Sunday 17 October 2010

Nektary sankirtanu i plomba w nos



Szafranowe stronice 27

16.09.1997, Radom

Jestem w grupie z Viśvarupą Prabhu i Bartkiem Kuleczką. Z Bartkiem jest ciężko. Właśnie wygarnąłem mu wszystko, co razi mnie w jego zachowaniu. Że ciągle jest wściekły, wszystkich wypala swoją agresją i nie chcę być z nim w grupie sankirtanowej. Chyba nie powinienem tego robić. Chodzi teraz po pokoju i jest na granicy wybuchu (jeszcze bardziej niż zwykle). Strasznie to przeżył. O, właśnie rzucił z całej siły japasem o ścianę. Dobrze, że nie we mnie. Zobaczymy, co z tego wyniknie.

Wczoraj spaliśmy w ośrodku Laksmana. Obecny był tylko Rysiek. Nic nie rozprowadzaliśmy. Dziś za to miałem niesamowite doświadczenie na sankirtanie.
Na początku koszmar – rozprowadzałem orzeszki i nikt, ale to nikt nie brał. Zacząłem cierpieć jak cholera, pożądanie dopadło mnie tak, że nie mogłem myśleć o niczym innym, zdawało mi się, że to już koniec mojego sankirtanu, do niczego się nie nadaję.

I wtedy zacząłem się modlić do Kryszny. Kryszno – nic nie umiem, nie czuję najdrobniejszej inspiracji do zrobienia czegoś, nie potrafię przekonać tych ludzi, żeby wzięli ode mnie prasadam. Jestem słaby i serce pali mi pożądanie. Mimo to, proszę, zacznij działać przeze mnie, użyj mnie jako Twojego narzędzia.

Zaczęły dziać się cuda. Wszyscy brali i to po pięć, dziesięć paczek na raz. Niektórzy najpierw odmawiali, ale później rozmyślali się i kupowali. Co druga osoba chciała wiedzieć coś o naszym ruchu, o filozofii, o Krysznie, więc nauczałem ile wlezie. To było wspaniałe!!! Trzy koszyki! Po trzecim, pochłonięty szczęściem, znów zacząłem się modlić: Kryszno, chciałbym, żebyś zawsze mną kierował, żebym nigdy nie robił niczego dla siebie, ale żebym zawsze był Twoim narzędziem.
Kiedy przebrzmiały słowa modlitwy, w mojej głowie pojawiła się myśl – książki.

Zesztywniałem. Na turze tak wypaliłem się książkami, że myślałem, że już nigdy nie będę mógł ich rozprowadzać. Zrozumiałem jednak, że ten nakaz płynie z serca, prosto od Paramatmy. Raz kozie śmierć – muszę to zrobić! Poszedłem do vana, zostawiłem koszyczek i zabrałem kupę książek, pod samą brodę.

I zacząłem podchodzić do ludzi. I nic się nie bałem! Trochę mi nie szło z prezentacją, ale szybko pozbyłem się tremy i rozprowadziłem kilka książek.
To był odlotowy dzień. Hari bol!

Bartek wydaje się być trochę spokojniejszy. W gruncie rzeczy lubię chłopaka, tylko jego agresywność czasami mnie przytłacza, ale mam do niego sympatię.
Jutro mój pierwszy wykład!

Acha – miałem jeszcze napisać o nektarach, jakie na niedzielnej uczcie rozdawał Auttareya Prabhu (i nie mam na myśli jedzenia). W którymś momencie uczty doszło do rozmowy o intonowaniu. Auttareya Prabhu zaczął tak pięknie i słodko mówić o maha mantrze, że z każdym jego słowem coś rosło w sercu, jakaś tęsknota i uczucie. Mówił, że za każdym razem, gdy dostaje kopa od życia, zaczyna szczerze słuchać maha mantry i wtedy zdaje sobie sprawę, że jest ona tak piękna, jak nic w tym świecie. Kiedy w pełni i z miłością skoncentrujemy się na intonowaniu aż (cytuję): „poczujemy przeciąg między uszami”, to naprawdę może nam się objawić Święte Imię. Niekiedy kroplę tego nektaru możemy czuć podczas kirtanu. Auttareya opowiedział o kirtanie w Szwecji. Był kompletnie zdołowany i został siłą wepchnięty do kirtanu i nagle, zupełnie niespodziewanie dopadła go duchowa ekstaza, włosy stanęły mu na całym ciele, a łzy zdławiły gardło. Czasami może się to nawet zdarzyć podczas japa.

Później Auttareya zaczął opowiadać o swoich doświadczeniach z eksterioryzacji. Gdy pierwszy raz pojechał do Vrindavana, w nocy obudził go głos: „Auttareya – teraz możesz wyjść poza ciało!”. Kiedyś, zanim został bhaktą, bardzo tego pragnął i teraz, we Vrindavan to stare, ukryte pragnienie zostało spełnione – wyszedł z ciała i od tego czasu robi to niekiedy.
We Vrindavanie spełniane są wszystkie marzenia, nawet te najbardziej ukryte. Hare Kryszna!

Śrimad Bhagavatam 2.7.10 – opis, jak pozbyć się obraz wobec jakiejś osoby – ważna rzecz.
ŚB 2.7.15 – Nie martw się przeciwnościami, to łaska Pana (!!!).
ŚB 2.7.28 – czysta poezja!

19.09.1997, wieczór, pod Warszawą, w vanie

Wczoraj przyjechaliśmy do Warszawy. Akurat w tym momencie nie czuję się za dobrze, chwyciła mnie chandra. Myślę, że to nic wielkiego, do jutra przejdzie.

Miałem trochę kwasów z Bartkiem Kuleczką. Wina leżała w części po mojej stronie. Zacząłem czuć do niego awersję. Pokłóciliśmy się, widziałem, że jest na granicy wybuchu, ale naciskałem go coraz bardziej, aż w końcu sprowokowałem go i dostałem plombę w nos, aż poszła mi krew. Poskarżyłem się Viśvarupie, ale zamiast pociechy, dostałem burę. Viśvarupa powiedział, że winę za tę sytuację ponoszę ja i moje zanieczyszczenia. Widać, że czuję do Bartka niechęć i specjalnie go sprowokowałem. Viśvarupa powiedział, że jeżeli teraz nie przeskoczę mojej zazdrości i zmienię grupę sankirtanową, to ta sytuacja wróci, wcześniej, czy później. To taki test od Kryszny – jeśli przeskoczę tę poprzeczkę, ruszę dalej, zrobię postęp i podejdę do następnej poprzeczki (skończą się kiedyś?). Było mi jednak przykro, bo ok – sprowokowałem Bartka, ale on nie był święty i nie powinien mi dać w gębę. Wydawało mi się, że Viśvarupa był stronniczy. Ale przyjmuję to. Naprawdę widzę swoją winę.

No comments:

Post a Comment