Tuesday 5 February 2013

Gaura Purnima 1998


Szafranowe stronice 52

09.03.1998 Kraków

     Bardzo pomyślny dzisiaj dzień. Zaczął się od szczęśliwego mangala arati. W ogóle nie czułem ciężaru umysłu. Patrzyłem spokojnie na Bóstwa i powoli kołysałem się z Vaisnavami, medytując nad słowami „Guru astakam”. Że płonący las, że deszcz łaski, że cztery rodzaje pożywienia, że tylko łaska guru i reszta nektarów. Po mangala wyciszone, słodkie rundy. A jeszcze później ekstatyczny kirtan, skakaliśmy pod sufit, prowadził Vanamali, obejmowaliśmy się, śmiali i wirowali w tej duchowej zabawie.
     Po śniadaniu dowiedziałem się, że jadę na sankirtan z Viśvarupą, ale później podszedł do mnie Kaśi Miśra i powiedział, że Artur i ja, jedziemy z nim do Warszawy na Gaura Purnimę. Będziemy witać guru maharaja na lotnisku, a później cały festiwal w warszawskiej świątyni.
     Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałem dzień tak bardzo pełen pozytywnych wydarzeń. Czułem się jak dziecko na święta. Jakaś łaska Kryszny, ale zupełnie nie wiem, czym zasłużyłem. Haribol!

12.03.1998 Warszawa

     Gaura Purnima Mahotsava ki jay! Dziś festiwal. Ostatnie kilka dni są tak pełne wrażeń, że nie dam rady wszystkiego zapamiętać, a chciałbym zapisać każde wydarzenie. 
     Wiem, że to trochę przesadzona myśl, ale czasami czuję, że to, w czym biorę udział, to wielkie rzeczy, historia. Nie tylko dla mnie, ale i dla całego świata. Ruch Pana Czejtanii, prosto z Goloki, rozprzestrzeniający się po świecie, a ja jakimś cudem mam w tym swoją małą, drogocenną rolę. Cud.
     Przedwczoraj pojechaliśmy z Kaśi Miśrą i Arturem odebrać Trivikrama Maharaja z lotniska. Jak zwykle na początku byłem spięty jak cholera i musiało minąć trochę czasu zanim przyzwyczaiłem się do towarzystwa guru maharaja. Dzieje się tak za każdym razem, kiedy nie widzę go dłużej. Może to moje fałszywe ego broni się przed nieuniknionym zdemaskowaniem w oczach guru maharaja? Wystarczy jednak trochę czasu spędzonego razem, odrobinę karcenia, żartów, wykładów, służby, a zaczynam czuć się jego sługą. Jest w tym pewien rodzaj szczęścia, coś głębokiego, ważnego, czego nie do końca potrafię uchwycić. Dopiero uczę się służyć z sercem, ale widzę, że nawet mały postęp daje radość i ulgę od materialnego zniewolenia.
     Wczoraj przed wykładem guru maharaja wskazał na mnie, żebym czytał werset. Nikt mnie nie zna w tej świątyni, pełnej starszych, zaawansowanych bhaktów, tak że byłem zdenerwowany niemożebnie, ale też szczęśliwy, że maharaja mnie tak wyróżnił. Śmiał się przy tym ze mnie z sympatią. Lubię to. Czuję się wtedy jak młody żołnierz w towarzystwie swojego dowódcy.
     Później wyczaił mnie na korytarzu (nic dziwnego, skoro cały czas siedziałem pod jego drzwiami) i poprosił, żebym przyniósł mu gorącej wody w misce, do stóp. Przyniosłem wodę, maharaja sprawdził temperaturę.
     - Co to jest? To ma być gorąca?! – dostałem burę.
     Szybko pobiegłem zmienić wodę na gorętszą. Byłem przekonany, że znów mi się nie uda, taka ze mnie sirota. Zapukałem do drzwi. Maharaja otworzył, popatrzył mi groźnie w oczy (w szelmowski sposób) i bardzo powoli zaczął zbliżać palec do powierzchni wody. Wreszcie dotknął wody. Wstrzymałem oddech.
     - Może być – powiedział.
     Odetchnąłem z ulgą. To nie było na poważnie, to karcenie, ale raczej zabawa. Lubię być tak blisko guru maharaja. W ten sposób dotykam swojej prawdziwej tożsamości – sługi – i to jest radość. 
     Dziś pojechaliśmy z maharajem do siedziby ICP (Iskcon Communication Poland), gdzie bhaktowie z Indradyumną Maharajem i Śri Prahladem zrobili czadowy kirtan. Nie znałem nikogo, poza tym onieśmieliło mnie tak doborowe towarzystwo, włączyły mi się blokady, ale walczyłem do końca. Pod koniec guru maharaja wskazał na mnie, żebym wszedł do środka kręgu i tańczył. Wiem, dlaczego to zrobił – widział, że czułem się „na zewnątrz”, obok tego wszystkiego, nie potrafiąc wejść w towarzystwo bhaktów. Taka jest rola guru – wyciągnięcie do nas ręki i wciągnięcie nas z „zewnątrz” (ze świata materialnego) do wewnętrznego kręgu sług Kryszny.
     W warszawskiej świątyni atmosfera wspaniała. Bhaktowie są tak zainspirowani, że codziennie robią kirtan na Gaura-arati, każdy robi tyle służby ile się da, mówią cały czas o Krysznie. To jest to. Prawdziwa sadhu-sanga. 
     Patrzę na to wszystko i robi mi się smutno, że już za kilka dni będę wracał do nudnej świątyni w Krakowie, w której nic się nigdy nie dzieje. No ale teraz jestem tutaj, w świecie duchowym, przede mną jeszcze cały dzisiejszy festiwal. Haribol!

No comments:

Post a Comment