Thursday 13 December 2012

„Przecież macie Krisznę!

Szafranowe stronice 43

29.12.1997 Bielsko-Biała

     Znów jestem na sankirtanie z Viśvarupą. Nic nie jest lepiej, standardowa masakra.
     Jest już wieczór. Jesteśmy u Devedravandyi. Leżę w łóżku, delektując się kompletnym chaosem, jaki mam w głowie.
     Dziś byliśmy na sankirtanie w Cieszynie. Od rana wiedziałem, że nie będzie dobrze. Viśvarupa wstał o drugiej rano i mnie obudził. Później nie mogłem już zasnąć, wiedząc, że japa będę musiał spędzić w lodowatym pokoju świątynnym. Dlaczego nie w ciepłym pokoju? Ponieważ Viśvarupa wstał za wcześnie i o czwartej będzie chciał się zdrzemnąć i nie będzie można mu przeszkadzać. Czyli mój mental zaczął się o drugiej. Dosyć wcześnie, nawet jak na mnie.
     Później pojechaliśmy do Cieszyna. Tam atmosfera siadła już całkowicie. Bunt, pożądanie, złość, frustracja. W końcu usiadłem na ławce, na skwerku i po prostu siedziałem, patrząc tępo przed siebie. Wtedy przysiadła się pewna młoda hipiska, której kiedyś z Viśvarupą sprzedaliśmy książkę. Spytała, dlaczego jestem smutny. Odpowiedziałem, że czasami się zdarza. Dziewczyna była kompletnie w szoku.
     - Jak to!? Przecież macie Krisznę! Wy też się smucicie?!
     Po chwili zastanowienia dodała już spokojniej:
     - Ale pewnie bardzo rzadko?
    No i co ja jej miałem powiedzieć? Że smucę się większość czasu? Że momenty duchowej radości i spokoju to tylko małe krople porozrzucane rzadko to tu to tam, po chaotycznym życiu? Że czasami najchętniej napiłbym się piwa albo poszedł do łóżka z dziewczyną? Ona wyobraża nas sobie, jako beztroskich, czystych mnichów, śpiewających i tańczących na ulicy, a to nie jest takie proste. Życie duchowe (a przynajmniej w moim wydaniu) to ciężka praca, zmagania, ból oczyszczania serca.
     Było mi wstyd. Szczególnie uderzyło mnie to stwierdzenie: „Przecież macie Krisznę!”
     Faktycznie. Przecież po to przyłączyłem się do bhaktów. Żeby „mieć” Krysznę. Nie dalej jak dwa lata temu płakałem i modliłem się o spotkanie osoby, która byłaby najpiękniejsza, najmądrzejsza, najsilniejsza. Kogoś, kogo mógłbym pokochać w pełni i kto w pełni pokochałby mnie. Modliłem się tak długo, aż wreszcie Kryszna zesłał mi bhaktów. Zrozumiałem wtedy, że to Jego – Kryszny, szukam, on jest tą osobą, o której śniłem.
     O tym wszystkim przypomniała mi ta hipiska. Gdzie ja to posiałem? Ciężkie dni, cholera, ciężko się odnaleźć, zdefiniować. Walczę z pożądaniem, złością, dumą, całą tą moją drugą naturą, i w tym wszystkim, nawet nie mam czasu myśleć o Nim, a kiedy próbuję, to mi nie wychodzi. Po co w takim razie przechodzić przez to zamieszanie? Chyba nie potrafiłbym się już wycofać. Albo Kryszna, albo nic. Nawet jeśli jest to sztuczne, na siłę. Prawda – często zapominam o celu, zagubiony w zmaganiach codzienności, ale to nie zmienia faktu, że On jest motorem mojego działania. Musze tylko wykombinować, żeby myśleć o nim częściej, to wtedy łatwiej będzie przechodzić przez te materialne wiry.
     W sumie teraz, leżąc w łóżku, zmęczony, obolały, zakręcony, to myślę sobie, że tę hipiskę zesłał mi Kryszna. Lepiej mi od tego. Nie jestem sam. Haribol!


No comments:

Post a Comment