Szafranowe stronice 24
26.08.1997 Nowe Ramana Reti
Co za KATASTROFA. Janmastami, darśan u Guru Maharaja – jedna, wielka klęska.
Zaczęło się od rana.
Najpierw poszedłem do Maharaja na darśan. Tłumaczem był Jagad Pita. Zacząłem opowiadać o Z. Niestety, albo źle zacząłem, albo tłumacz coś pokręcił, w każdym bądź razie Maharaja zmarszczył brwi i popatrzył na mnie dziwnie. Pomyślał, że chcę się żenić! Nie dałem rady naprostować, że w ogóle o to mi nie chodziło. Co za tłumacz! Maharaja spytał ile mam lat, powiedział, że jeszcze mam czas i teraz powinienem się szkolić, jako brahmacarin, a nie myśleć o związku z kobietą.
Próbowałem to jakoś naprostować, wyjaśnić, że to nie jest problem, że najważniejszą rzeczą, o jaką chciałem spytać, to służba, jaką Maharaja by chciał, abym robił. W ten sposób umocniłaby się moja inteligencja i byłbym lepszym bhaktą.
Nie udało się. Zostało na tym, że mataji Z. jest moim głównym problemem i że wyskoczyłem z tym jak Filip z konopii. Czułem się jak idiota. Uszy tak mi płonęły i pulsowały, że były chyba bliskie eksplozji.
Nie miałem siły, żeby później powiedzieć coś tłumaczowi. Na przykład, że zrujnował mi życie. Ale nagle pomyślałem, że nic nie dzieje się przez przypadek i może wbrew mojej zasłonie dymnej, na powierzchnię wypłynął właśnie mój największy problem. Kryszna ma swoje sposoby, żeby przebić się przez nasze kombinacje.
Tak czy inaczej, nastrój bhakti rozpłynął się w powietrzu. Dałem sobie spokój ze służeniem, ze wznoszeniem świadomości itd. Prajalpowałem, krytykowałem, drzemałem po kątach, unikałem służby. W nocy, w czasie uczty ogarnęła mnie taka przekora, że specjalnie usiadłem za tą mataji, praktycznie opierając się o nią plecami i w sercu pytałem wyzywająco Krysznę, co zamierza zrobić z tym fantem. Ku zgorszeniu Sebastiana pozwoliłem sobie z nią nawet na frywolne pogaduszki.
A wcześniej rozmawiałem z Agnieszką, której nie widziałem od jej wyjazdu z Krakowa. Rozmawialiśmy przed świątynią i traf chciał, że Maharaja akurat wyszedł ze świątyni, a staliśmy w taki sposób, że musiał przejść między nami. Ale ze mnie przykład brahmacarina. Kogo ja oszukuję? Już nawet nie siebie.
Po co ja wczoraj w ogóle poszedłem na ten darśan? Mogłem się powstrzymać i spokojnie pełnić służbę, byłbym teraz spokojny, zainspirowany.
Dziś było trochę lepiej. Zgłosiłem się do rozdawania prasadam, a to zawsze jest cudowne doświadczenie, kiedy się do tego dobrze podejdzie. Biegałem z wiadrami, żartowałem z bhaktami, donosiłem dokładki, starałem się, żeby każdy czuł się jak szczególny gość. Maharaja, który również służył bhaktom prasadam zauważył to i uśmiechnął się z aprobatą, widząc, jak szczerzę zęby. To mnie trochę podniosło na duchu.
Druga rzecz, która wyciągnęła mnie trochę z ignora to sprzątanie po festiwalu z Viśvambharą. Żartowaliśmy, rozmawiali o życiu i bhakti, zasuwając przy tym jak dzikie osły i byłem naprawdę szczęśliwy.
Razem daje to dwa momenty szczęścia. Oba, służąc. Tylko w bhakti jest prawdziwe szczęście. Tylko jak o tym zawsze pamiętać?
Hare Kryszna
26.08.1997 Nowe Ramana Reti
Co za KATASTROFA. Janmastami, darśan u Guru Maharaja – jedna, wielka klęska.
Zaczęło się od rana.
Najpierw poszedłem do Maharaja na darśan. Tłumaczem był Jagad Pita. Zacząłem opowiadać o Z. Niestety, albo źle zacząłem, albo tłumacz coś pokręcił, w każdym bądź razie Maharaja zmarszczył brwi i popatrzył na mnie dziwnie. Pomyślał, że chcę się żenić! Nie dałem rady naprostować, że w ogóle o to mi nie chodziło. Co za tłumacz! Maharaja spytał ile mam lat, powiedział, że jeszcze mam czas i teraz powinienem się szkolić, jako brahmacarin, a nie myśleć o związku z kobietą.
Próbowałem to jakoś naprostować, wyjaśnić, że to nie jest problem, że najważniejszą rzeczą, o jaką chciałem spytać, to służba, jaką Maharaja by chciał, abym robił. W ten sposób umocniłaby się moja inteligencja i byłbym lepszym bhaktą.
Nie udało się. Zostało na tym, że mataji Z. jest moim głównym problemem i że wyskoczyłem z tym jak Filip z konopii. Czułem się jak idiota. Uszy tak mi płonęły i pulsowały, że były chyba bliskie eksplozji.
Nie miałem siły, żeby później powiedzieć coś tłumaczowi. Na przykład, że zrujnował mi życie. Ale nagle pomyślałem, że nic nie dzieje się przez przypadek i może wbrew mojej zasłonie dymnej, na powierzchnię wypłynął właśnie mój największy problem. Kryszna ma swoje sposoby, żeby przebić się przez nasze kombinacje.
Tak czy inaczej, nastrój bhakti rozpłynął się w powietrzu. Dałem sobie spokój ze służeniem, ze wznoszeniem świadomości itd. Prajalpowałem, krytykowałem, drzemałem po kątach, unikałem służby. W nocy, w czasie uczty ogarnęła mnie taka przekora, że specjalnie usiadłem za tą mataji, praktycznie opierając się o nią plecami i w sercu pytałem wyzywająco Krysznę, co zamierza zrobić z tym fantem. Ku zgorszeniu Sebastiana pozwoliłem sobie z nią nawet na frywolne pogaduszki.
A wcześniej rozmawiałem z Agnieszką, której nie widziałem od jej wyjazdu z Krakowa. Rozmawialiśmy przed świątynią i traf chciał, że Maharaja akurat wyszedł ze świątyni, a staliśmy w taki sposób, że musiał przejść między nami. Ale ze mnie przykład brahmacarina. Kogo ja oszukuję? Już nawet nie siebie.
Po co ja wczoraj w ogóle poszedłem na ten darśan? Mogłem się powstrzymać i spokojnie pełnić służbę, byłbym teraz spokojny, zainspirowany.
Dziś było trochę lepiej. Zgłosiłem się do rozdawania prasadam, a to zawsze jest cudowne doświadczenie, kiedy się do tego dobrze podejdzie. Biegałem z wiadrami, żartowałem z bhaktami, donosiłem dokładki, starałem się, żeby każdy czuł się jak szczególny gość. Maharaja, który również służył bhaktom prasadam zauważył to i uśmiechnął się z aprobatą, widząc, jak szczerzę zęby. To mnie trochę podniosło na duchu.
Druga rzecz, która wyciągnęła mnie trochę z ignora to sprzątanie po festiwalu z Viśvambharą. Żartowaliśmy, rozmawiali o życiu i bhakti, zasuwając przy tym jak dzikie osły i byłem naprawdę szczęśliwy.
Razem daje to dwa momenty szczęścia. Oba, służąc. Tylko w bhakti jest prawdziwe szczęście. Tylko jak o tym zawsze pamiętać?
Hare Kryszna
No comments:
Post a Comment