Saturday 2 February 2013

Na sankirtanie z Rupą Goswamim i Śaśabindu cz.2



Szafranowe stronice 51

26.02.1998 Rabka

     Znów na sankirtanie. Wczoraj nie było zbyt dobrze. Cały dzień się odbijałem i dopiero pod wieczór z pomocą Śaśabindu zacząłem podchodzić do przechodniów. Za to dzisiaj od rana poddałem się fali sankirtanu i nie było żadnych problemów. Cały dzień rozprowadzałem na ulicy. 98 paczek orzeszków i kilka książek. Uwierzyłem, że potrafię to robić, że to nic trudnego. Potrzebna jest „tylko” łaska Kryszny i wielbicieli.

02.03.1998 Pawełki

     Leżę już w śpiworze. Jesteśmy w schronisku młodzieżowym w Pawełkach. Bardzo zimno. Zastanawiam się, co robić – pomarzyć, czy poczytać Prabhupada. Zacznę od marzeń. Czasami, kiedy dobrze wejdę na falę, stawia mnie to na nogi. Myślę sobie, jak jasno maluje się moja przyszłość, z bhaktami, z Kryszną, z wizją powrotu do Domu.
     Ostatnio marzę o wyjeździe do Indii i przyłączeniu się do padayatry Lokanatha Maharaja. Wyobrażam sobie, jakby to mogło być – wędrować po Indiach z bhaktami, Bóstwami, Te wszystkie miejsca związane z Kryszną i Panem Czejtanią, niesamowici Vaisnavowie, nieznane historie, wyzwania, zmagania, służba. To byłby odlot. Jedyna przeszkoda, jaką widzę, to mój umysł, który pewnie zatruwałby mi życie, tak jak na turze. Tyle czasu marzyłem, żeby tam pojechać, myślałem, że będą to moje najwspanialsze dni w świadomości Kryszny, a okazało się, że nie było różowo – rutyna, ciężka praca, konflikty, itd. Eh, ten umysł. Bez niego byłoby tak lekko.
     Myślę też, że zbyt długo pozostaję bez towarzystwa guru maharaja. Gdy ostatnio bezpośrednio służyłem Trivikramowi Maharajowi, to z dnia na dzień wzrastała moja wiara w to wszystko, pojawił się spokój i radość. Nie tak od razu oczywiście, na początku musiałem trochę powalczyć, ale w końcu nadszedł moment, że cały dzień medytowałem o służbie dla Guru Maharaja. Teraz bez niego, na sankirtanie, znów pojawia się to znajome uczucie zawieszenia w próżni i lekkiego strachu, że moja wiara nigdy nie będzie pełna i czysta. Smutne by to było – spędzić resztę życia bez padayatry, kirtanów, turu Indradyumny Maharaja, maratonów sankirtanu, wykładów guru maharaja…
     Guru maharaja, proszę, dał mi swoją łaskę, bez której jestem nikim, pozwól mi pełnić dla siebie służbę, Wiem, że tylko służba dla guru może utwierdzić mnie w świadomości Kryszny i dać pełną wiarę w Krysznę i Pana Czejtanię.

06.03.1998 Nowy Targ

     Już piątek! Jutro koniec szkoły twardych kopów. Powrót z sankirtanu do świątyni i trochę odpoczynku.
     Dziś dalszy ciąg konfliktów z Rupą Goswamim. Wiem, że to wina moich zanieczyszczeń, ale nie pomaga mi to w rozwinięciu tolerancji. Czuje się źle, pisząc o tym, obiektywnie rzecz biorąc widzę jego zadedykowanie i dobre intencje, ale skoro ten dziennik ma być autentyczny, to nie będę nic krył, piszę otwarcie, jak stoją sprawy.
     Zaraz rano sczyścił mnie za niewytarcie stolika. Później ugotował znowu cienką zupkę, których już nie jestem w stanie znieść, choć próbowałem się przyzwyczaić. Zrobił też deser – specjalnie dla mnie. Ugotował kaszkę kukurydzianą z rodzynkami, na słodko… z asafetidą. Smakowało i wyglądało jak jajecznica z cebulką na słodko. Wyrzuciłem wszystko przez okno, ale nic nie powiedziałem. Jakby nie było, próbował zrobić coś miłego dla mnie.
     Potem w samochodzie zorientowałem się przypadkiem (Rupa nigdy nie kłopocze się poinformowaniem mnie, gdzie jedziemy na sankirtan), że jedziemy do Tarnowskich Gór. Wiedziałem, że tam od lat, przynajmniej raz w tygodniu rozprowadza Janusz, teren więc będzie zupełnie wypalony. Próbowałem powiedzieć o tym Rupie, ale jako że byliśmy w środku porannego programu, znów mi się dostało za krnąbrność.
     Ostatnie dni są bardzo oczyszczające (jeśli za miarę oczyszczenia przyjmiemy poziom frustracji życiem). Mógłbym jeszcze pisać o Rupie, bo mam dużą inspirację literacką, jeśli o niego chodzi, ale może jednak dam sobie spokój. Lepiej pisać o rzeczach pozytywnych.
     Niedługo Gaura Purnima. Ciekawe, czy chwyci mnie standardowy festiwalowy mental, czy festiwalowa ekstaza (takie też miewam). Przyjeżdża guru maharaja, zobaczę wielu bhaktów, których nie widziałem od miesięcy. Sebastian, Madana, Dhrista, może inni. Wybieram się też do domu. Pewnie wezmę ze sobą kasete video z Vyasa-pujy. Lubię oglądać filmy z bhaktami w domu. Czuję wtedy dużą inspirację do ich towarzystwa. To jest akurat fajne – że dobre uczucia do bhaktów siedzą we mnie o wiele głębiej, niż te złe.

07.03.1998 Myszków

     Ostatni dzień maratonu Gaura Purnimy i ostatnia lekcja. Mocna lekcja. Dziś rozprowadzałem orzeszki. O trzynastej byliśmy umówieni przy samochodzie i mieliśmy wracać do świątyni. Kiedy jednak wróciliśmy, Rupa stwierdził, że mamy dosyć czasu, możemy więc jeszcze wyskoczyć z książkami na bloki. Aż mnie zamroczyło. Byłem nastawiony na odpoczynek po kilkutygodniowym maratonie, myślałem, że to już koniec, a tutaj taka niespodzianka. Śaśabindu dostrzegł mój stan. Powiedziałem, że zaczekam na nich w samochodzie. Rupa wyszedł. Śaśabindu natomiast udało się mnie namówić, żebym z nim poszedł. Byłem spięty, wystraszony, zmęczony. Jednak to, co mnie tam spotkało, kompletnie mnie oszołomiło.
     W Krakowie przez miesiąc wychodziłem z Arturem na bloki. Nie było źle, ale nie było też różowo. Chodziliśmy od drzwi do drzwi z zaproszeniami i książkami i jakoś tam było, choć nie byliśmy zachwyceni szarymi twarzami, obsikanymi klatkami schodowymi i zamkniętymi drzwiami.
     Teraz jednak było całkiem inaczej. Śaśabindu wyglądał, jakby świecił. Naprawdę. Z jego oczu emanował jakiś blask. Potrafił rozśmieszyć wszystkich w całym bloku, nawet ludzi, których ja bym się bał namawiać do kupna książki. Żartował ze staruszkami, żulami, gospodyniami domowymi. Nie mogłem uwierzyć w to, co robi. Ludzie otwierali drzwi, a on mówił im o Krysznie, Czejtanii, śpiewał im pieśni, śmiał się, wchodził bez pytania do mieszkań, rozkładał książki na stole, czytał fragmenty śastr, itd. Kompletny odlot, pełna spontaniczność i szczerość. Jakby czysta dusza hasała po tym szarym bloku. Śaśabindu powiedział mi, że nie ma granic, to tylko umysł stwarza bariery, które tak naprawdę nie istnieją. Dusza może wszystko. I faktycznie, udowodnił to. Ludzie, którzy jeszcze przed chwilą nieufnie zerkali przez wizjery, teraz śmiali się z nim, obejmowali go i otwierali serce. Na koniec otworzył nam schorowany, chyba stuletni staruszek. Nie chciał książki i był bardzo niemiły. Wtedy Śaśabindu ze łzami w oczach poprosił go, żeby powiedział: Hare Kryszna. Staruszek pomyślał przez chwilę i zrobił to. Kiedy wymówił Święte Imię, jego oczy rozbłysły i nagle zaczął się śmiać. Coś niesamowitego. Wyglądało to, jakby nagle zza materialnej skorupy wydostał się czysty promyk duszy.
     Nie ma dwóch zdań – wiara nie wzrośnie przez samo czytanie książek, a nawet samo intonowanie. Najważniejsze jest towarzystwo zaawansowanych wielbicieli. Dziś z Śaśabindu uwierzyłem na chwilę, że nie ma granic, że Kryszna i jiva, to najrzeczywistsza, niewątpliwa realność, a nie filozoficzny koncept.
     Kiedy wychodziliśmy z bloku (a może frunęliśmy? Całkiem możliwe), Śaśabindu popatrzył mi w oczy.
     - Teraz rozumiesz? Rozumiesz? – powiedział z naciskiem, ledwo hamując emocje. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Pokiwałem tylko głową. W tej małej chwili, rozumiałem.
     Kurde. Czy kiedyś się uda? Dotrę tam?

No comments:

Post a Comment