkał mnie na ulicy, wziąłby mnie za potencjalnego wielbiciela. Sprawiło mi to dużą radość. Ostatnio miałem „lekki” kryzys mojej bhaktowskiej tożsamości. Po przejściach na sankirtanie (z pożądaniem i ignorancją) zacząłem kwestionować siebie, jako wielbiciela. No ale już jest lepiej.
     Później służyłem podczas rozdawania prasadam. To zawsze wyciąga z doła.
     Po prasadam podszedł do mnie Łukasz.
     - O ile się nie mylę, to znasz się na masażu? – spytał.
     Od kiedy zostałem masażystą guru maharaja, wszyscy zaczęli uważać mnie za eksperta, a ja przecież w ogóle się nie znam. No ale odpowiedziałem, że tak.
     - No bo Nrsmha Kavaca ma coś z kolanami, strasznie go bolą, przydałby się mu masaż.
     Ucieszyłem się ze sposobności służby. Podszedłem do Kavacy Prabhu i powiedziałm, że nie jestem ekspertem, ale zrobię, co mogę. Odpowiedział, żebym się nie martwił i że się cieszy, że ktoś mu pomoże. To było świetne. Masowałem te jego bolące kolana i czułem jak serce mi rośnie. Służenie to jest największa radość. Dlaczego to takie oczywiste, a jednak tak łatwe do zapomnienia? Momenty największej radości dało mi właśnie służenie. Jednak pamietam o tym tylko wtedy, kiedy mam dobrą świadomość. Kiedy jestem w mayi, to tak jakbym miał amnezję. Dziwne.
     To jest szczęście zupełnie innej kategorii, niż to materialne. Jest nie tylko większe, ale jakby umieszczone na całkiem innym biegunie, niż materialne zadowolenie. Kiedy jestem w dołku próbuję to w sobie sztucznie wzbudzić, ale robię błąd, ponieważ nakierowuję się na siebie, na własne zadowolenie. Sprawa wygląda jednak tak, że trzeba służyć innym bezinteresownie, sprawiając, żeby oni byli zadowoleni, a wtedy prawdziwe szczęście przychodzi automatycznie. To jest taka prosta idea, a jednak tak odległa od większości ludzi. I ode mnie też, bo ile mam takich momentów w życiu? Jak to utrzymać? Tak łatwo wymyka się z ręki.
     Trzeba być czujnym i łowić okazje służenia wielbicielom. To jest sekret.
     Później spotkałem w korytarzu Śri Prahlada. Choć było brudno, chodził w samych skarpetach. Dałem mu moje klapki, tłumacząc, że nie potrzebuję ich teraz, będę mantrował w świątyni. I znów radość w sercu. I smak do mantrowania.
     Wcześniej miałem napisać o pewnym wersecie, ale mi wyleciało z głowy i teraz sobie przypomniałem. Jest taki werset w Bhagavad-gicie, który mówi, że jeśli ktoś jest zbyt mało inteligentny, aby zrozumieć służbę oddania, ale ma szczere serce, to Kryszna, jako Paramatma, inspiruje go od środka. Właśnie coś takiego czuję. Nigdy sam nie doszedłbym do takich wniosków i przemyśleń. Mam wrażenie, jakby coś ze środka, zupełnie niezależne ode mnie, mówiło mi „zrób to, zrób tamto, prawda jest taka i taka”. To jest to samo uczucie, które miałem kiedyś na sankirtanie (zapisek z 26.09.1997). Pewnego rodzaju słodycz. Że nie jest się samemu. Że jest się pod opieką kogos wyższego i że ten ktoś – Kryszna, używa nas do służby oddania. I to nie do służby dla Niego, ale dla Vaisnavów. Ten proces jest niesamowity!
     A jeszcze później Marcin zaproponował, żebyśmy zrobili kirtan na pożegnanie bhaktów. Zaczęliśmy we dwójkę, ale zaraz dołączyła się cała świątynia i wszyscy skakaliśmy jak szaleńcy, odprowadzając naszych gości do samochodu. Tak się to robi.
     Gurudeva, pozwól mi zawsze służyć tobie, Vaisnavom, tej misji i Krysznie. Naucz mnie nie myśleć o sobie i zrób tak, proszę, żeby ta misja stała się celem mojego życia. Haribol!

Maraton Iskcon Guru cz.1

Szafranowe stronice 31

07.10.1997 Bojanów

     No więc Maraton Guru ISKCONu.
     Drugi dzień na książkach. Trochę się zmagam, ale jednak jest wielka ulga po przymusowym urlopie w świątyni. Czuję, że robię to, co powinienem robić. Na przykład dziś – cały dzień walczyłem. Nie dość, że nie szły mi książki, to nie czułem żadnej duchowej emocji. Ale kontynuowałem. I gdy pojechaliśmy z Viśvarupą po Kryszna-nama, żeby odebrać go z ulicy, gdzie robił sankirtan, to wyskoczyłem na chwilkę z książkami. I wreszcie to poczułem! Praktycznie fruwałem po ulicy, moim największym marzeniem było, żeby wszyscy mieli te książki, z uśmiechem podchodziłem do każdego – młodego, starego, gurbego, chudego, normalnie do kazdego. To było wprawdzie tylko kilkanaście minut i nie rozprowadziłem wiele (trzy WSS i cztery R), ale całkowicie zmieniło to moją percepcję świata. Przez cały dzień czułem, że coś nie gra, cos mi nie wyszło, ale w tych kilku minutach wieczorem, odbudowałem się i poczułem, że „to” się stało. Eh, Boże, chciałbym mieć taki nastrój przez cały dzień, a nie tylko przez krótką chwilkę pod koniec dnia.
     Widzę, jak sankirtan oczyszcza. Nie ma kwesti duchowej, czy emocjonalnej „suchości”, której tak nienawidzę. Wręcz przeciwnie – kiedy jestem na sankirtanie, to czuję się żywy, napełniony emocjami. Kocham wtedy bhaktów, chcę z nimi być zawsze.
     Dziękuję ci gurudeva i Kryszno. Jestem głupcem, nic nie umiem zrobić, jak trzeba, mam materialne motywację, chcę od was różnych rzeczy, szczególnie tej duchowej rasy, która podobno jest tak cudowna, ale wy zabieracie ode mnie te motywacje i pozwalacie mi po prostu robic służbę, choć przecież nie mam żadnych kwalifikacji. Dziękuję wam też za towarzystwo takich wielbicieli, jak Viśvarupa, Kryszna-nam, czy Bartek, który mimo naszych spięć jest fajnym bhaktą.

11.10.1997 w drodze, pod Rzeszowem

     Uff, to był ciężki tydzień. W ogóle mi nie szło na książkach. Rozprowadzałem trochę orzeszki, ale nawet rozdawanie prasadam nie uratowało mnie od mayi. Nie wiem, jak to się stało, ale przestałem myśleć o Krysznie. Zacząłem się oglądać za kobietami (za jedną nawet szedłem przez chwilę!), paliło mnie pożądanie, czułem oblepiającą mnie tamo-gunę. Dobrze, że są jeszcze tubki z mlekiem zagęszczanym, bo nie wiem, jakbym skończył.
     Dziś już jest lepiej. Rozprowadziłem pięćdziesiąt paczek orzeszków. Później zainspirowany przez Kryszna-nama wziąłem stos książek, ale nie sprzedałem ani jednej. Nie wiem, co się stało. Dużo strachu się najadłem. Zdałem sobie sprawę, jak łatwo może mnie przykryć materialna natura, iluzja, zapomnienie o celu życia. Wystarczy chwila nieuwagi, a z powrotem wyląduję na materialnym smietniku. Muszę modlić się do Kryszny. Choć tego nie czuję, to On na pewno mi pomoże.

 Wieczorem, już w Krakowie

     Ale się cieszę, że już wróciliśmy. Może i meczę się, kiedy musze zostawać w świątyni na dłużej, ale te powroty… Uwielbiam je!
     Okazało się, że w świątyni gości Śri Prahlad, Nrsmha Kavaca i kilku innych bhaktów z turu. Śri Prahlad zrobił wykład, a później taki kirtan, że hej! Trwał ponad godzinę. Było to coś niesamowitego. Przyznaję – nie udało mi się całkowicie pokonać umysłu, ale czuje się oczyszczony. Modliłem się do Pana Czejtanii, żebym całkiem był wolny i wzniósł się ponad siebie, ale widocznie coś jeszcze robię nie tak. Materialne pragnienia mnie wstrzymują. Chciałbym ich już nie mieć. Kiedy wreszcie?

Przymusowy urlop

Szafranowe stronice 30

28.09.1997 Kraków

     Mam grypę. Staram się robić, co tylko mogę, żeby się jej pozbyć, ale nic nie pomaga. Jutro mam jechać na sankirtan z Viśvarupą i Marcinem, ale nie wiem, jak to zrobię w takim stanie. Szkoda mi będzie spędzić tydzień w świątyni. Zainspirowałem się ostatnio do rozprowadzania książek, a tutaj choroba.
     Czuję, że dobrze mi z bhaktami. Nigdzie nie ma takich ludzi. Są mili, radośni, współczujący. Kryją w sobie tyle cennych przemyśleń, znają opowieści o Krysznie, a na dodatek chcą się tym dzielić! Mówią ciągle o Bogu i jego wielbicielach. Niezłe.
     Kiedy sobie przypomnę moje życie przed bhakti… Dreszcze przechodzą. W świecie materialnym każdy chce tylko dla siebie, każdy myśli tylko o sobie, chce być w centrum. Cholera… Sam taki byłem i chyba ciągle jestem.
     A tutaj? Jest wieczór, ale nikt nie idzie na piwo. Z dołu dobiega muzyka Gaura-arati, mrdanga, karatale, śpiew, śmiech. Wszyscy wielbią Krysznę. Czysty nektar po prostu.
     Nigdy nie chcę stąd odejść. Proszę Cię, Kryszno, żebym zawsze miał wiarę i siłę, żeby być bhaktą. Tylko Ty i guru maharaja możecie mi pomóc. Sam nie dam rady zrobić nic. Haribol.

29.09.1997 Kraków

     „Najważniejszy jest nastrój bezradności. Nie trzeba go wzbudzać sztucznie. Wystarczy uświadomić sobie, że rzeczywiście nic nie zależy od nas. To uczyni nas pokornymi. I trzeba zawsze modlić się do Kryszny”

     Leżę w śpiworze i zdycham. Jednak mnie ścięło. Nie pojechałem na sankirtan. Był ze mną przed chwilą Śaśabindu. Powiedział dwie fajne rzeczy. No więc najpierw powiedziałem, że jestem zły, ponieważ ostatnio zaczęło mi się podobac rozprowadzanie książek, a tu jak na złość, muszę leżeć w łóżku (tzn. w przenośni, bo naprawdę to leżę na podłodze). Śaśabindu powiedział na to, że mogę rozprowadzać na planie mentalnym. Tak jak ten bramin, który ofiarowywał Krysznie w umyśle słodki ryż i poparzył się. Mogę przymknąć oczy i wyobrazić sobie, że jestem na ulicy, czuję współczucie i podchodzę do ludzi, żeby ofiarowac im łaskę Kryszny. I to będzie prawdziwe, bo sankirtan jest transcendentalny, czyli nie ma znaczenia, czy robimy go na planie mentalnym, czy dotykalnym.
     - Możesz strzelić ze setkę książek przed snem. I to dużych – zażartował.
     Druga rzecz, jaką powiedział – żeby patrzeć na problemy życiowe, jak na przeciwności wysłane przez Krysznę, żeby mnie umocnić w życiu duchowym. Myśląc w kontekście moich problemów z wiarą, czy z mataji Z., to brzmi pocieszająco.

02.10.1997 Kraków

     Aaaaa! Już chcę na sankirtan! Te parę dni w świątyni mnie wykończyło. Zero służby oddania, czuję się, jakbym zmarnował cały tydzień. W sumie dużo czytałem i uczyłem się angielskiego, ale bez praktycznego zaangażowania, to nie to. Tak, jakbym nie był blisko Kryszny.
     Gdy rozprowadzam orzeszki (albo sporadycznie książki), to czuję, że Kryszna jest bardzo blisko, jakby stał tuż za mną. A tutaj… W ogóle dziwny nastrój. Mam na myśli klimat wśród bhaktów świątynnych. Kłócą się ze sobą, nie ma żadnej etykiety, dowcipkują z mataji, a niekiedy są nawet wulgarni. Mam już dosyć. Na sankirtanie jest inaczej. Po dniu rozprowadzania ma się wrażenie, że wszystkie brudy spłynęły i jest się czystym. Można słuchać rund, czytać, rozmawiac o Krysznie. Jakby codziennie przechodziło się nowy chrzest. Tęsknie za tym cholernie.
     Jestem w świątyni już kilka dni i choć robię, co mogę, nie udaje mi się wyrwać zza tej materialnej zasłony – mataji Z., bhakta Grzegorz, Mariusz, choroba… Jakbym był przykryty ciężkim kocem. Na szczęście w poniedziałek ruszamy w trasę! Haribol!

Sunday 29 July 2012

A Beautiful Festival

Festival Saragrahi 2012 Czarnow, Poland

     These days they say that story shouldn’t start from the beginning. If you want to intrigue readers you better pick it somewhere in the middle or even in the very end. Well I don’t know how this tale ends (I can only hope for the best), and it started like for all of us – in the dawn of time, long before the memory can reach, there was a wandering lost soul and a sadhu with a merciful heart. Maybe some adventurous Portuguese merchant of old stepped out of his ship in the Bombay’s dock and passing near an old Vaisnava mendicant casually threw him a copper coin and the Vaisnava smiled. Or maybe a young prostitute from Dar es Salaam gave a mango fruit to a young immigrant boy running through the dusty, African streets, whose father happened to be a worshipper of Visnu and later offered that fruit to his beloved deity. Or maybe once there was an ugly puppy dog trudging near the temple… There is beginning to all our journeys.
     But let’s start from the middle…

* * *
     The sadhu stepped into the temple room and I realized that my heart is as messy as the last year, when I saw him last. I still liked Jeniffer Connely, stories about Sandman, I wasn’t reading labels on the chocolate bars, I was still choosing the bigger, preferably biggest piece of something (whether a piece of cake or a samosa) instead of leaving it to the next in the cue, I was thinking about the last episode of Game of Thrones or Dexter while chanting, or I had days I wasn’t chanting at all…
     That made me to blush. I remember quite distinctly that exactly one year ago I promised myself that from now on I will try to progress more then ever, this time properly. It haven’t exactly work as I wanted it to, but hey, here he was again, and so was I, so there was no reason to despair. I was embarrassed, but I knew there is always a chance to have a new start. Apparently the offer never expires.
     Swami looked around. His eyes moved slowly through our faces tense with anticipation. He smiled. 
     “I’m happy to be with all of you again. This morning we will talk about the first verse of Brahma Samhita”… 
     And like this it went for this extraordinarily short but intense week.

* * *
     “You want to hear original Indian jokes? But I warn you, they are very particular” said Bhrigu. Recently he came back from India. He spent several months in Calcutta studying Bengali and doing some university stuff that the wise people do. Apparently he picked up also some good stuff to share with us, mortals.
     “Sure, shoot” – said I. There were few of us at the table looking at him with expectation. Saragrahi, Premarnava, Syam Gopal, I think the Fins too.
     “So… (But remember I’ve warned you)… There was this Indian gentleman. He came to work with a bloody nose, black eye and torn out shirt. “What happened?” his colleagues asked. “I was on the bus looking at my wife’s picture” – he answered. “And…?” “Well, I dropped the picture to the flour…” “And…?” “And there was this women and the picture fell at her feet” “So what?” “So I leaned and said to the lady: excuse me, could you lift your sari? I want to take a picture. And then I was beaten up by a whole bus”
     We burst with laugh though I wasn’t sure if ladies appreciated the slight blueness of the gag.

* * *
     Initiations! When the beaming, excited and smiling devotees with fresh dhotis chadars and shinny saris sat in front of Guru Maharaja, I felt tiny stab of jealousy. Nothing major, I just thought it would be nice to have it every year – to seat in front of Swami, imagining the new name which will mark you for life, waiting for him to tie tulsi mala on your neck, hoping that the fastening wont work so the intimate moment will stretch in time, or just feeling happy and honored to have his attention. 
     There were six initiatiates: Mathuranatha, Gopananda and Udharania were getting second initiation, Makhancor and Sammohini first and second and Lila Smriti first.
     After painting tilak on Lila Smriti’s forehead (she was the first one), Swami reached for a stamp with Krishna’s name.
     “In some sampradayas new initiates are marked with red-hot iron…” he paused and we laughed. “But in our love sampradaya we are not that bad” and he pressed the stamp to Lila’s forehead.
     After the initiations Saragrahi and I came to Krsangi.
     “Did you also had the tilak painted on you by Guru Maharaja when you were initiated?” – I asked her with mocking indignation.
     “I know!” she answered, picking up the joke. “We want our tilak and stamp!”

* * *
     One evening Guru Maharaja decided not to give a talk and to take some rest instead. It was decided that Tadiya will lecture us in his place. “She is a great lecturer, you will see” said Bhrigu. She protested the idea but I’m not sure that she had much to say about it – the news spread like a fire and in couple of hours everyone knew that Tadiya was going to do it. I never heard her talking… I mean, I’ve heard her talking (though not as much as I wish I’ve have), but not officially.
     Immediately after she started, I knew I was going to like it. It was sadhaka speaking to sadhaka in a very simple and clear way. I admit that at times I’m getting lost in Guru Maharaja’s lectures. As he himself says “sometimes these talks are too high for some and too low for others.”
     Tadiya spoke about Haridas Thakur and the prostitute that was sent to seduce him. “Haridas Thakur was an outsider. Sometimes we feel outsiders – we might seem alienated, separated from devotees, unworthy, and Haridas Thakur was a real outsider. He was Muslim, untouchable to many, he was even forbidden to enter the temple. And yet Lord Caitanya took him in his arms. So even us – we can be embraced by Him.” 
     She inserted also some personal stuff about jealousy. “Some, like Krsnangi, may go to Madhuvan and on the first day they eat ice cream with Guru Maharaja and listen to his lecture, or actually doing both simultaneously, and some, like me, may see him briefly only after three weeks of being there” she laughed and we all laughed. “But we should think like this – I will stand up in front of Guru or Vaisnavas with an open hands, begging them to fill it with their mercy. And even if they don’t give us anything, we will still stand and wait, forever. And if they do, we will take the nectar and distribute it to others”.
     There was something very simple, moving and deep in that, especially that I myself struggle with this kind of jealousy. I liked it very much. Tadiya is such a sweet devotee.
     She ended with a saying, I wrote down in my diary:
     “Every sinner has a future and every saint has a past”.

* * *
     Late evening.
     “Premarnava, what you say about some nice prajalpa?” I said mischievously. “Let’s visit the guys”. By “guys” I meant Syam Gopal, Gokulacandra and Radha Caran living in the room next to ours.
     “Why not?” said Prema. So I went quickly to tell Saragrahi that we are having the “guys night out”, told her good night and left.
     “The guys” were still up. We made ourselves comfortable.
     “What’s up? Discussing something interesting?” we asked.
     And then, though we were (or at least I did) seriously trying to have some mundane discussion, we were ending up with krsna-katha. It was transcendentally freaking.
    Let’s say I was saying “The centralized political power and the concentration of capital are main sources of problems…” and in about a minute we were like “And then I became pujari and it was awesome” Or “You wanna hear a ghost story?” and after few moments we were “Imagine that we are living in this unlimited, giant universe, and beyond it there is Goloka with all those free and happy devotees”. Something like that. In the end we realized that we are stuck with Krishna for that evening. It was kind of mystical and also kind of funny.

* * *
     “You wanna help me in the kitchen tomorrow?” Bhrigu asked Saragrahi and me. He said it with a big smile of a sankirtan devotee trying to sell Bhagavad Gita to a rich fat businessmen.
     “I thought that Kamalaksa and Krsangi are helping you” – Saragrahi said. “But yes, we would love to.”
     “They might come too, but Kamalaksa isn’t too happy with this kitchen” he answered.
     “Ok then, tomorrow we come” – I said.
     Next day we came straight after the Guru Maharaja’s class. Without moving his eyes from the pot in which he was stirring something heatedly, he said with a serious, slightly menacing voice: “Shoes”. We looked at the dirty, muddy, cold flour, but we didn’t dare to say anything. The shoes had to stay outside.
     “Kalpataru, you cut the cucumbers for raita. Saragrahi, prepare the eggplant”. The orders were issued. Little bit nervous we went to assemble items for our chores. Since Saragrahi used the equipment for cutting the cucumbers before, we swapped our duties (after asking the head chef for permission of course).
     “If I knew I was going to see the “other” Bhrigu, I wouldn’t volunteer for this” – Saragrahi mumbled to me in Polish.
     I decided to start a conversation. I looked at the eggplants I was cutting.
     “You are going to deep-fry them?” I asked casually.
     “Yhmm” – he answered. I took it for a “yes”.
     “Do you know the technique to prevent them for getting soaked with oil?” The discussion about culinary secrets will definitely change the atmosphere, I thought.
     Bhrigu looked at me sternly.
     “I like them soaked with oil” he said and return to stirring.
     Aaaaurghhh… I couldn’t stand it any longer. I took a bowl of puris dough and emptied it on Bhrigu’s head…
     Ok, I didn’t. But I would if Krsangi didn’t choose that moment to join us.
     “I’m here to entertain you” she said with a smile and opened her notebook. “Let’s go trough my notes from Guru Maharaja’s lecture”. And it was entertaining. Bhrigu was cooking all morning so he didn’t come to the class. Step by step we retraced for him the points made by Swami.
     Actually the lecture was amazing. I mean at first I was completely lost. The quantum physics is a bit too much for me, I’m more an artist then a scientist, and after half an hour I started to switch off my brain, but then Guru Maharaja started to talk about Govardhana puja. I have to admit, that since I’ve heard that story for about three hundred fifty times, I thought that I might get bored, but… I wasn’t. 
     Swami started slowly to warm up. He was jumping to different side stories, like a skillful swimmer, gesturing, making faces, laughing, making philosophical points, quoting sastras, joking.
     Sitting there, listening about cowherd boys going home with the gifts given to Krishna by demigods, and then boys telling their parents where they got all the stuff from (“There was this guy with four heads, and the other one, covered with eyes, making commotions with his hands, and also…”), I knew and I felt that Guru Maharaja is talking about actual events, not just some stories from old, moldy books. He talked about it with such an enthusiasm, that I could almost physically feel like my deep-rooted agnosticism and skepticism are withering away. It was like taking deep breaths after bobbing up from the ocean. I loved it.
     So eventually Bhrigu relaxed so much that even my unshapely, weird puris didn’t freak him out, and for few hours four of us shared life stories, jokes, and more or less spiritual realizations.

* * *
     There were these two girls who came to the festival. They were students, slept in the car, and seemed to be kind of interested. 
     After one of the morning lectures, Guru Maharaja looked seriously at one of them.
     “Why did you come here?” he asked.
     Of course the girl was little bit nervous. I would be.
     “I’m not a devotee, I just wanted to see what is all these about” – she answered soberly.
     Guru Maharaja looked at her for a moment.
     “I know you” he said.
     That was unusual. Where did Swami knew her from? 
     “I saw you in a dream, before I came here” – he said. All eyes in the room opened widely. And Guru Maharaja left, without explaining further.
     Couple of days later I sat next to the other of the two girls.
     “So what’s your story” I asked. “How did you know about this festival?”
     “I didn’t” – she said. “I just heard about the Siva temple being in this area and I stumbled on this retreat”
     Wow, I thought to myself, talk about a good luck.
     “But I’m glad I got here” the girl continued.
     “How come?”
     “Well, I was looking for Siva temple, because I decided that this year I will finally choose my spiritual path. I thought that Siva was God, but here I’ve found out that he is just the best devotee of God, Krishna, so, I’m just happy to find it out, before I went the wrong way”.
     I looked at her with amazement and awe. 
     
* * *

     So here it is. I don’t think you can even call it a story. Just few scraps taken from a middle of the book. There could be more. After all a week is a reasonable amount of time. “Ulysses” has hundreds, hundreds of pages and takes place only during one day. 
     So I could mention the bonfire and the dread I felt when we sent burning Chinese lampions to the sky over the seriously flammable forest. Or the techno song we created with Premarnava talking about “spiritual darlings”. Or Gaura-arati kirtan I led and felt like a proper devotee, even though I messed up the tune and almost flee the temple room in embarrassment. Or at the same kirtan, how moving it was to see Krsangi jumping higher then anyone else. Or talking with Syam Gopal about personal stuff and his book. Or the journey back home in company of Premarnava and Nityangi, considering it to be a merciful continuation of the festival. Or Guru Maharaja talking very affectionately to Mathuranatha during initiation, mentioning again and again “He showed such an enthusiasm, such an enthusiasm, such an enthusiasm”.
     It was a beautiful festival.