Friday 1 October 2010

Ani jeden owoc



Nowe Krople 1
(Krishna Kathamrta Bindu, 32)

01.10.2010 Rycerka

Po długiej przerwie postanowiłem wrócić do tych notatek, tym razem jednak oprócz Krishna Kathamrta Bindu, będę odnosił się do różnych źródeł.

Prawda jest taka, że straciłem zainteresowanie Kryszną i bhakti. Mam na myśli wewnętrzne przekonanie, które sprawia, że wysiłki dają radość. Intelektualnie jestem przekonany, mogę w każdym momencie siąść z ateistą, czy kimś, kto atakuje Vaisnavizm i bez problemu zmiotę jego argumenty. Tylko co z tego, skoro serce puste? Nie ma tam ani grama oddania dla Kryszny.

Zastanawiałem się skąd aż taka posucha i myślę, że chodzi o brak towarzystwa zaawansowanych duchowo osób. Żeby tak móc sobie siąść z kimś, kto zaszedł daleko, kto rozumie, czuje więcej, zaraz by się zrobiło lepiej. Przez brak takich kontaktów straciłem chyba wiarę w postęp duchowy. Skoro tyle osób próbuje, a ludzie których spotykam prezentują często płytkie, instytucjonalne zrozumienie, w którym brak prawdziwej wolności myśli, prawdziwego wyzwalającego doświadczenia kontaktu z Bogiem, zacząłem podświadomie uważać, że prawdziwy postęp to coś bardzo rzadkiego i jeśli w ogóle istnieje, jakoś nie mam go jak dotąd szczęścia doświadczyć ani w sobie, ani w innych (o, przyłapuję się na tym, że chciałbym się ocenzurować – może po takich wyznaniach ludzie pomyślą, że jestem dumny skoro nie widzę tego w innych?).

Rozumiem, że są różne oczekiwania. Szukam duchowości pozbawionej otoczki władzy, autorytetu, ustanowionych form. Tak już mam. W ten sposób sytuacja mi się komplikuje, nie? Gaudiya Vaisnavizm, z całą tą potężną filozofią, wydaje się jednak bardzo hierarchiczny i schematyczny w swoich rytuałach. Ciężko znaleźć Vaisnavę, dla którego te rzeczy są nieważne. Nie wiem, czemu tak jest, ale dlatego swobodniej się czuję, czytając Tołstoja, chociaż brakuje mi w nim większej bliskości z Bogiem.
Ciężko samemu.

Otworzyłem KKB na chybił trafił, gdzieś z początku. Trafiłem na dobry odcinek (KKB 32).

* * *
Podobał mi się szczególnie fragment Śri Caitanya-bhagavata i Bhagavatam z komentarzami Bhaktisiddhanty Maharaja. Przetłumaczę same wersety:

Wielbiąc stopy bramina, bijąc go po głowie

Głupiec, który wielbi stopy bramina, a następnie bije go po głowie, idzie do piekła. To samo dzieje się z kimś, kto wielbi bóstwo Pana Visnu, a następnie okazuje lekceważenie temu samemu Panu, który mieszka w sercach wszystkich żywych istot.

Co tu mówić o zawiści wobec Vaisnavów – jeśli ktoś sprawia cierpienie zwykłej żywej istocie, jest uważany za upadłą osobę najniższej klasy. Jeśli taka osoba sprawia kłopoty żywym istotom, jego wielbienie Visnu jest bezużyteczne. Czekają ją tylko niezliczone nieszczęścia.

Wielbienie Boga, spełniane przez osobę, która nie wie, że obecny jest On w sercach wszystkich żywych istot, jest materialistyczne.
Takie wielbienie jest jak mycie stóp bramina jedną ręką, podczas gdy druga bije go po głowie.

Dobre. Takie rzeczy są inspirujące. Uczenie od początku, że Bóg jest wszędzie, we wszystkim i wszystkich. Pełny uniwersalizm.

* * *

Przerywnik osobisto-przyrodniczy. Za oknem chłód, ogień miło strzela w piecu, pod stopami gorący termofor, końcówka kolejnego przeziębienia, stos zasmarkanych chusteczek, różowa, coraz mniej boląca blizna na palcu po nieostrożnym rąbaniu drwa.

Tulasi wyjechała na jakiś czas do rodziny, siedzę więc sam, jeszcze nie jestem pewny, czy jest mi z tym dobrze, czy źle. Chyba to i to. Po przeczytaniu kawałka KKB ciągle nie ma juice’u, ale jest przynajmniej kropla zainteresowania lekturą. Później biorę się za śniadanie (spaghetti z wczoraj) i kontynuuję lekturę „Archipelagu Gułag”. Prawdziwy horror. A co do lektury „bhaktowskiej”, wczoraj do poduszki czytałem jakieś dzienniki Satsvarupa Maharaja. Często pomaga mi w wyjściu z doła, kiedy tak ciężko jest mi przetrawić „twardą” filozofię.

* * *

Ładny werset z Brhad Bhagavatamrty (2.5.230):

Człowiek bez miłości
jest jak jedzenie bez soli,

jak uczta bez głodu,

studiowanie pism bez zrozumienia

i piękny sad,
w którym nie rośnie

ani jeden owoc.


Pozwoliłem sobie na wolne tłumaczenie. Wcześniejszy werset mówi, że chodzi o miłość do Boga, ale chyba można rozszerzyć to ogólnie na miłość.

* * *

Na razie tyle. Spróbuję pisać regularnie przez jakiś czas, nawet zmuszając się. Trochę samodyscypliny mi się przyda. Jak na razie nie mam prawie żadnej. Wstanie dziś o szóstej to było prawdziwe wyzwanie. Skoro nie muszę, to po co?

Ciągle jest strach przed dzieleniem się tymi notatkami. Pisząc szczerze, z serca, to nawet jeśli powierzchownie i nieświadomie mogę się czymś chwalić, próbować przedstawiać siebie z jakiejś strony, szczycić (nawet swoją mayą – „Jaki jestem zaawansowany, skoro tak piszę o swoim niezaawansowaniu”), to jednak ktoś z zewnątrz łatwo zobaczy prawdziwy charakter autora. I to jest wyzwanie, które trochę zbija z pantałyku. Często mówię publicznie o potrzebie przejrzystości wśród autorytetów i nie tylko. Dobrze samemu poćwiczyć.

Dołożę do pieca, narysuję ilustrację, podłączę się do Internetu, później coś zjem i poczytam. Miałem się wziąć za kopanie ogródka, ale nie chcę, żeby przeziębienie wróciło, tak że resztę dnia będę się obijał (fizycznie przynajmniej).

No comments:

Post a Comment