Monday 10 December 2012

Czyszczenie sankirtanowe

Szafranowe stronice 37

10.11.1997 Kraków

     Mieliśmy dziś wyjechać na sankirtan wędrowny – Śyamasundar, Śaśabindu i ja, ale Śaśabindu był zmęczony. W końcu stanęło na tym, że Śaśabindu zostanie, a my ze Śyamasundarem pojedziemy na parę godzin.
     Rano niezłe czyszczenie. Śyamasundar kazał mi pobrać orzeszki od Subala i gdzieś pojechał. Okazało się jednak, że najpierw trzeba było je pobrać z magazynu poza świątynią. Kiedy wrócił i mu to powiedziałem, wydarł się na mnie. Nie wytrzymałem. Wygarnąłem mu, że niesłusznie mnie czyści, to nie moja wina z tymi orzeszkami, ale jego. Powiedziałem, że traktuje mnie jak tępaka, a poza tym słyszałem kiedyś, jak powiedział o młodych bhaktach, że są otępiali, i żeby się lepiej sam otrząsnął. Prawie krzyczałem.
     Wtedy Śyamasundar powiedział mi, że mój umysł nie wytrzymał i wypłynęły na wierzch wszystkie obrazy, jakie chowałem w umyśle. Powiedział, że nie czyści mnie dla własnej przyjemności, ale chciał mi pokazać, że powinienem uczyć się odpowiedzialności. Na przykład jeśli chodzi o te orzeszki, to powinienem spróbować załatwić samochód i kierowcę, i pojechać do magazynu, zamiast czekać na niego.
     Poczułem się jak idiota. Zobaczyłem, że Śyamasundar ma rację. Przecież nic nie stało na przeszkodzie, żebym sam to załatwił. Zamiast tego wolałem być bierny i czekać, aż ktoś coś zrobi. Umysł oszukał mnie kolejny raz.
     Niezła lekcja. Nieraz wydaje mi się, że widzę, kiedy umysł nadaje i choć czasami nie potrafię go kontrolować, to jednak wszystko widzę. Okazuje się, że wielu rzeczy wcale nie widać. 
     Śyamasundar powiedział jeszcze, że jeżeli będę miał mentalność, że wszystko wiem, to nigdy nie znajdę szczęścia, ale jeśli nastawię się, że każdy dzień jest nauką, to będę odczuwał satysfakcję z kolejnych lekcji.
     W końcu pojechaliśmy na ten sankirtan. Śyamasundar z książkami, ja z orzeszkami. Było fajnie, spokojnie. Wszyscy brali, sprzedałem ponad sto paczek.
     Teraz już wieczór, w świątyni. Miałem lekkie spięcie z Robertem i męczy mnie to trochę. Zbliżyliśmy się do siebie ostatnio, nie chciałbym tego skwasić.
     Wczoraj z Arturem, Camasą i Dvaraką ukradliśmy Anancie maha-prasadam i spałaszowaliśmy je przed ucztą. Po uczcie Ananta zaczął szukać sprawców. Powiedział, że to musiały być jakieś świnie. Strasznie głupio mi się zrobiło. Poszliśmy z Arturem do niego i przyznaliśmy się ze skruchą. Trochę rozluźniło to atmosferę. Dziś załatwiłem mangala sweets i dałem je Anancie. Od razu w sercu pojawił się nektar. Kilka minut duchowego szczęścia. Szczęście jest w dawaniu. Haribol!

12.11.1997 Nie Wiem Gdzie

     Wczoraj wreszcie wyjechaliśmy na wędrowny sankirtan. Nie jest łatwo. Mimo tego, że ostatnio wyjaśniliśmy sobie różne rzeczy ze Śyamasundarem, to ciężko mi go tolerować. Najbardziej tego, jak się rządzi.
     Chciałbym, żeby atmosfera była czysta, żebyśmy wszyscy służyli Krysznie w ekstazie, ale nie daję rady. Co za maya. Mam nadzieję, że Kryszna to jakoś rozwiąże, bo ja nic nie poradzę.

później

     Ale kanał. Siedzę w vanie. Takiego doła dawno nie miałem (ha, ha, czy nie jest tak przy każdym dole?). Przez trzy godziny rozprowadziłem jakieś dwadzieścia paczek orzeszków i mam już dosyć. Na dziś koniec, nie dam rady wyjść na ulicę. Na samą myśl chce mi się rzygać.
     Nie chodzi nawet o ulicę. Boję się, że Kryszna odrzuci mnie z powodu mojego nieudacznictwa. Przecież mógłbym rozprowadzać, tylko nie mogę (?) się przełamać. Jestem rozerwany od środka. Rozżalony.
     Najbardziej tym, że przecież robię wysiłek, chcę i próbuję być bhaktą, a nie wychodzi. Ciągle pozostaję małym, dumnym gnojkiem. Nie ma szczęścia, cholera. Kiedy siedziałem trzy tygodnie w świątyni, miałem dosyć, chciałem wyjechać na sankirtan. No a teraz jest jeszcze gorzej. To gdzie mam to swoje miejsce w świadomości Kryszny?
     Sankirtan byłby piękny, gdybym znalazł tu przyjaźń, przygodę, walkę, ale jak na razie jest tylko brodzenie w smole i czasami kropla satysfakcji, kiedy uda się zdobyć jakiś rezultat. I to wszystko. Co za frustracja. Jestem po uszy pogrążony w swoich uwarunkowaniach i wygląda na to, że nic nie mogę z tym zrobić.
     Gdy wspominam moje dawne życie – mięso, alkohol, klej, seks, wykorzystywanie innych, to wiem, że nie chcę do tego wracać, nie ma takiej szansy, ale z drugiej strony wygląda na to, że nie dam rady się wznieść duchowo. Co więc mam zrobić? Kiedykolwiek udaje mi się (albo myślę, że mi się udaje) zrobić jakikolwiek postęp, to od razu spadam z powrotem na swój poziom.
     Mógłbym teraz wyjść na ulice i wbrew sobie zacząć podchodzić do ludzi, ale mam taki wstręt na samą myśl, że nie dam rady.
     Chcę być bhaktą, ale potrzebuję pomocy, samemu nie umiem.
     Kryszno, podobno pomagasz wielbicielom. Może i nie jestem prawdziwym wielbicielem, ale zrób coś takiego w moim sercu, żebym mógł być Twoim sługą.

później

     Właśnie Śaśabindu wpadł po książki i powiedział z uśmiechem, że to wspaniale być użytecznym w tej misji i z powrotem wyskoczył w ekstazie na ulicę.
     Rozpłakałem się. Też bym chciał być choć trochę użyteczny.

No comments:

Post a Comment