Thursday 6 December 2012

Maraton Iskcon Guru cz.2

Szafranowe stronice 33

13.10.1997 Bielsko Biała

     Minął pierwszy dzień drugiego tygodnia Maratonu ISKCON Guru. Dużo lekcji. Wyszedłem na ulicę z orzeszkami. Zobaczyłem mnóstwo akwizytorów i umysł mi ostro poszedł. Jak się tu przebić pomiędzy tych uśmiechniętych, sztucznych handlarzy w tanich garniturach? Poza tym to było zbyt blisko moich rodzinnych stron. Jakoś mi to zgrzytało. Chciałem zwiać do samochodu. Czułem, że nie sprzedam ani paczki. Wtedy złapał mnie Viśvarupa, który spokojnie pykał sobie książki ulicę obok. Zaczął mobilizować mnie do walki. Co miałem robić? Zacząłem łazić, ale nic mi nie szło. Do czternastej rozprowadziłem jakieś dwadzieścia paczek. Znów zjawił się Viśvarupa. Powiedział, że najważniejsze jest moje pragnienie i kiedy będę miał świadomość służenia Krysznie, to wszystko, ale to dosłownie wszystko się może zdarzyć. Wszyscy będą brali, a nawet sami do mnie podchodzić. No i spróbowałem go posłuchać.
     Co się działo! Nie wiem jak to opisać, aż się niezręcznie czuję z tym długopisem. To jest tak, jakby świadomość wzniosła mi się na wyższy poziom, a kiedy wszystko wróciło do normy, tak jak teraz, to brakuje słów, a samo doświadczenie staje się dosyć mglistym, choć przyjemnym doświadczeniem. Pozostał smak czegoś wyższego.
     No więc zacząłem się modlic do Kryszny, żeby mnie użył, jako swoje narzędzie. Powoli zaczęła mnie napełniac jakaś energia, pewność siebie, czy raczej pewność obecności Kryszny. Nagle już się nie bałem, już nie miałem mentalu – z przejrzystą, cudownie świetlistą świadomością, podchodziłem do ludzi, a ci, i to prawie każdy z nich, reagowali, śmiali się, rozmawiali, brali orzeszki, a nawet sami podchodzili. Tak, jak powiedział Viśvarupa.
     W pewnym momencie spotkałem Piotrka, dawnego kolegę ze studiów. Sympatyczny gość. Pogadaliśmy trochę, opowiedziałem mu o moim życiu mnicha, o świadomości Kryszny. Jeszcze bardziej mnie to doładowało. Pożegnałem się z Piotrkiem i wróciłem do rozprowadzania. Tym razem zacząłem po prostu mówić ludziom, że jestem mnichem z Hare Kryszna, a te orzeszki to prasadam, czyli jedzenie ofiarowane Bogu. Wszyscy się śmiali, brali, intonowali. Przecież to jest niemożliwe, a jednak. Widziałem, jak działa Paramatma w sercach żywych istot. Niktórzy przechodnie nie chcieli się zatrzymywać, ale  po chwili stawali jak slup soli, zawracali i brali orzeszki.
     Nie wiem, na ile to przydatna informacja, ale nawet dziewczyny zaczęły się oglądać za mną, uśmiechać się zalotnie, nawet kiedy były z chłopakami.
     Prosiłem też wszystkich, żeby intonowali Hare Kryszna i większość nie miała z tym problemu. To była radość. Chciałem tam być na zawsze, na tej ulicy, nigdy nie przestawać. Wolność od ego to największa chyba rozkosz, a w tamtym momencie nie miałem ego, ale byłem Kryszny. Taka prosta rzecz. Liczy się pragnienie i modlitwa, a Kryszna może wznieść nas na najwyższy poziom swiadomości. I wtedy nie ma żadnego problemu, żeby ludzie brali prasadam, czy książki, czy żeby intonowali. Wyczuwają, że ta osoba, która do nich podchodzi nie ma ukrytego interesu (czy to pieniądze, czy docenienie), ale chce im z całego serca pomóc. Jay!

No comments:

Post a Comment