Wednesday 2 June 2010

Jiv jago



W grudniu 1996 roku, po kilku miesiącach przygotowań w ośrodku bytomskim wreszcie zamieszkałem w miejscu moich brahmacarińskich marzeń, centrum wszechświata, miejscu, gdzie wszystko się dzieje, gdzie mieszka Trivikrama Maharaja i prawdziwi sankirtanowcy - świątyni krakowskiej. Za radą Madany Prabhu prawie od razu zacząłem prowadzić dziennik. "Szafranowe stronice" są właśnie zapiskami z moich pierwszych lat jako wielbiciela i brahmacarina. Czasami było śmiesznie, czasami wzniośle, a czasami smętnie. Nie mam pojęcia, które dni wybiorę na bloga, ale będę się starał niecenzurować:).

Szafranowe stronice 1

W świątyni mieszkam od jakichś dwóch tygodni. Oszołomiony, rozentuzjazmowany, wystraszony, jeszcze nawet nie znam imion wszystkich mieszkańców. Oprócz tego niewyspany! Wstając trochę po trzeciej rano, już o szóstej wieczorem ledwo widziałem na oczy:). Na szczęście wielbiciele nie pozwalali chronić się w objęciach słodkiej mayi na długo...

07.01.1997, Kraków, świątynia na Podedworzu.

Ale rozrywka! Źle się czułem, a do tego byłem niewyspany (mamy bhakta program i wstajemy o wpół do czwartej), więc położyłem się wcześnie spać. Właśnie zaczynało się Gaura Arati. Obudził mnie głośny dźwięk kirtanu. Otworzyłem oczy i z osłupieniem stwierdziłem, że ciasnym kręgiem otaczają mnie wielbiciele, którym przewodzi Trivikrama Maharaja. Nie wiedziałem, co zrobić. Wstyd – dopiero siódma, a ja już śpię i to w czasie Gaura Arati.

Nieprzytomny z rozespania i zażenowania jakoś podniosłem się na nogi i zacząłem niepewnie tańczyć. Wolałem nie myśleć, jak głupio wyglądam w przykrótkiej gamszy i potarganej kurcie – piżamie. Nagle Maharaja wyciągnął ręce, próbując chwycić mnie za dłonie. Chciałem zaprotestować, ale to tak, jakby się chciało powstrzymać burzę. Poddałem się.

Maharaja chwycił mnie za ręce i zaczęliśmy wspólnie skakać wysoko w górę. Włosy stanęły mi na głowie z zradości. To było cudowne – Maharaja przyszedł z kirtanem do tej upadłej duszy, wyciągnął mnie ze śpiwora i teraz tańczymy jak szaleni w kirtanie! Ale radość! Jego oczy błyszczały ogniem, jakby mówił: „Wstań i śpiewaj! To milion razy lepsze od spania! Wstawaj mała duszo!”. Wielbiciele dookoła nas śmiali się jak szaleni, uderzając w mrdangi i karatale, powietrze drżało. Poważnie – powietrze drżało!

Nie mogę uwierzyć w swoje szczęście. Jeszcze kilka miesięcy temu robiłem wstrętne rzeczy, alkohol, dragi, dziewczyny, a teraz jestem tutaj, z wielbicielami, z guru. Jaki może być lepszy dowód na wszechmiłosierność Kryszny?

Wczoraj był wspaniały kirtan. Pewnie nie tak wspaniały, jak ten dzisiaj, w którym uczestniczyłem tylko przez krótką chwilę, ale i tak miał moc. Było nas tylko kilku na Gaura-arati, ale Maharajowi to nie przeszkadzało. Tańczył w ekstazie i porwał nasze umysły w słodkie i dzikie intonowanie. Śmiał się, krzyczał, ściągał z ołtarza jabłka i rzucał w nas. Kirtan napędzał się coraz szybciej i szybciej, tak że nie moglibyśmy już chyba bardziej przyśpieszyć. Wszystko na zewnątrz zniknęło – frustracja, złość, brud, strach, fałsz. Byliśmy tylko my i święte imię. Przez krótką chwilę mój umysł podporządkował się i przyjąłem schronienie Maharaja, wielbicieli i świętego imienia.

Nie trwało to długo, może minutę, nie więcej i umysł znów zaczął się panoszyć, doświadczenie pozostało jednak w pamięci. Kiedyś nadejdzie taki dzień, że będę tam zawsze. Na razie proszę Krysznę, żebym miał na tyle siły, aby pełnić sumiennie służbę oddania i nie zejść ze ścieżki. Proszę Krysznę i Prabhupada, abym mógł służyć mojemu mistrzowi duchowemu w jego służbie dla Kryszny.

No comments:

Post a Comment