Wednesday 6 February 2013

Harinam we dwoje


Szafranowe stronice 59

27.05.1998 Kraków

     Dziś z Harinamem (moim bratem duchowym z Peru) byliśmy na harinamie. We dwójkę! Nie miałem żadnej służby. Podszedł do mnie i kiedy dowiedział się, że nic nie robię, zaproponował, żebyśmy zrobili harinam.
     - We dwójkę? – zdębiałem. – Nie ma szans!
     - Dlaczego? – zapytał ostro. 
     - No coś ty… Nie wiem. Dziwnie jakoś.
     Popatrzył na mnie taksująco. Wreszcie jego rysy zmiękły.
     - No dobra. A bhajan na mieście?
     Na bhajan mogłem się zgodzić. Siąść sobie gdzieś w kąciku.
     - No dobra.
     Pojechaliśmy autobusem. Zastanawiałem się, gdzie najlepiej się rozbic, żeby zbyt wielu ludzi nas nie widziało, ale Harinam nie dał mi szans. Kiedy wyszliśmy z autobusu, założył na szyję mrdangę i zaczł śpiewać. Zdrajca! Nie miałem wyjścia. Czerwony jak burak dołączyłem się do niego z karatalami i chórkiem. Przeszliśmy przez Planty i tak jak się obawiałem zaczęliśmy zmierzać na rynek. Wiosna w pełni, zastaliśmy więc tłumy. Setki ludzi przyglądało nam się z zaciekawieniem. Byłem przerażony. Jedna rzecz wyjść na harinam w kilkanaście, czy kilkadziesiąt osób, ale tak? We dwójkę? Czułem się nagi. Harinam musiał zobaczyć mój stan. Zatrzymaliśmy się.
     - Zamknij oczy i po prostu słuchaj – powiedział i uśmiechnął się. – Będzie dobrze.
     Posłuchałem go. Zamknąłem oczy i poszukałem schronienia w świętym imieniu. Odseparowałem się od hałasu i zaczłem słuchać. Powoli nadszedł spokój i radość. Miałem wrażenie, że jeszcze nigdy tak nie słuchałem. Było tylko  święte imię i ja. Miejski gwar był tylko odległym tłem. Odleciałem. Gwar był coraz głośniejszy. Po kilku minutach wreszcie otworzyłem oczy. Zbaraniałem. Staliśmy w kręgu może ze stu, jeśli nie więcej osób. Aparaty, kamery, uśmiechnięte twarze. Harinam świecił ekstazą, ja też nie mogłem się opanować. Zaczęliśmy się śmiać i skakać wysoko, coraz wyżej, intonując coraz słodsze imiona Kryszny. Boże, wolność od umysłu, jakie to jest szczęście! Nie tylko to. Wolność od umysłu plus obecność Kryszny. Nie ma nic lepszego. Czułem, że Kryszna jest blisko, że tańczy tam z nami. Wiem, że brzmi to dziwnie, może sahajiya, ale to naprawdę takie było odczucie. 
     Później Harinam postanowił dać małą przemowę. Musiałem przyjąć rolę tłumacza, choć mój angielski praktycznie nie istnieje. Zawaliłem tylko w jednym momencie, kiedy przetłumaczyłem, że ludzie z kościołów zrobili banki, a Harinam powiedział, że zrobili z banków kościoły. Pojawił się też skądś Tom z Doplerem. Akurat włóczą się po Polsce i trafiliśmy na siebie. Trochę wytrąciło mnie to z równowagi. Spotkanie z przyjaciółmi z dawnego życia przypomniało mi, kim byłem i trochę zgubiłem tempo. Byli brudni, z dredami, zmęczeni alkoholem i włóczęgą. Harinam zauważył to i kiwnął mi, żebym z nim został. Chłopaki po chwili się zwinęli, jak sen z przeszłości.   
     To było wspaniałe doświadczenie. Wyraźnie ujrzałem, jak nieważne, nieznaczne są moje problemy w obliczu świętego imienia. Wszystko wydaje się łatwe i jasne. Polegając na Krysznie, wszystko jest możliwe, nie ma granic, nie ma problemów. Dlaczego tak jest, że kiedy opadną duchowe emocje, to znów wpadam w swoje stare schematy, znów chwyta mnie fałszywe ego? To wygląda tak, jakby na chwilę rozchylały się kraty materii, żeby później znów się zacisnąć wokół mnie. Kryszno, jak bardzo bym chciał pozostać na tej platformie. Ale nie potrafię, nie wiem jak. 

No comments:

Post a Comment