Wednesday 6 February 2013

Codzienność krakowska


Szafranowe stronice 61

18.06.1998 Kraków

      Jestem w świątyni. Dwa razy byłem już na ołtarzu, dziś ugotowałem śniadanie, chodzę na wszystkie arati, studiuję śastry, uczę się wersetów. Staram się jak mogę, żeby rozwinąć braminiczne cechy i być świadomym Kryszny. Na razie jest w porządku, ale z obawą czekam, kiedy znów przyjdą zmagania z niższą naturą. Mój problem to rajo guna i po prostu nie wiem, jak długo wytrzymam w jednym miejscu. Dlatego próbuję być ciągle zaangażowany i modlę się o łaskę Gaura Nitai i guru maharaja.
    
29.06.1998 Kraków

     Dziś znów gotowałem z Yadumanim. Wprawdzie podzieliliśmy się i swoje potrawy gotowałem oddzielnie, ale i tak napsuł mi trochę krwi, wtrącał się we wszystko, a kiedy przyszedł czas ofiarowania, okazało się, że moje potrawy są wszystkie gotowe, a jemu ciągle kilka brakuje. Zaczęło się bieganie w pasyjce, przy akompaniamencie jego krzyków. To nie był pierwszy raz. Nie chciałem się skarżyć, ale w rozmowie z Kasim wymsknęło mi się co nieco. Tego popołudnia guru maharaja wezwał mnie do siebie. Domyśliłem się, że chodzi o moją służbę z Yadumanim. Myślałem, że dostanę burę za brak kooperacji. Maharaja powiedział mi, że wie o moich trudnościach z Yadumanim i chciałby, żebym coś więcej opowiedział. Powiedziałem, że Yadumani wtrąca się do mojego gotowania, choć moim zdaniem gotuję lepiej niż on, że nigdy nie jest na czas i to wpływa na moją służbę. Maharaja spytał, jakie widzę rozwiązanie. Powiedziałem, że mogę gotować sam, tylko z pomocnikiem, i wcale nie potrzebuję Yadumaniego, sam potrafię wziąć odpowiedzialność. Czekałem na czyszczenie, ale guru maharaja zamiast się rozgniewać, uśmiechał się coraz szerzej. Chwilę po darśanie posłał po mnie Grzegorza i dał mi girlandę.
     - Bardzo dopsze – powiedział po polsku i poklepał mnie po ramieniu.
     Prawie podfrunąłem pod sufit.
     Najpierw nie mogłem zajarzyć, dlaczego guru maharaja jest ze mnie zadowolony. Przecież jasno było widać w tej sytuacji, że nie potrafię współpracować z bhaktami. Znowu. To nie jest pozytywne. Ale później pomyślałem, że maharaja docenił fakt, że podjąłem się odpowiedzialności – za gotowanie, za punktualność, za arati. Ucieszyło mnie to. Wolę być niezależny, mieć własną służbę, za którą jestem odpowiedzialny, gdzie mogę się wykazać, wtedy czuję się naturalnie. A kiedy jestem takim piątym kołem u wozu, które każdy popycha, to mnie męczy.

04.07.1998 Kraków

     Chcę stać się poważnym wielbicielem. Widzę, że ostatnio wiele się zmieniło. Inicjacja naprawdę jest początkiem. Nie mogłem zrozumieć, o co chodziło Śyamasundarowi, kiedy to mówił, ale teraz zaczynam jarzyć. Inicjacja oznacza, że w pełni przyjmujesz schronienie guru. Coraz bardziej powierzam się guru maharajowi i teraz, gdy maharaja mnie przyjął w pełni, to łatwiej jest mi to zrobić.
     Zmieniłem służbę – z sankirtanowca zostałem bhaktą świątynnym, ale jednak czuję się bardziej świadomy Kryszny. Dużo się modlę, wkładam całe serce w moją służbę, chronię się w dobrej sadhanie, studiowaniu, unikam kwasów z bhaktami. Czuję, że pojawiło się trochę dumy – mam nowe imię, swoją służbę, dobrze gotuję, nie zamartwiam się jednak za bardzo. Grunt, ze to dostrzegam i próbuję zmienić.
     Zresztą niedługo będę miał dużo towarzystwa guru maharaja (przy zakładaniu ośrodka w Irlandii) i to mnie oczyści. Widziałem to w ciagu kilku tygodni, kiedy osobiście mu służyłem, towarzyszyłem mu w kirtanach, w japa. Czułem wtedy więcej duchowego smaku, pożądanie i złość zaczęły słabnąć, a w kilku momentach (w czasie kirtanu albo gdy opowiadał o swoim związku ze Śrila Prabhupadem) czułem, jak moje oddanie dla niego przebijało się spod skorupy nieufności i obojetności.

No comments:

Post a Comment