Saturday 16 July 2011

Ze Swamim 2011 - 3



Inwazja mrówek i przyjaciele Swamiego

10.07.2011, Czarnów

Znów nie pospaliśmy za dużo, a szczególnie Tulasi – w nocy przeżyliśmy inwazję mrówek. Tulasi drapała się do trzeciej w nocy, myśląc, że ma halucynacje dotykowe, ale wreszcie nie wytrzymała, i ledwo wstrzymując łzy, obudziła mnie.
- Coś się dzieje! Od paru godzin wydaje mi się, że coś po mnie łazi! – zawołała z frustracją.
Nie do końca wierzyłem, ale kiedy zapaliliśmy światło, okazało się, że ściana pod oknem i samo okno roi się od setek mrówek, z których część łaziła tez po łóżku. Odsunęliśmy łóżko od ściany, wybraliśmy owady z pościeli, otoczyliśmy się kręgiem soli (podobno odstrasza mrówki) i trochę jeszcze pospaliśmy.

Rano przywitał nas ulewny deszcz. Trochę zrobiło mi się smutno, że nie będzie szwendania się z ludźmi. Na szczęście chmury rozproszyły się bardzo szybko.

Śniadanie, wykład ze Swamim, nauka gry na ukulele przez Mayapura – świetna sprawa! Ukulele to mój następny zakup.


Mayapur uczy mnie na ukulele

Dziś dostaliśmy z Tulasi służbę przy krojeniu warzyw na ucztę (niedziela). Mister prowadził bhajan, podczas gdy my do rytmu strugaliśmy jabłka, ogórki i ziemniaki.

Parę słów o niektórych uczniach i przyjaciołach Swamiego:

Hari Priya – Cicha, nieśmiała, uprzejma. W Finladnii mieszka trochę z dala od reszty bhaktów. Śmieje się, że jest loserem, a szczególnie w porównaniu z takimi osobami w sandze, które wiedzą, czego chcą i dobrze sobie radzą, jak np. Bhrigu, czy Krsangi. Wstydzi się śpiewać, chociaż ma bardzo miły głos.

Bhrigu – Już o nim pisałem. Świetne poczucie humoru. Czuć duchowy spokój, wiedzę i wielkie serce. Na pierwszy rzut oka można by pomyśleć, że jest ekscentrykiem – mam na myśli jego podkręcane wąsiki a la Otto von Bismarck, ale po kilku rozmowach widać, że ma się do czynienia z kimś zrównoważonym i poważnym.


Poważny Bhrigu i mniej poważny Śyam Gopal

Śyam Gopal – Holender. Też super humor, z dużą porcją sarkazmu – to, co lubię. Intelektualista, kapitalista i jeszcze polityk centrowy. Z kim ja się zadaję?

Nitaisundar – Młody chłopaczek, asystent Swamiego. Sympatyczny, pewny siebie, otwarty w rozmowie, jak to Amerykanie, dobrze się z nim gada. Czuć duży wpływ ciągłego towarzystwa Swamiego.

Lina – Przyjechała z Finami. Jest ich przyjaciółką, szczególnie Krsangi i Kamalaksy, ale nie uważa się za bhaktinkę. Po prostu lubi Swamiego i jego uczniów. Zaintrygowało mnie, że bez wiary jest w stanie spędzić tyle godzin, słuchając „bajania” Swamiego o Goloce, Krysznie, różnych rodzajach śakti, itd.

Krsangi – Uprzejma, kulturalna dziewczyna o mocnych opiniach. Ma się wrażenie obcowania z bardzo silną, ale i delikatną osobowością. Jakby z arystokratką (ale w dobrym sensie). To od niej kupiłem kiedyś komiksy z jej przygodami.

Kamalaksa – Mąż Krsangi. Najciężej coś powiedzieć. Chłopak trzyma się na uboczu, pewno jest z tych, którym zajmuje trochę czasu otwarcie się na obcych. I to jeśli ktoś zasłuży;)

Sanatana Goswami – Nie jest uczniem Swamiego, ale po tym festiwalu już raczej będę go widział w związku z nim. Choć pierwszego dnia nie mogłem go rozgryźć ani odrobinę, szybko okazało się, że jest z niego oryginał, ciekawy wszystkiego, sympatyczny, uprzejmy, choć czasami nieokrzesany – mam na myśli przede wszystkim głośne bekanie.

Tadiya – W sumie to dopiero dzisiaj miałem okazję z nią porozmawiać, kiedy przygotowywaliśmy warzywa w świątyni. Pierwsze wrażenie było takie, że trzyma rezerwę, ale okazało się, że się mylę. Podobało mi się jak otwarcie i szczerze opowiadała o swoich początkach. I jeszcze to, jak obydwie z Hari Priyą cieszyły się z bycia na prawdziwym bhajanie z harmonium i mrdangą. W Finladnii mają zakaz odwiedzania Iskconowych świątyń, więc nie mają za wiele okazji do bhajanu.


Od lewej: Kamalaksa, Krsnangi, Tadiya, Lina

Jest tu więcej bhaktów, o których mógłbym napisać, no ale za mało czasu, żeby ze wszystkimi poznać się bliżej, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś nadrobię. Dużo rozmawialiśmy i przebywaliśmy z Premarnavą i Nityangi, Asią, mieliśmy też trochę kontaktu z Gokulacandrą, Rama Govindą, Pawłem i innymi. Moje odczucie jest takie, że uczniowie Swamiego są mi bliscy. Wcześniej, znając ich tylko z sieci, czułem lekki dystans. Może z zazdrości, że już znają i „mają” Swamiego. Teraz to zupełnie przeszło i żałuję, że już za kilka dni rozjedziemy się po świecie. Czuć w nich Swamiego, jakby każdy z nich miał go trochę w sobie. Czuję się dumny z dołączenia do rodziny, nie myślałem, że jeszcze kiedykolwiek tak będę miał. Myślałem, że jestem już za stary na takie odczucia.

Zaraz uczta, muszę już lecieć.

* * *
Wieczorem Tulasi miała mały kryzys. Żeby ją ratować, o w pół do dziesiątej poszedłem do Swamiego, na szczęście jeszcze nie spał. Kryzys zażegnany, Tulasi odetchnęła z ulgą, choć teraz czuje się zażenowana swoimi wątpliwościami i reakcją.

11.07.2011, Czarnów

Kolejny wykład Swamiego za nami, leci to coraz szybciej. Znów grałem na mrdandze, dziś z większą pewnością, trochę lepiej jarzę styl Guru Maharaja. Kiedy grałem, Bhrigu poskładał mi sweter w najdoskonalszy sposób.



Swami wspominał otwarcie świątyni Krsna-Balarama we Vrindavan. Opowiedział dwie rozrywki. Jedną w kontekście ścisłości w wielbieniu bóstw.

Zwykle w świątyni Krsna-Balarama puję robili pujari, którzy mieli doskonałą technikę. Trzech pujarich robiło arati na trzech ołtarzach, w doskonale zsynchronizowany sposób. Był pierwszy tydzień po otwarciu. Świątynię odwiedzało wielu dystyngowanych gości: polityków, biznesmanów, itd. Śrila Prabhupada z dumą prezentował im białych wielbicieli wielbiących bóstwa.

Swami był przywódca grupy sankirtanowej, która zebrała dużą ilość pieniędzy na budowę. Dzięki temu udało mu się załatwić, żeby on i dwóch innych brahmacarinów zrobiło arati.
Zaczęli dobrze, ale w pewnym momencie jednemu z pujarich spadła lampka i od tego momentu zaczął się chaos. A Prabhupada oprowadzający gości, przyglądał się katastrofie.
Później wezwał sekretarza GBC i spytał:
- Kto robił dzisiaj arati?
- Tripurari i jego ludzie.
- Aaa, to w porządku – odpowiedział z uśmiechem.


Swami z Nitaisundarem

A druga historia była taka:

Podczas otwarcia tej samej świątyni Swami stał na przedzie tłumu, kiedy Śrila Prabhpada robił arati. Swami płakał ze szczęścia, myśląc o triumfie swojego guru, a jego łzy kapały na Hamsaduttę. Pewna wielbicielka stojąca za nim próbowała go odepchnąć, żeby zrobić zdjęcie Prabhupada, ale Swami nie zamierzał się ruszyć za żadną cenę. Nawet kiedy krzyknęła mu do ucha: „Tripurari! To dla nauczania!”, nie zareagował.
Ostatecznie odsunął się lekko i udało się jej zrobić zdjęcie.

* * *
Już w pół do jedenastej, ale ciężko (jak zwykle ostatnio) zasnąć po tak intensywnym dniu. W głowie ciągle rozbrzmiewa głos Swamiego, bhaktów, ich śmiech i śpiew. Żarty, rozmowy o svarupa-śakti i Goloce przeplatające się z debatami na temat anarchizmu, kapitalizmu i socjalizmu.

Przed chwilą wróciliśmy z ogniska. Tym razem impreza była obok kwatery Finów. Przynajmniej tym razem nie musieli wracać takich hektarów. Były banany z ogniska, ziemniaki, śpiewaliśmy maha-mantrę i inne pieśni, Mayapur z Pawłem grali na ukulele.

Kiedy szliśmy dziś z Asią na ognisko myślałem o tym, jak mi tu dobrze. Wszystko łączy osoba Swamiego, każdy z nas jest z nim związany jakimś uczuciem i przez to jego uczniów łączy więź. Podobnie musi być w świecie duchowym – wszyscy kochają Krysznę, ich życie kręci się wokół niego, a mimo to (a może dzięki temu) istnieją silne uczucie między chłopcami pasterzami, gopi i wszystkimi innymi. To się jakoś nazywa w sanskrycie… Zapomniałem.

Kawał opowiedziany przez Bhrigu na ognisku:

W pewnej świątyni pełniło służbę na ołtarzu dwoje wielbicieli: brahmacarin i brahmacarinka. Byli bardzo nieśmiali, więc przez dwadzieścia lat nie zamienili ani słowa. W końcu pewnego dnia brahmacarin zebrał się na odwagę. Chwycił telefon i zadzwonił do tej brahmacarinki.
- Wyjdziesz za mnie? – rzucił do telefonu, kiedy odebrała.
- Tak! – zawołała entuzjastycznie. Po chwili dodała – A kto mówi?

* * *
Wykład poranny zrobił na wszystkich wielkie wrażenie. Sanatana Goswami sprawił wszystkim radość, prosząc Swamiego, aby objaśnił znaczenie pieśni „Jaya Radha-Madhava”. To było mocne. jeśli uda mi się zdobyć nagranie, to przepisze po angielsku dla Harmonist i zrobię tłumaczenie na swojego bloga.

* * *
Uff, późno już, nie napiszę nic więcej. Poszukam jeszcze kleszczy i koniec dnia.

Fotki z ogniska:


Od lewej Anadi Kryszna, Śyam Gopal,
imienia dziewczyny nie pamiętam i Gaura Śakti


Bhrigu wyławia kartofle


A Nava Yauvanam wyławia banany


Wegetariańskie kiełbaski


Patent trójzębny z inspiracji Pana Śivy


Sanatana Goswami prowadzi bhajan, obok Dharmasetu


Śyam Gopal się cieszy


Tadiya i Krsnangi


Nityangi, Bhrigu i Sanatana Goswami


Abhay Śridhar Maharaja


Od lewej siedzą: Kalpataru, Nityangi, Sanatana Goswami,
Dharmasetu, Tamal Candra, Anadi Kryszna, Abhay Śridhar Swami


Kalpataru i Nityangi. Muszki tną niemiłosiernie.


Od lewej: Sanatana Goswami, Dharmasetu,
Tamal Candra, Anadi Kryszna, Abhay Śridhar Maharaja


Paweł, a za nim Paulina

4 comments:

  1. Gdy tak się Ciebie czyta, to aż serce ściska, że nie mogłem być od początku. Ehhh

    No i zajebiście się cieszę, że wreszcie spotkaliście Guru Majaraja i że dostaliście inicjacje. Usmiech z tego powodu do dzis nie schodzi mi z mordki. :-)

    ps
    Na zdjeciu z ogniska dziewczyna ktorej imienia nie pamietasz to Bhakti-devi dasi (czyli "rzut" z 2 inicjacji w Polsce ;-)).

    ReplyDelete
  2. Cześć Gaura, dzięki za odwiedziny:) No szkoda, że cię nie było, najlepszy był ten proces otwierania się bhaktów w ciągu całego tygodnia, jak nawet w tak krótkim czasie rozwijały się relacje. Było magicznie. Ciężko wrócić do zwykłego życia, ciągle żyję festiwalem.

    ReplyDelete
  3. Gratuluje, nie sadzilam, ze wrocisz w swoje stare klimaty. To bardzo piekne.

    Czytajac o tych inicjacjach i imionach przypomnialo mi sie, ze moje imie duchowe, ktorego uzywam w necie przysnilo mi sie w jednym z moich licznych snow, byl to dla mnie wazny moment. Mysle, nawet, ze to tez rodzaj inicjacji, jestem pewna. AsHa. To bylo wyjatkowe i cud, ze tak szczegolowo zapamietalam ten przekaz.

    Pozdrawiam serdecznie, Kalpataru:)

    ReplyDelete
  4. Hej Asha, dzięki, ale nie do końca wróciłem w stare klimaty:) To bardziej jak znalezienie czegoś kompletnie nowego. Czasami trzeba zatoczyć pełen krąg, żeby znaleźć w pozornie znajomych rzeczach, kompletnie nowego ducha. No ale rozumiem, o co ci chodzi, też myślę, że to piękne:)
    Co do twojego imienia - być może inicjował cię jakiś duch opiekuńczy:)

    ReplyDelete