Saturday 2 February 2013

Na sankirtanie z Rupą Goswamim i Śaśabindu cz.1



Szafranowe stronice 49

11.02.1998 Nowy Sącz

     Jestem na sankirtanie z Rupą Goswamim i Śaśabindu. Dopadła mnie pewna realizacja i choć miałem opory, to Śaśabindu doradził mi, żebym ją opisał.
     Kiedy wczoraj dowiedziałem się, że jadę na wędrowny sankirtan, bardzo się ucieszyłem – znowu w trasie! Kiedy jednak dotarło do mnie, że jadę z Rupą Goswamim, to trochę się podłamałem. Chodzi o to, że od dłuższego czasu mam z nim problem, drażni mnie po prostu. Traktuje mnie jak dziecko, czuję jego lekceważenie, protekcjonalność i ciężko mi to strawić. Kiedy dowiedziałem się, że z nim jadę, wpadłem na niezły mental. 
     I teraz, po pierwszym dniu jest mi strasznie głupio, bo Rupa jest dla mnie bardzo miły i otwarty, i wszystkie koncepcje, jakie miałem na jego temat, rozwaliły się. Widzę, że on nie jest sztuczny, ale szczerze próbuje zadowolić Śaśabindu i mnie. 
     Umysł jest strasznym draniem. Jeden dzień postrzegam świat w taki sposób, a następnego w całkowicie inny. Co zatem jest prawdziwe? Na pewno nie podszepty zmieniającego się umysłu. Co ja wiem? Jedyny ratunek to łaska bhaktów i mistrza duchowego. Sam nie mam żadnych szans. 

12.02.1998 Nowy Sącz

     Dziś robiliśmy sankirtan w Krynicy. Znów się zmagałem. Trudno myśleć o Krysznie i czuć smak do intonowania, kiedy umysł mi chodzi, jak teraz. Wkurza mnie to. Z jednej strony ciągnie mnie na sankirtan – podróże, przygody, lekcje. Ale z drugiej, tak ciężko się przebić przez swoje opory. Dziś w Krynicy była masakra. Nie mogłem słuchać rund, zżerało mnie pożądanie, jakiś koszmar. Jak myśleć o Krysznie i mieć do Niego przyjazny stosunek, kiedy tyle rzeczy przygina do ziemi? Czasami czuję bunt. Dlaczego Kryszna pozwala, abym cierpiał? Zaraz później dopadają mnie wyrzuty sumienia, bo zdaję sobie sprawę, że to wszystko wina moich zanieczyszczeń. Wtedy nie mogę intonować, bo czuję się jak złodziej, który chce ukraść skarb, choć wcale na niego nie zasłużył. W świątyni dopada nuda, gnuśność, polityki, ale jednak nie ma aż takich tarć wewnętrznych. Spokojne rundy, spokojny program poranny, jakaś służba, i powolutku leci. A teraz? Znów obce miasta, obce ulice, obca sytuacja. A bhaktowie, chociaż nie są obcy, to są na innej platformie, niż ja, i przez to ciężko się porozumieć, ciężko wyjść poza jakąś formalną komunikację. Czuję się cholernie sam.
     Wydawać by się mogło, że to doskonała sytuacja, żeby szukać schronienia w Krysznie, ale mam wrażenie, że On też się oddalił.
     Eh, Boże. Gdyby przeliczyć kartki z mojego dziennika, to ile z nich mówi o radości, spokoju i inspiracji? Chyba niewiele.
     Haribol.

Pół godziny później

Zaczyna boleć mnie ząb. Stop.
Ostatnio go przecież plombowałem. Stop.
Zapłaciłem 20 złotych. Stop.
Dobranoc. Stop.

13.02.1998 Nowy Sącz

     Dziś piątek trzynastego. Miałem najgorsze rundy od czasu, kiedy byłem w Bielsku z Viśvarupą. Jestem w czystej ignorancji (śuddha tamas?) Spałem dziewięć godzin, ale ciągle jestem zmęczony. Jakby wszystkiego było mało, wczoraj wieczorem napadł mnie duch. Była to jakaś stara wiedźma, która próbowała mnie uwieść. Ja jednak bardziej się bałem, niż czułem pożądanie i pomimo jej napastliwości i brutalności, udało mi się wyrwać.
     Później śniłem o katastrofie. Była wojna, wszystko wydawało się mroczne, dziwaczne, powykręcane, nawet Kryszna Nama, który niespodziewanie się tam zjawił. Do tego jeszcze symfoniczna orkiestra obłąkanych, którzy uciekli z domu wariatów. 
     To była ciężka noc.
     Dzień też nie zapowiada się najlepiej, jestem wymięty jak ściera. Bhaktowie coś do mnie mówią, ale prawie nic do mnie nie dociera, coś jakby film, który niezbyt mnie interesuje. Śaśabindu coś o Acyucie, Rupa też coś tam gada, i tak jakby nie łapali, że jestem całkiem gdzie indziej. 
     Cholera. Chcę być szczęśliwy, spokojny, zadedykowany, a wszystko dzieje się na odwrót. Nie czuję żadnego schronienia. Nie ma żadnej służby, która dawałaby mi radość. Lubię podróżować, lubię nauczać, więc dlaczego tak się czuję na sankirtanie? Pamiętam radość, kiedy w świątyni rozmawiałem z gośćmi o Krysznie, czułem, że to daje przyjemność Krysznie, ja też czułem nektar.
    A teraz? Czuję się jak karmita, nie bhakta, a Kryszna jawi się jako odległa, władcza siła, bez twarzy, która czerpie radość z tłamszenia mnie, zmuszania mnie do podporządkowania się.
     Nic nie poradzę. Tak to teraz czuję.
     Guru Maharaja powiedział mi niedawno, że powinienem zaakceptować cierpienie jako część mojej służby i będzie to dla mnie oczyszczające, ale to nie działa. Wręcz przeciwnie – to mnie degraduje. A może odsłania się przede mną moja faktyczna pozycja? Może to, czego przebłyski miałem w świątyni – pokora, radość, służenie – to tylko fantazja? Eh…
     Kryszno, pomóż mi się ogarnąć, proszę.

14.02.1998 Nowy Sącz

     Wczoraj po sankirtanie porozmawiałem o tym wszystkim z Śaśabindu i było całkiem ok., ale dzisiaj… Skąd się bierze ta wypałka? Bunt i złość. Nie chcę się podporządkować. Nikomu.
     Zaczęło się rano. Rupa powiedział, że od dziś mam myć naczynia wieczorem, bo zostawianie brudnych naczyń na całą noc, to ignorancja. Kiedy zaoponowałem, powiedział, że to nie jest kwestia do dyskusji, ale polecenie, które mam wykonać. Dodał jeszcze, że to dla mojego dobra. Cały trząsłem się z nerwów, ale nic nie powiedziałem, zdusiłem w sobie złość.
     Później ulica. Kiedy podchodziłem do ludzi i nikt nie brał, znów – złość. Wreszcie zacząłem przeklinać.
     Myślę, że jestem ciężarem dla bhaktów. Pamiętam, jak kłóciłem się z Anantą, kiedy był komandorem i mówiłem mu, że tylko jemu nie chcę się podporządkować, bo nie uznaję go za autorytet, ale teraz widzę, że podporządkowanie nie wchodzi w grę z nikim. Czy to był Viśvarupa, Śyamasundar, Ananta, czy teraz Rupa, nie jestem w stanie wykonywać ich poleceń. Kiedy działam z ludźmi na zasadzie współpracy, koleżeństwa, to nie ma problemu, ale kiedy ktoś próbuje mi rozkazywać, to blokada i złość.
    Ostatnimi tygodniami czułem się w świątyni dosyć dobrze, ponieważ miałem trochę własnej odpowiedzialności, służby, do której nikt mi się nie wtrącał. Teraz natomiast to koszmar. Nie trawię wojskowego drygu. Siedzę więc uwięziony w tej ciasnej sytuacji. W świątyni jest więcej opcji – można się schować, uciec, zaśpiewać bhajan, jakoś leci, natomiast tutaj… Jakieś zasady wymyślone przez Rupę, które dopilnowuje w pedantyczny sposób, jakby to były nakazy śastr. Nie trawię tego. 
     Po co o tym piszę? Ponieważ myślę, że kiedyś w przyszłości, jeżeli jeszcze będę w tym procesie, będę mógł zrobić studium psychologiczne tego, co się działo i może pomoże mi to w dalszej drodze.
     Dziś wydaje mi się, że moje stare hasło: „No future” nabrało nowych barw, tyle tylko, że ciemniejszych niż kiedyś, za punkowych czasów. Po prostu nie widzę, jak będzie wyglądało moje życie za parę lat. Nawet za kilka dni. Do tego nie potrafię zwrócić się do Kryszny, a to chyba boli najbardziej. Bo bez Niego, to co pozostaje?


17.02.1998 Łańcut

     Jest już dobrze. Mój ostatni maha-mental minął. Tylko nikłe echo wspomnienia ostatnich zawirowań kołacze się gdzieś po zakamarkach umysłu. Byłem już na granicy upadku, prawie odszedłem. Może to obrazy wobec Rupy Goswamiego? Leżałem w vanie, nie czułem się już wielbicielem. Wtedy, dzięki łasce Kryszny, przypomniałem sobie, że czytałem gdzieś, że słuchanie o rasa lila uwalnia serce od pożądania. Wziąłem więc Kryszna book i zacząłem czytać, równocześnie modląc się do Kryszny o pomoc. Wtedy wszystko zaczęło się uspakajać, jak cichnięcie sztormu na oceanie, mój umysł ochłonął, pożądanie zaczęło znikać, jak cień w obliczu słońca. W tamtej chwili znów stałem się bhaktą, znów mogłem się modlić do Kryszny o łaskę, zniknął bunt, znów zacząłem słuchać rund i czuć potrzebę pokory. Umysł uspokoił się i dalszy sankirtan nie wydaje się już mordęgą, ale nawet mam chęć kontynuować. Gdzie indziej mogę tak szybko robić postęp, jak na ulicy?
     Ucichła też moja niechęć do Rupy, Śaśabindu codziennie zalewa nas nektarem swoich duchowych realizacji. Dziękuję Guru i Krysznie, gdyż bez ich pomocy nie przeszedłbym tego testu. Czuję, że zrobiłem postęp duchowy. Przede wszystkim czuję ochronę Kryszny. Kiedy dotknąłem już dna, to dopiero kiedy całkowicie się Mu poddałem, zacząłem wznosić się ponad to wszystko.

No comments:

Post a Comment