Friday 22 October 2010

Przedmowa do Irlandzkiej Zawieruchy



Przedmowa do “Irlandzkiej zawieruchy”

Któregoś dnia, znudzony do bólu życiem świątynnym zapukałem do pokoju Trivikrama Maharaja. Zaprosił mnie do środka i spytał, z czym przychodzę. Wydukałem, że mam dosyć życia w świątyni, a słyszałem, że Maharaja chce otworzyć świątynię w Irlandii, więc proszę, żeby mnie z sobą zabrał.
- Rozmawiałeś o tym z Vanamalim? – zapytał groźnie Maharaja.
Stać mnie było tylko na nieśmiałe pokręcenie głową. Uciekłem do siebie, zdając sobie sprawę, że się wygłupiłem. Następnego ranka, Vanamali powitał mnie z wielkim uśmiechem:
- Słyszałem, że wybierasz się na wycieczkę!
No tak, już wszyscy wiedzą…
Po tygodniu Guru Maharaja zapytał mnie podczas japa time’u, czy mam paszport! Aż podskoczyłem. Czyli opłaciła się moja samowolka!
Po miesiącu siedziałem już w autobusie i zmierzałem ku nowej przygodzie.

Królowa Kunti modli się w Bhagavatam:
„Pragnę, aby wszystkie te nieszczęścia spotykały nas raz za razem, tak abyśmy mogli wciąż Cię oglądać, albowiem oglądanie Ciebie oznacza, że nie ujrzymy już więcej powtarzających się narodzin i śmierci.”
Śrimad Bhagavatam 1.8.25

W jednym miejscu swojego dziennika piszę:
„Patrząc na swój stan umysłu, mam wrażenie, że jestem na wojnie i czekam, kiedy wreszcie Kryszna pozwoli mi wycofać się do taborów, na tyły, żebym sobie odpoczął. Tam jest spokojniej. Bez tego, chyba polegnę w tej bitwie i to w sposób wcale niechwalebny.”

Duża różnica w podejściu do rzeczywistości. „Wycieczka” nie okazała się taką sielanką, na jaką liczyłem. Nie do końca zdawałem sobie sprawę, że umysł zabieramy z sobą wszędzie i w czasie tych trzech miesięcy w Irlandii dawał mi wyjątkowo w kość.
Miałem dosyć i modliłem się, żeby wreszcie skończyło się to zamieszanie. Nie doceniłem cierpień, tak jak zrobiła to królowa Kunti – chciałem zdezerterować i odpocząć gdzieś na zielonej łące. I faktycznie, Kryszna wysłuchał moich modlitw, jeszcze tylko kilka miesięcy hasałem w szafranowym dhoti, a później zaczął się inny rozdział życia.

Czytając ten dziennik teraz, zdałem sobie sprawę, że postrzegam wszystkie cierpienia i zawirowania z tamtych czasów, szalenie pozytywnie. Choć wtedy czułem, że jestem daleko od Kryszny, to teraz widzę, że właśnie tamta walka sprawiała, że byłem blisko Niego. Dopiero teraz, kiedy naprawdę jestem bardzo daleko, porzuciwszy zmagania z mayą prawie całkowicie, doceniam stan umysłu, w jakim wtedy byłem. Ciągle próbowałem siebie poprawić.

Spędziłem dwa dni na przepisywaniu zapisków z tamtego okresu i czuję się zainspirowany do życia duchowego, jak dawno nie byłem. Mam nadzieję, że ktoś z czytelników czytając o tej podróży, przypomni sobie, jak sam walczył o to, żeby być lepszym dla Kryszny i ile dawało mu to radości, a jeśli akurat teraz jest na polu bitwy, znajdzie nowe źródło siły wiedząc, że nie był ani nie jest sam.
Hare Kryszna.

No comments:

Post a Comment