Friday 24 September 2010

Bienvenido!

W 2001 roku los przyciągnął nas na hiszpańską farmę, Nueva Vraja Mandala. Piękne miejsce, mieliśmy kupę fajnych doświadczeń, spotkaliśmy dobrych przyjaciół. Równocześnie mieliśmy też wiele problemów z kierownictwem farmy, których wizja życia społecznego bardzo różniła się od naszego. Ostatecznie po półtora roku byliśmy zmuszeni wyjechać. Tamten okres zgruchotał w nas na zawsze wiarę w administracyjno-społeczną strukturę Iskconu, ale po latach myślę, że to była dobra rzecz, która pozwoliła nam się usamodzielnić. Przez kilka lat nie byłem w stanie czytac tych stron dziennika, nie chcąc budzić demonów:). Okazuje się, że wcale nie było tak źle, a przynajmniej pierwsze miesiące były pod znakiem szczerych duchowych wysiłków i radości.
Poniższe rozdziały są oryginalnymi zapiskami z dziennika z tamtego okresu.

Hiszpańskie zacisze 1

19.11.2001
Nueva Vraja Mandala
Hiszpania


Widok z naszego okna

Jesteśmy tutaj! Aż boję się pisać, żeby nie zapeszyć. Jest super. Najpiękniejsze Bóstwa świata, Śri Śri Radha Govindacandra, przyjaźni wielbiciele. Poznaliśmy się z Sambą, Anglikiem, uczniem Satsvarupy Maharaja. jest bhaktą od dwudziestu czterech lat i kiedy miał szesnaście lat osobiście spotkał Śrila Prabhupada. Najpierw był uczniem Jayatirthy.

Bardzo trzeźwy, ciepły i dowcipny człowiek, jeden z tych, których obecność daje poczucie bezpieczeństwa.

Jest też Rukmini Ramana z Kolumbii, brahmacarin, ale na luzie, bez fanatyzmu. Dziś byliśmy razem nazbierac oliwek i rozśmieszał mnie całą drogę. Fajny gość.


Rukmini Ramana i Tirtha Kirti z Undropu na nocnym harinamie w Madrycie.
W tle ja z Tulasi.

W ogóle ładnie tutaj w pewien surowy sposób. Zieleń jest inna, mniej soczysta, góry mają inny kształt, żołędzie są jadalne, drzewa oliwkowe.

Piszę chaotycznie, bo dopiero co przyjechaliśmy, jeszcze wszystkiego sobie nie poukładałem.

Jechaliśmy autobusem. Patrząc na mapę zorientowałem się, że wcale nie musimy jechać do Madrytu. Lepiej byłoby wysiąść z 80 km wcześniej i zadzwonić do świątyni, żeby ktoś nas odebrał. Trochę nam zajęło przekonanie kierowcy, ale wreszcie dał się namówić i zostawił nas na stacji benzynowej.

Próby porozumienia się po angielsku nie wyszły. Musieliśmy poprosić na migi dziewczynę sprzedająca w sklepie, żeby zadzwoniła do świątyni. Udało się, odebrała nas Rudilen, Chilijka.

Okazało się, że w świątyni jest właśnie festiwal – Govardhana Puja. Wzięliśmy szybki prysznic, zostawiliśmy rzeczy w pokoju i pobiegliśmy na kirtan. Pełna ekstaza. Tulasi też jest szczęśliwa. Wszyscy patrzyli na nas z ciekawością – w końcu nowy narybek nie zdarza się tu za często.

Cieszę się, że tu jesteśmy. To był dobry pomysł.


Tulasi i Savita na tarasie przed świątynią

No comments:

Post a Comment