Saturday 18 September 2010

Kirtany, bhajany, kosmiczne pierzyny



Szafranowe stronice 25

30.08.1997 Kraków

Wróciłem do Krakowa.
Wczoraj, w czasie wieczornego kirtanu Guru Maharaja przymknął oczy i powiedział, że Madana Mohana jest to forma Kryszny zawierająca pożądanie. Przywiązanie do tej formy może uwaolnić nas od materialnego pożądania.

Dziś był wyjątkowy dzień. Można powiedzieć, że zaczął się już wczoraj. W wielkim skupieniu udało mi się wyczytać ponad dwie godziny. Czytałem Śrimad Bhagavatam i Bhagavad Gitę, ale dopiero, kiedy wziąłem się za Złotego Avatara zaczął się nektar, a później przy czytaniu w Kryszna Book o uczuciu gopi do Kryszny było cudownie.

Nie jestem sahajiya, wiem, że to nie są tematy, które mogę zrozumieć, ale wczorajsze słowa Guru Maharaja głęboko weszły mi w serce i pojawiła się nadzieja, że mogę pokonać pożądanie. Przez przywiązanie się do Kryszny.

Później było Gaura-arati. Prowadził Gadotkaca. A po kirtanie Gadotkaca, Artur i ja zrobiliśmy długi bhajan. Super. Czasami schodziliśmy do szeptu, żeby po chwili wybuchnąć okrzykami radości, jak transcendentalne fale.

Dziś ran, zainspirowany, skupiłem się na japa wyjątkowo mocno i choć było trudno, przed powitaniem Bóstw wymantrowałem 11 rund słuchając. Nie było jakiejś ekstazy, ale przez cały dzień czułem się zupełnie wyciszony, tak dziwnie, ale w pozytywny sposób, była atmosfera, jak kiedyś, przed wigilią, coś wyjątkowo świątecznego, spokojnego, czystego. Tylko zamiast śniegu, za oknem lał deszcz.

Po południu znów wyczytałem dwie godziny i był tak samo, albo nawet lepiej niż wczoraj.

Wieczorem Gaura-arati poprowadził Guru Maharaja. Zniknęły prawie całkiem blokady i brudy i słuchając jego głosu, czułem taką słodycz płynącą z intonowania, aż zacząłem się bać, że przez to, że czerpię radość dla siebie, ta słodycz minie, bo intonowanie powinno być dla Kryszny.

A przed chwila wróciłem z bhajanu, jaki Marcin zrobił po Gaura-arati. Byliśmy tylko my dwaj i Gadotkaca. Marcin grał melodię, która w pewnym momencie zatrzymywała się na sekundę w zupełniej ciszy. Milkły karatale, mrdanga, harmonium, śpiew – wszystko, żeby po sekundzie zadźwięczeć na nowo.

I w tych momentach ciszy, kiedy nie było słychać nic, a była to cisza przyjemna, ale pusta, poczułem, że bhajan z bhaktami to najprzytulniejsze i najbezpieczniejsze miejsce w całym wszechświecie. Jak duchowa pierzyna rzucona w lodowaty kosmos. Zagubione dusze mogą w nią wskoczyć, zanurzyć twarz w ciepłym puchu, pachnącym krochmalem płótnie i poczuć się jak dzieci w wakacje, u babci - spokojnie, bezpiecznie i nieśmiertelnie.

To było niesamowite, tak sobie spokojnie intonować i czuć Krysznę dookoła, bardzo, bardzo blisko.

Rozmawiałem dziś z Viśvarupą. Chyba zabierze mnie na sankirtan. Dlaczego nie? Spróbuję jeszcze raz. W końcu, co może się stać?

No comments:

Post a Comment