Saturday 5 January 2013

Vyasa Puja Trivikrama Maharaja


Szafranowe stronice 46

12.01.1998 Kraków

     Już czas wykładu, ale zdrzemnąłem się i dopiero przed chwilą wróciłem na jawę i już nie chce mi się teraz iść. Opiszę wrażenia z festiwalu Vyasa Pujy. 
     No więc? Wrażenia mieszane. Pierwszy dzień był katastrofą. Przyjechało dużo bhaktów (i bhaktinek) z całej Polski i paliło mnie pożądanie, nie powstrzymywałem się nawet, ale otwarcie wypatrywałem co ładniejsze dziewczyny, a trochę ich było. Niezły ze mnie brahmacarin. Jakim cudem przetrwałem w celibacie już ponad rok? Nie mam pojęcia. Nie było mi z tym za dobrze. Na szczęście drugi dzień festiwalu był inny. Przeżyłem dwie takie chwile, że serce rosło.
     Najpierw rano na sali gimnastycznej w wynajętej szkole, gdzie zrobiliśmy pokój świątynny, śpiewaliśmy Śri Guru Vandanę dla Trivikrama Maharaja. Bhaktów było chyba z dwustu, atmosfera odświętna, zapachy kadzideł, oczy wielbicieli pełne uczucia. Wszyscy staliśmy przed Guru Maharajem, który z zamkniętymi oczyma przygrywał na karatalach (ten swój prosty rytm, z tym trochę topornym przejściem) i też śpiewał. Pomyślałem sobie wtedy, że ciekawe dlaczego śpiewa z nami, przecież to pieśń dla niego, ale wtedy zrozumiałem, że on śpiewa dla Śrila Prabhupada. Bardzo mocno mnie to uderzyło, poczułem moc sukcesji uczniów, zresztą nie tylko moc, ale i, nie wiem… głębie i miłość w niej zawartą. Pokolenie za pokoleniem, mistrz za mistrzem, przekazujący kolejnym biednym jivom nauki bhakti. Coś niesamowitego. Zalała mnie miłość do Guru Maharaja i reszty aczaryów i w sercu jakbym przeżywał jego pokorę. Ciężko to opisać. Jakbym był częścią tego łańcucha duchowej miłości. Brzmi sentymentalnie, wiem, ale wcale takie nie było. To było duchowe, nie mam co do tego wątpliwości. Kompletny odlot. Trwało to jakieś kilkanaście minut. Będę to już zawsze wspominał.
     Teraz drugie duchowe wydarzenie. Zaraz przed przedstawieniem, w którym grałem wuja Bilvamangali Thakury odbył się kirtan. I to nie jakiś zwykły, ale ognisty, szalony kirtan na kilkaset osób. Byliśmy (teatralna grupa Śirny) przygotowani do przedstawienia, w naszych strojach i charakteryzacji, więc tylko obserwowaliśmy zza kurtyny. Stałem na niewielkim podwyższeniu, które pozwalało mi objąć wzrokiem całą salę. Kryszno, jak to wyglądało! Świat duchowy. Ze dwie setki śmiejących się, tańczących postaci, wznoszących ręce do góry, obejmujących się i z całych sił intonujących imiona Boga. Niektórzy wirowali jak derwisze, niektórzy trzymając się za ręce, kręcili w kółko, mataji stworzyły bajeczny, falujący łańcuszek, wśród nich tańczyły rozpalone do czerwoności dzieci. Mam nadzieję, że całe życie będę mógł brać udział w takich kirtanach. Patrząc na te rzekę kolorów i śmiechu, pomyślałem, że to cud, że w tym materialnym świecie jest takie miejsce, że tyle dusz tańczy i śpiewa jak dzieci dla Kryszny. Co może być lepszego. W pewnym momencie do oczu napłynęły mi łzy, a serce stopniało, jakby włał się do niego płynny nektar. Stałem tam, zerkając zza zasłonki, łzy spływały mi po policzkach i nie mogłem uwierzyć, że może istnieć tak czysta i doskonała forma szczęścia, jakiego w tamtym momencie doświadczyłem. Chciałbym móc pozostać na tej platformie na zawsze. Wierzę, że to możliwe i dam radę tam dotrzeć. Wszystko temu poświęcę. Dzięki Ci, Kryszno. Haribol! 

No comments:

Post a Comment