Saturday 16 July 2011

Ze Swamim 2011 - 2


Swami podpisuje polskie wydanie Siksastaki

„Zainspirowani?”

08.07.2011, Czarnów

6:30

Choć po całej dobie niespania miałem zamiar wylegiwać się do śniadania (nie z lenistwa, ale żeby porządnie odpocząć i być w formie), to obudziłem się o wpół do szóstej i podekscytowany nadchodzącym dniem nie byłem w stanie już zasnąć. Leżałem w łóżku i raz za razem przypominałem sobie poprzedni wieczór, jak Swami z nami rozmawiał, z jakim przejęciem Tulasi dała mu girlandę, po prostu każdy szczegół.

Jeszcze dosyć wcześnie. Tulasi śpi obok. Piec kaflowy ciągle ciepły. Zaraz wezmę japas i pójdę popatrzeć na góry.

9:40

Uff, jeśli to było śniadanie, to nie wiem, co bhaktowie zrobią na obiad. Posiłek składał się ze smażonego sabji (frytki, kalafior, pomidory, papryka), ryżu na słono, ryżu na słodko, wyśmienitej, tłustej halawy, bananów z jogurtem, purisów, i jeszcze było pół wiaderka sabji (też smażonego) z wczoraj. Czysty nektar, stęskniłem się za polskim stylem prasadam. Na szczęście to tylko tydzień, uda się to przeżyć bez większego szwanku na zdrowiu.


Kamalaksa, Krsangi i Lina dochodzą do siebie po podróży

Na razie nie potrafię rozgryźć fińskich uczniów Swamiego. Trzymają się na uboczu, ciężko nawiązać kontakt. Może są nieśmiali, w końcu to nie ich kraj, są tutaj gośćmi, a może wychodzi na wierzch ta słynna fińska powściągliwość? W każdym bądź razie daje im jeszcze czas na rozkręcenie się. Wydają się sympatyczni.

14:00

Pierwsze moje pytanie na pierwszym wykładzie i jak to się mówi wśród bhaktów, był nektar. Spróbuję załatwić nagrania od Krsna Kirtana i spiszę później słowo po słowie. W skrócie: spytałem, jak możemy pokochać Krysznę bez doświadczenia Go. Ciężko jest mi spisać wszystko, co mówił Swami. Zaczęło się normalnie, ogólnie, a później odpowiedź zaczęła rosnąć, od nasiona – ogólnego, teoretycznego, do coraz bardziej personalnego, dotykającego moich myśli, obaw, tęsknot. W pewnym momencie Swami powiedział, że duchowa miłość budzi się już w uczuciu do Vaisnavy, i powiedział to z takim przekonaniem i błyskiem w oku, że aż włosy stanęły dęba. Maharaja mówił długo, bardzo poetycko, głos mu aż drżał z emocji.



Powiedział, że na razie myślimy: „Robię tak wiele, a nie mam z tego żadnego rezultatu, Kryszna o mnie zapomniał” (dokładnie to, co myślałem już od dawna), „ale przyjdzie czas, że będziemy myśleć – Boże, robię tak niewiele, a dostaje tyle uczucia, tyle szczęścia. Czym na to zasłużyłem?”

Po wykładzie poprosiłem Swamiego o darśan. Idziemy z Tulasi na czwartą, zaraz po obiedzie. Poprosimy o inicjację.

* * *
Już po darśanie. Swami był zmęczony i przez chwilę myślałem, żeby zaproponować, że przyjdziemy innym razem, ale jakoś tak szybko się rozwinęło, że dałem spokój.

Pierwszą rzecz, jaką zrobiliśmy, to poprosiliśmy o inicjację. Swami nie odpowiedział od razu. Najwięcej mówił o tym, że powinniśmy przyjechać do niego, do Stanów. Zamieszkalibyśmy w jurcie, moglibyśmy zatrzymać się w Audaryi, a później jeździć z nim tam, gdzie akurat będzie.

Rozmowa była dosyć krótka. Na koniec powiedział, że dostaniemy inicjację, żebyśmy się nie martwili.

Po wyjściu od Swamiego poczuliśmy się trochę rozczarowani. To dziwne, ale tak było. Całą drogę do domu rozmawialiśmy, próbując dojść do tego, skąd to uczucie. W końcu dotarło do nas, że ostatnie miesiące podświadomie oczekiwaliśmy od tego spotkania czegoś mistycznego, szczególnego, co uwolni nas od problemów. Liczyliśmy na czary. Zamiast tego dostaliśmy zwykłą rozmowę ze zmęczonym Swamim.

Ulżyło nam, kiedy uświadomiliśmy to sobie. Swami daje nam wędkę, nie rybę. Zaakceptowaliśmy to i znów nam było lekko na sercach.

Zresztą Swami chce, żebyśmy do niego przyjechali, żebyśmy mu pomagali, byli bliżej niego. Dostaliśmy wyciągniętą rękę. Teraz tylko spłacić długi (to trochę potrwa), uzbierać na podróż i liczyć na szczęście w ambasadzie przy załatwianiu wizy.

09.07.2011, Czarnów

Już późny wieczór, ale ciężko zasnąć, uspokoić emocje, wyciszyć się. To jest szczęście. Cały dzień ze Swamim albo z jego uczniami, dyskusje duchowe i te mniej duchowe (mam na myśli naszą debatę polityczną z Nitaisundarem, Śyam Gopalem i Premarnavą), prasadam… To jest to, czego najbardziej brakowało mi w życiu, czego ciągle szukałem, nawet idąc na jakąś imprezę, czy koncert – i nigdy tego nie znajdowałem. Towarzystwo.

Wieczorem siedzieliśmy pod domem Kiśora Kiśory. Tiksna Rupa podawał wyśmienitą pizzę z pieca. Najdłużej rozmawialiśmy z Bhrigu Patim, zauroczeni jego humorem, szczerością i wiedzą. Opowiadaliśmy sobie, jak przyłączyliśmy się do bhaktów, wspominaliśmy czasy brahmacarińskie, śmiejąc się przy tym z siebie, a do tego wszystkiego Bhrigu cytował piękne wersety z Bhagavatam. To jest sadhu-sanga.

Opowiedział fajną historię ze swoją córką. Dziewczynka ma trzy lata. Codziennie, kiedy Bhrigu kładzie spać swoje bóstwo Sad Bhuja Caitanya, jego córka masuje stopy bóstwa, a następnie Bhrigu kładzie je do łóżeczka. Rano, kiedy córka jeszcze śpi, budzi je i stawia na ołtarzu. Któregoś ranka wyrwało go ze snu szarpanie za ramię.
- Tato! Tato!
Otworzył oczy i zobaczył przejęta twarz dziewczynki.
- Co się stało?
- Pan Caitanya już się obudził!
Bhrigu podniósł się na łokciu.
- Skąd wiesz?
- No bo leży z otwartymi oczami! Chodź, sam zobacz!
Bhrigu uśmiechnął się w duchu, ale wyjaśnił z powagą, że najwidoczniej Kryszna obudził się, ale postanowił jeszcze powylegiwać się w łóżku.

* * *
Zacząłem od wieczora, ale był przecież cały dzień. Rano planowałem szybko skończyć rundy, ale podkusiło mnie, żeby przed prasadam pójść do świątyni. Oczywiście znalazło się mnóstwo okazji do arcyciekawych rozmów. Spotkałem Sanatanę Goswamiego z jego angielskim humorem, później gadałem z Radhakantą, Premą, Nityangi i innymi, sam już nie pamiętam z kim.


Codzienne, proste prasadam;)

Obiad znów był ucztą, podobnie jak śniadanie, i choć miałem wrażenie, że nie dam już rady, to widok kolorowych, lśniących od oleju specjałów i boskie zapachy nie dały mi żadnej szansy.

Miejscowi bhaktowie z Iskconu ugaszczają nas w prawdziwe kulturalny sposób, z szacunkiem i uprzejmością. Oczywiście czuć dystans, w końcu wiadomo, jaka w Polsce jest sytuacja międzysangowa, ale przeważa szacunek i ciekawość. Ujmujące było, kiedy wracaliśmy z Tulasi po wieczornym wykładzie i przechodziliśmy obok świątyni, jeden z brahmacarinów, zdaje się Mitra Hari pokiwał nam i zawołał z uśmiechem: „Zainspirowani?!”
To jest kultura Vaisnava, wszyscy powinni brać przykład.

Co do wykładów z przekładem tnącym wypowiedzi Swamiego na kawałki, to jakoś się przyzwyczaiłem. Krzysiek tłumaczy bardzo dobrze, choć czasami pragnienie doskonałości przekładu sprawia, że trochę się zacina i nadużywa synonimów, ale nie ma co narzekać, zna angielski na medal, choć mówię po angielsku płynnie, to brakuje mi jego precyzji.



Dużo rozmawiamy z Premą i Nityangi, mieszkają w pokoju nad nami. Czuję z nimi silny związek. Kiedy opowiadają o swoich problemach i przemyśleniach, to czasami czuję, jakbym słuchał siebie i Tulasi. Szkoda, że żyjemy tak daleko od siebie, pewnie byśmy się zaprzyjaźnili bliżej.

Rano znów wyskoczyłem z pytaniem. Tym razem spytałem o moment, w którym jiva zostaje dotknięta svarupa-śakti. Czy dzieje się to w czasie inicjacji, czy kiedy indziej? Swami odpowiedział (między innymi), że sadhana bhakti to też jest bhakti, dlatego spełniając sadhanę doświadczamy jej szczodrości i już na samym początku dotyka nas svarupa-śakti.

Ciekawa rzecz, że słuchając wykładu bezpośrednio od Swamiego, na żywo, wchodzi głębiej niż z mp3. Mam też wrażenie, że słyszę wiele nowych rzeczy, których nie słyszałem wcześniej w nagraniach. Później wrzucę w sieć transkrypcję z odpowiedzi Swamiego.

Po porannym wykładzie daliśmy się namówić na wycieczkę nad jeziorko. Upał dochodził do trzydziestu stopni, więc jeziorko brzmiało dobrze. Okazało się jednak, że chodzi o Purpurowe Jezioro, nasycone żelazem i siarką. Można je oglądać i podziwiać, ale na pewno nie kąpać się w nim. W połowie drogi urwaliśmy się więc z wycieczki, pozwalając prowadzić Kamalaksy, Krsangi, Krzysztofowi, Oli, Linie, Sanatanie, Hari Priyi, Tadiyi… Nie pamiętam, czy był ktoś jeszcze. W każdym bądź razie zeszliśmy z Tulasi do wioskowego sklepu na lody. Po pół godzinie dołączył do nas Sanatana Goswami. Wcinaliśmy lody i opowiadali o bzdurach, a później zabraliśmy się z Abhayem Śridharem Maharajem i Krsna Kirtanem do świątyni.

Później obiad, pogawędka z Nitaisundarem, Śyam Gopalem i Premą, i znów wykład, którego tematem tym razem była śraddha.

Dzień zakończył się pizzą i długa, nocną rozmową z Premarnavą.


Prema i Bhrigu


Bhrigu dzieli się mądrością i kawałami


Saragrahi i Kalpataru


Paulo


Śyam Gopal i kawałek Bhrigu


Przy pizzy

No comments:

Post a Comment