Monday 20 June 2011

Radiostacja 1



Pierwsza transmisja
20.06.2011, Kopenhaga

Czuję potrzebę nowego projektu. Czasami, żeby znaleźć drogę do środka, aby znaleźć nowy język, którym można by komunikować się z sobą, dobrze jest zacząć coś nowego, świeżego, opartego na nowej koncepcji.

A koncepcja jest taka, że nie chcę się ograniczać w formie i temacie. Rozmyślałem ostatnio o tym, że brakuje mi bhaktowskiej fikcji, opowiadań, powieści. Z rozrzewnieniem wspominałem, jak dobrze czytało się cykl o Nitaiu Satsvarupy Maharaja, pomimo niedociągnięć, czy czasami nawet naiwności. Chciałbym sam zacząć tworzyć w tym kierunku, choć na razie, kiedy próbuję znaleźć temat, czy historię, to mam pustkę w głowie. No ale jeśli będę próbował, medytował nad tematem, to pomysły się pojawią, nie ma obawy. A jaki to ma związek z Radiostacją? Nie jestem do końca pewien. Chyba taki, że może tutaj pojawią się pomysły.

Skąd tytuł cyklu? Radiostacja. Luźne kojarzenie słów. Radiostacja – nawiązywanie kontaktu – pozaziemska inteligencja – ja – Bóg – próby znalezienia jakiejkolwiek relacji, porozumienia, wymiany. Nadaję do wewnątrz i na zewnątrz, nadaję sygnał S.O.S. i mam nadzieję, że Kryszna mnie usłyszy, i że szukając, odsłaniając się, koncentrując, może usłyszę Jego komunikat, Jego radiostację. Są tacy, którzy mówią, że On nadaje bez przerwy, że musimy się tylko zestroić z Jego częstotliwością. No więc jestem tutaj - bezradny, słaby, zagubiony, pyłek rzucany kosmicznymi wiatrami. Kryszno! Po raz kolejny Cię szukam…

W Gopal Tapani Upanisad (Purva Tapani, 25) Brahma mówi, że medytował i wielbił Najwyższą Osobę, która pojawiła się przed nim w stroju chłopca pasterza. Gopal Kryszna. Nie stało się to od razu. Najpierw Brahma, stwórca wszechświata szukał swego źródła. Spędził miliony, miliony lat, szukając wszędzie, aż wreszcie usłyszał: „tapa” – wyrzeczenie. Usiadł więc w medytacji i w końcu objawił mu się Kryszna. Brahma wspomina, że Kryszna uścisnął mu dłoń jak przyjaciel.

Sam nie wiem, co robię. Z jednej strony chcę używać „free writing”, z drugiej nie chcę tylko sięgać do środka, chcę też dotykać śastr, słów wielbicieli. Obok mnie na łóżku leży stos książek, Prabhupada, Swami Tripurari, Śridhara Maharaja i inni. Zdaję się na los, sięgam do pierwszej książki z brzegu, otwieram spontanicznie gdzieś w środku i czytam, próbując zrozumieć, poczuć, znaleźć ślad, który przyprowadziłby mnie bliżej. Zdaję się na intuicję.

Na przykład ten fragment o Brahmie. Swami pisze w komentarzu, że choć niektórzy komentatorzy uważają, że Brahmie objawił się Narayana, to istnieją dowody na to, że to był tak naprawdę sam Kryszna. Jak choćby to, że uścisnął dłoń Brahmy. Narayana tak nie robi, wielbi się Go z czcią i szacunkiem, a On dostojnie przyjmuje wielbienie. Tylko Gopal, chłopiec pasterz mógłby tak sobie potrząsnąć czyjąś dłonią. Transcendentalne śledztwo, transcendentalni detektywi, znajdujący dowody na to, że Bóg jest beztroskim chłopcem, łowiący chciwie każdą wzmiankę, poszlakę wskazującą na człowieczeństwo Najwyższego. Jest w tym coś… uwodzicielskiego. Coś, co sprawia, że Gaudiya Vaisnavizm jest najlepszy. Żadna koncepcja boskości nie dociera tak daleko, tak głęboko i dlatego nie ma w sobie tego uroku.

Ciekawa rzecz – co mi tam, napiszę też o tym – pociąga mnie człowieczeństwo Boga, ale coś we mnie boi się, że Bóg jest czymś przeciwnym. Nigdy chyba nie uświadamiałem sobie tego tak jasno, jak teraz. W zeszłym roku zażyłem halucynogenne grzyby, szukając wizji, mając nadzieję na odnalezienie zagubionej, może nawet urwanej nici połączenia z Absolutem. Jak wystraszony mały chłopiec stałem na szczycie góry, pod rozgwieżdżonym niebem, czekając na boski głos wskazujący drogę do domu. Zamiast tego zimni, potężni półbogowie o mały włos nie stratowali mnie kopytami kosmicznych wierzchowców, a później ujrzałem Boga jako czarną, drwiącą Nieobecność, dla której jesteśmy tylko żartem. Potworne doświadczenie, tym bardziej, że szukałem czegoś zupełnie przeciwnego – czarującego, ludzkiego aspektu Absolutu.

Wiele razy od tamtej nocy zastanawiałem się, dlaczego tak się stało. Myślę, że to doświadczenie zostawiło na mnie głęboki ślad, ciągle niezagojoną zadrę na duszy, i gdybym nie miał Swamiego, sukcesji uczniów, Bhagavad-gity, wiedzy o Krysznie, to być może musiałbym przyjąć tę wizję jako część mnie. I w pewnym sensie jest częścią mnie – ale jedynie jako doświadczenie głęboko zakorzenionego lęku, który próbuję przezwyciężyć. Chciałem doświadczyć harmonii z Najwyższym, zamiast tego zobaczyłem wyraźnie, co mnie od Niego oddziela. W pewnym sensie to też osiągnięcie.

Ufff, powiedziałem to. Zrzuciłem ciężary. Czas na coś lżejszego. Marzenia, wiersze, żartobliwe spacery, sny o długim marszu za wozem pada yatry w Indiach. O tak, o tym długo marzyłem. Kiedy byłem brahmacarinem, moim największym marzeniem, a przynajmniej jednym z najgorętszych było przyłączenie się do pada yatry Lokanatha Maharaja. Egzotyka, obcy kontynent, starożytne świątynie, kamienne bóstwa, zapach kurzu, tilaka, przypraw, kadzideł, spoconych wołów, bhaktowie, pokorna służba, intonowanie świętych imion o świcie, wieczorne opowieści o rozrywkach Vaisnavów, yoginach, mistykach, cudach… Był taki okres, że co noc, zasypiając w śpiworze, po długim, nudnym dniu brahmacarińskiego życia świątynnego, układałem sobie długie scenariusze, wyobrażałem sobie indyjskie scenerie, przygody. Dodawało mi to sił, naprawdę. No bo w sumie wiedziałem, że to marzenie da się spełnić. Oddzielał mnie od niego tylko czas. Rok, dwa i przecież mogłem pójść do Kasi Miśry albo Trivikrama Maharaja, powiedzieć im o swoich planach, pewnie by się zgodzili, szczególnie jeśli byłbym uparty (a to potrafiłem bardzo dobrze!) i mógłbym zacząć zbierać pieniądze na Indie. No ale w gwiazdach było zapisane inaczej.

Co nie znaczy, że ominęła mnie największa przygoda życia. Czasami myślę, że największa przygoda jeszcze przede mną. Przed świtem przychodzi największa ciemność, tak mówią. Ostatnie parę lat w moim życiu nie jest skoncentrowane na Krysznie i życiu duchowym, ale myślę, mam nadzieję, że mam to na tyle głęboko w sobie, że może się rozpalić od najmniejszej iskry.

Pranipata oznacza, że zakończyłem moje doświadczenia tutaj. Nic w tym świecie nie ma już dla mnie uroku, nie dążę do niczego. Następnie mamy paripraśna, czyli szczere i pokorne dociekania, ze szczerym entuzjazmem, bez wyzywającego nastawienia. Bez tego doskonała wiedza nie zstąpi do nas. (…) Kryszna nie może być nam podległy, ponieważ jesteśmy malutkimi osobami z mizernymi możliwościami doświadczania (…)”
(The Search For Sri Krishna – Swami B.R. Sridhar)

Za niecałe trzy tygodnie spotkam się wreszcie ze Swamim. Po siedmiu latach słuchania, korespondowania, inspiracji (i unikania spotkania) doszedłem wreszcie do takiego momentu, że jestem w stu procentach pewny, że tego chcę i że będzie to oznaczało milowy krok w moim życiu. Bhakta potrzebuje korzeni. Bez guru człowiek jest jak… tak jak napisał wyżej Śridhar Maharaja – „jesteśmy malutkimi osobami z mizernymi możliwościami doświadczania”.

Chodzę ostatnio w niedziele do świątyni Iskconu, na Vanlose. Czasami też w tygodniu, po południu, kiedy nikogo nie ma w świątyni, tak jest nawet lepiej. Dam jakiś owoc bóstwom Gaura Nitai, ostatnio dałem im melona, poczytam Bhagavatam, napiję się caranamrity. Miejscowi wielbiciele nie wiedzą chyba nawet, że jestem bhaktą, z brodą, zmierzwionymi kudłami wyglądam jak typowy, zakręcony gość, ale to nawet dobrze, na uczcie siadam sobie w kącie, szybko wcinam prasadam i uciekam, żeby czasem nie wdać się w jakieś polityczne rozmowy, czy tłumaczyć się, z jakiej jestem sangi i dlaczego. Jeśli wykład jest po duńsku, to świetnie, włączam sobie wtedy na mp3 Swamiego, jeśli natomiast po angielsku, to staram się jakoś przetrzymać. Nie piszę tego złośliwie, czuję szczerą sympatię do tych bhaktów, jak zresztą do większości. Chodzi o to, że te wykłady są dla mnie bardzo suche, pozbawione smaku, bhaktowie powtarzają bez entuzjazmu to, co słyszeli setki razy i myślą, że tak właśnie trzeba, że to jest guru parampara. Brakuje w tym realizacji, przetrawienia tej wiedzy i przekazania owocu, który wyrosnął w nas samych.

Będę już kończył. Pierwszy „odcinek” Radiostacji dobiega końca. Nie jestem do końca zadowolony i szczerze mówiąc sam nie zajarzyłem do końca koncepcji, na jakiej chcę to oprzeć. Miałem nadzieję, że wyklaruje się w trakcie. No ale tak też dobrze. Pisząc myślałem o Krysznie i Vaisnavach, i o to mi chodziło.

Na koniec wezmę ze stosu jedną książkę i jak w loterii wybiorę na ślepo stronę i akapit. Losujmy…

„Guru, mistrz duchowy jest reprezentantem Kryszny. Jest bardzo drogim wielbicielem Kryszny, który jest caitya-guru, mieszkający w sercu jako Naddusza. Mistrz duchowy zawsze z nami jest. Nie myśl, że ponieważ nie jest obecny fizycznie, nie ma go. Jest. Zawsze jest. Jeśli rozwinąłeś miłość dla mistrza duchowego, jeśli rozwinąłeś takie spojrzenie, możesz go widzieć, możesz z nim rozmawiać, obecny jest też w swoich książkach.”

(Sri Srimad Gour Govinda Swami Maharaja, Darsana, 18 lipiec 1986, Paryż)



No comments:

Post a Comment