Thursday 6 December 2012

Przymusowy urlop

Szafranowe stronice 30

28.09.1997 Kraków

     Mam grypę. Staram się robić, co tylko mogę, żeby się jej pozbyć, ale nic nie pomaga. Jutro mam jechać na sankirtan z Viśvarupą i Marcinem, ale nie wiem, jak to zrobię w takim stanie. Szkoda mi będzie spędzić tydzień w świątyni. Zainspirowałem się ostatnio do rozprowadzania książek, a tutaj choroba.
     Czuję, że dobrze mi z bhaktami. Nigdzie nie ma takich ludzi. Są mili, radośni, współczujący. Kryją w sobie tyle cennych przemyśleń, znają opowieści o Krysznie, a na dodatek chcą się tym dzielić! Mówią ciągle o Bogu i jego wielbicielach. Niezłe.
     Kiedy sobie przypomnę moje życie przed bhakti… Dreszcze przechodzą. W świecie materialnym każdy chce tylko dla siebie, każdy myśli tylko o sobie, chce być w centrum. Cholera… Sam taki byłem i chyba ciągle jestem.
     A tutaj? Jest wieczór, ale nikt nie idzie na piwo. Z dołu dobiega muzyka Gaura-arati, mrdanga, karatale, śpiew, śmiech. Wszyscy wielbią Krysznę. Czysty nektar po prostu.
     Nigdy nie chcę stąd odejść. Proszę Cię, Kryszno, żebym zawsze miał wiarę i siłę, żeby być bhaktą. Tylko Ty i guru maharaja możecie mi pomóc. Sam nie dam rady zrobić nic. Haribol.

29.09.1997 Kraków

     „Najważniejszy jest nastrój bezradności. Nie trzeba go wzbudzać sztucznie. Wystarczy uświadomić sobie, że rzeczywiście nic nie zależy od nas. To uczyni nas pokornymi. I trzeba zawsze modlić się do Kryszny”

     Leżę w śpiworze i zdycham. Jednak mnie ścięło. Nie pojechałem na sankirtan. Był ze mną przed chwilą Śaśabindu. Powiedział dwie fajne rzeczy. No więc najpierw powiedziałem, że jestem zły, ponieważ ostatnio zaczęło mi się podobac rozprowadzanie książek, a tu jak na złość, muszę leżeć w łóżku (tzn. w przenośni, bo naprawdę to leżę na podłodze). Śaśabindu powiedział na to, że mogę rozprowadzać na planie mentalnym. Tak jak ten bramin, który ofiarowywał Krysznie w umyśle słodki ryż i poparzył się. Mogę przymknąć oczy i wyobrazić sobie, że jestem na ulicy, czuję współczucie i podchodzę do ludzi, żeby ofiarowac im łaskę Kryszny. I to będzie prawdziwe, bo sankirtan jest transcendentalny, czyli nie ma znaczenia, czy robimy go na planie mentalnym, czy dotykalnym.
     - Możesz strzelić ze setkę książek przed snem. I to dużych – zażartował.
     Druga rzecz, jaką powiedział – żeby patrzeć na problemy życiowe, jak na przeciwności wysłane przez Krysznę, żeby mnie umocnić w życiu duchowym. Myśląc w kontekście moich problemów z wiarą, czy z mataji Z., to brzmi pocieszająco.

02.10.1997 Kraków

     Aaaaa! Już chcę na sankirtan! Te parę dni w świątyni mnie wykończyło. Zero służby oddania, czuję się, jakbym zmarnował cały tydzień. W sumie dużo czytałem i uczyłem się angielskiego, ale bez praktycznego zaangażowania, to nie to. Tak, jakbym nie był blisko Kryszny.
     Gdy rozprowadzam orzeszki (albo sporadycznie książki), to czuję, że Kryszna jest bardzo blisko, jakby stał tuż za mną. A tutaj… W ogóle dziwny nastrój. Mam na myśli klimat wśród bhaktów świątynnych. Kłócą się ze sobą, nie ma żadnej etykiety, dowcipkują z mataji, a niekiedy są nawet wulgarni. Mam już dosyć. Na sankirtanie jest inaczej. Po dniu rozprowadzania ma się wrażenie, że wszystkie brudy spłynęły i jest się czystym. Można słuchać rund, czytać, rozmawiac o Krysznie. Jakby codziennie przechodziło się nowy chrzest. Tęsknie za tym cholernie.
     Jestem w świątyni już kilka dni i choć robię, co mogę, nie udaje mi się wyrwać zza tej materialnej zasłony – mataji Z., bhakta Grzegorz, Mariusz, choroba… Jakbym był przykryty ciężkim kocem. Na szczęście w poniedziałek ruszamy w trasę! Haribol!

No comments:

Post a Comment