Wednesday 6 February 2013

Ballady i romanse



Szafranowe stronice 62

15.07.1998 Kraków

     Jak zwykle, gdy zaczynają się kłopoty, to siadam i piszę. Jeśli ktoś kiedyś przeczyta te notatki, to stwierdzi, że 99% mojego życia w Iskconie to problemy, a to przecież nieprawda.
     Co tym razem? X. mataji. Od dawna czułem do niej jakąś atrakcję, ale unikałem medytowania o niej, zresztą będąc ciągle w ruchu (na sankirtanie) nie miałem okazji. Kiedy jednak zamieszkałem w świątyni, powoli coś zaczęło się dziać. Lekceważyłem to i tak krok po kroku… Coraz częściej zaczęliśmy się spotykać, to w kuchni, to w świątyni, i coraz bardziej się przywiązałem. Nie obwiniam jej, nie miała na pewno złych motywacji, to moja wina, że tak wpadłem. To gorsze niż to zauroczenie sprzed roku. Wtedy łatwiej było mi dojść do tego, że to zwykłe pożądanie, że nie ma w tym sensu. Teraz jednak jest gorzej. Moje pragnienie musiało być głebokie, bo Kryszna zaczął aranzować sytuacje, które dawniej się nie zdarzały. Na przykład napisałem artykuł do Pada Sevanam. X mataji przeczytała go i zaczęła mnie wychwalać z podziwem w oczach. Każde słowo trafiało na podatny grunt, prawie fizycznie czułem, jak wzmacniają się korzenie przywiązania. To jeszcze nic. Ostatnio podeszła do mnie i spytała, czy będę czasami jeździł na sankirtan, bo jeśli tak, to mogę jeździć z nią, ponieważ zostaje w świątyni, nie będzie już na podróżnym sankirtanie, ale fajnie byłoby niekiedy wyskoczyć z książkami.
     Nie jarzę tego. Czy ona mnie uwodzi, czy też w jej niewinnej głowie nie pojawia się myśl, że dla brahmacarina towarzystwo tak atrakcyjne dziewczyny to niełatwa rzecz do przetrawienia? Tak czy inaczej jestem w proszku. Pozwoliłem przywiązaniu rosnąć po troszeczce, aż w końcu okazało się, że jestem po uszy w mayi i nie mogę się wydostać.
     Przez kilka tygodni po inicjacji starałem się być świadomy Kryszny, robiłem wysiłek, jak nie wiadomo co, i było w porządku. Czułem, że daję z siebie wszystko i Kryszna jest zadowolony. Teraz natomiast czuję się jak oszust. Zdradzam guru maharaja, nie potrafiąc (nie chcąc) przerwać tej sytuacji. No ale co mam zrobić? Powiedzieć jej: „sorry, ale nie mów do mnie i na mnie nie patrz, bo sie zakochałem”? Nie sądzę. Mam wyjechac do swiątyni w Warszawie? Też nie mogę. Guru maharaja dał mi służbę tutaj, aż do wyjazdu do Irlandii.
     No to jestem uziemiony. Jeżeli ona zrobi jeszcze jakiś krok, żeby nawiązać relację, to nie dam rady się oprzeć. Czyli jednym słowem kaszana na maksa. Kryszno – help!

16.07.1998 Kraków

     Dziś uświadomiłem sobie, jakim draniem jest umysł. Pojechałem na orzeszki z X. mataji. Całe japa myślałem o naszej wspólnej wyprawie, umysł nie dawał mi spokoju. Wyobrażałem sobie, że zmieniam z nią aśram, razem nauczamy, mamy świadome Kryszny dzieci, itd. Masakra jakaś. Czułem się strasznie nie fair wobec guru maharaja i Kryszny.
     Gdy po śniadaniu wsiadałem do samochodu, zacząłem zdawać sobie sprawę, jaki ze mnie idiota. Pierwszy sygnał otrzymałem, gdy mataji otworzyła dla mnie tylnie drzwi, a nie przednie, jak oczekiwałem. Naburmuszony usiadłem więc na tylnim siedzeniu. Nie zaczęła też przyjaznej rozmowy, jak oczekiwałem, ale włączyła wykład. Większość drogi przejechaliśmy w ciszy. Jednym słowem trzymała właściwy dystans, jak powinno być pomiędzy brahmacarinem i brahmacarinką. Pod koniec zaczęliśmy rozmawiać o sytuacji w świątyni, o nauczaniu, o guru maharaju. Coraz jaśniej zacząłem zdawać sobie sprawę, jak fałszywy był obraz, który zbudował mi się w głowie. Wyprojektowałem po prostu własne anarthy na nią. Jedyne o czym mówiła, co ją interesuje, to nauczanie. Nauczanie nowych ludzi, nauczanie bhaktów, itd. Najgorsze, że rozmawiał ze mną, jakbym był na jej poziomie, a gdzie mi tam jest do niej?
     Zdałem sobie sprawę, ile muszę jeszcze zmienić w sobie. Ciagle poprawiam bhaktów w świątyni, naprowadzam ich na ścieżkę etykiety i standardów, a sam jestem w głębi serca draniem. Ile razy sczyściłem Grześka, że pożądliwie popatrzył na mataji, a sam robię to samo. Nie tędy droga.
     Kryszno, proszę, ogarnij ten mój bałagan, bo sam nie potrafię.

17.07.1998 Kraków

     Ugotowałem dziś obiad. Znów wyszły nektary. Zrobiłem alu patrę. Mataji X. powiedziała, że tylko dwa razy w życiu jadła tak dobrą alu patrę. Eh. Wszyscy zresztą chwalili prasadam. Żeby ukrócić trochę fałszywe ego i wymazać z umysłu fakt bycia jednym z dwóch najlepszych na świecie alu patra makers, pomyślałem, że dobrze byłoby wjść na bloki z książkami. Nic tak nie robi na ego, jak porcja dobrych kopów „na syfach” (jak w slangu nazywa się sankirtan blokowy). Tak też zrobiłem.  Kop za kopem. Po kilku godzinach wróciłem do świątyni zmęczony, ale zrelaksowany.
     To zabawne. Napisałem wczoraj artykuł do Pada Sevanam, żeby nie ulegać takiemi nastawieniu, a teraz sam to robię. Teraz leżę już w śpiworze i słucham jakiegoś bhaktowskiego roka. Kula Shaker. Nie mam pojęcia o czym śpiewają, ale dają czadu.

19.07.1998 Kraków

     Tęsknota i pragnienie. Wieczór, niedziela. Zastanawiam się, za czym tęsknię. Czy za X. mataji? A może tylko za czymś, co sobie wymyśliłem, za jakimś abstrakcyjnym marzeniem? Wizja spokoju, bliskości, bezpieczeństwa, normalności. Motyw przewodni tych wszystkich żyć, ten nieuchwytny cel, pragnienie, żeby znaleźć nektar i zatrzymac go w czasie. Problem jest taki, że w materialnym świecie nic się nie da zatrzymać na dłużej. To spala serce. Jestem świadomy, że to rozdarcie i pragnienie, które czuję, to nic nowego. Milionowe deja vu. Jedna część mnie chce się od tego wyzwolić, druga natomiast myśli, że można by spróbować jeszcze raz, może tym razem się uda znaleźć raj na ziemi? Znaleźć to utulenie, spokój, bezpieczeństwo.
     Chciałbym zasnąć i obudzić się już po drugiej stronie, z Kryszną, chłopcami pasterzami, krowami, nie pamiętając nic z tego ziemskiego zamieszania.

No comments:

Post a Comment