Thursday 6 December 2012

Maraton Iskcon Guru cz.1

Szafranowe stronice 31

07.10.1997 Bojanów

     No więc Maraton Guru ISKCONu.
     Drugi dzień na książkach. Trochę się zmagam, ale jednak jest wielka ulga po przymusowym urlopie w świątyni. Czuję, że robię to, co powinienem robić. Na przykład dziś – cały dzień walczyłem. Nie dość, że nie szły mi książki, to nie czułem żadnej duchowej emocji. Ale kontynuowałem. I gdy pojechaliśmy z Viśvarupą po Kryszna-nama, żeby odebrać go z ulicy, gdzie robił sankirtan, to wyskoczyłem na chwilkę z książkami. I wreszcie to poczułem! Praktycznie fruwałem po ulicy, moim największym marzeniem było, żeby wszyscy mieli te książki, z uśmiechem podchodziłem do każdego – młodego, starego, gurbego, chudego, normalnie do kazdego. To było wprawdzie tylko kilkanaście minut i nie rozprowadziłem wiele (trzy WSS i cztery R), ale całkowicie zmieniło to moją percepcję świata. Przez cały dzień czułem, że coś nie gra, cos mi nie wyszło, ale w tych kilku minutach wieczorem, odbudowałem się i poczułem, że „to” się stało. Eh, Boże, chciałbym mieć taki nastrój przez cały dzień, a nie tylko przez krótką chwilkę pod koniec dnia.
     Widzę, jak sankirtan oczyszcza. Nie ma kwesti duchowej, czy emocjonalnej „suchości”, której tak nienawidzę. Wręcz przeciwnie – kiedy jestem na sankirtanie, to czuję się żywy, napełniony emocjami. Kocham wtedy bhaktów, chcę z nimi być zawsze.
     Dziękuję ci gurudeva i Kryszno. Jestem głupcem, nic nie umiem zrobić, jak trzeba, mam materialne motywację, chcę od was różnych rzeczy, szczególnie tej duchowej rasy, która podobno jest tak cudowna, ale wy zabieracie ode mnie te motywacje i pozwalacie mi po prostu robic służbę, choć przecież nie mam żadnych kwalifikacji. Dziękuję wam też za towarzystwo takich wielbicieli, jak Viśvarupa, Kryszna-nam, czy Bartek, który mimo naszych spięć jest fajnym bhaktą.

11.10.1997 w drodze, pod Rzeszowem

     Uff, to był ciężki tydzień. W ogóle mi nie szło na książkach. Rozprowadzałem trochę orzeszki, ale nawet rozdawanie prasadam nie uratowało mnie od mayi. Nie wiem, jak to się stało, ale przestałem myśleć o Krysznie. Zacząłem się oglądać za kobietami (za jedną nawet szedłem przez chwilę!), paliło mnie pożądanie, czułem oblepiającą mnie tamo-gunę. Dobrze, że są jeszcze tubki z mlekiem zagęszczanym, bo nie wiem, jakbym skończył.
     Dziś już jest lepiej. Rozprowadziłem pięćdziesiąt paczek orzeszków. Później zainspirowany przez Kryszna-nama wziąłem stos książek, ale nie sprzedałem ani jednej. Nie wiem, co się stało. Dużo strachu się najadłem. Zdałem sobie sprawę, jak łatwo może mnie przykryć materialna natura, iluzja, zapomnienie o celu życia. Wystarczy chwila nieuwagi, a z powrotem wyląduję na materialnym smietniku. Muszę modlić się do Kryszny. Choć tego nie czuję, to On na pewno mi pomoże.

 Wieczorem, już w Krakowie

     Ale się cieszę, że już wróciliśmy. Może i meczę się, kiedy musze zostawać w świątyni na dłużej, ale te powroty… Uwielbiam je!
     Okazało się, że w świątyni gości Śri Prahlad, Nrsmha Kavaca i kilku innych bhaktów z turu. Śri Prahlad zrobił wykład, a później taki kirtan, że hej! Trwał ponad godzinę. Było to coś niesamowitego. Przyznaję – nie udało mi się całkowicie pokonać umysłu, ale czuje się oczyszczony. Modliłem się do Pana Czejtanii, żebym całkiem był wolny i wzniósł się ponad siebie, ale widocznie coś jeszcze robię nie tak. Materialne pragnienia mnie wstrzymują. Chciałbym ich już nie mieć. Kiedy wreszcie?

No comments:

Post a Comment